W poprzedniej relacji ekipa Long Walk Plus Expedition statkostopem przemieszczała się wzdłuż rzeki Leny. Gościli u potomków Polaków zesłanych na Syberię, trafili do wioski czarowników. Co przydarzyło później? Przeczytajcie kolejny fragment książki Długi marsz do wolności.

Do Olekminska dotarliśmy 2 czerwca statkiem pasażersko-towarowym „Jarosławski”. Dwa dni podróży spędziliśmy w jednej kajucie ze strażakami-spadochroniarzami. Kiedy płonie tajga, zrzuca się ich na tereny objęte pożarem. Wyrąbują przesieki, aby odciąć płonący obszar od reszty lasu i uniemożliwić tym samym rozprzestrzenianie się ognia. Słuchając ich opowieści, raczyliśmy się soloną rybą i zapijaliśmy ją mocnymi trunkami. Niezapomniane przeżycie.

Piotrem Gabyszew, nauczyciel historii z wioski Tokko. To on odkryĸł w tajdze pozostałości sowieckiego łagru. (Fot. Tomasz Grzywaczewski)

Piotrem Gabyszew, nauczyciel historii z wioski Tokko. To on odkryĸł w tajdze pozostałości sowieckiego łagru. (Fot. Tomasz Grzywaczewski)

Olekminsk był kiedyś bogatym miastem. Sprowadzano tu porcelanę z Chin i wiele towarów z Europy, w tym pierwsze aparaty fotograficzne Kodaka. Na starych szklanych kliszach można zobaczyć świat, który tętnił kiedyś życiem: targowiska, handlarzy syberyjskim złotem, srebrem i skórami, bogate powozy, najemnych robotników, a także członków sekty Skopców, którzy uciekając przed prześladowaniami, osiedlili się w Olekminsku i przyczynili do jego rozwoju.

Dziś, po czasach świetności miasta nie został nawet ślad. Przybywający tu podróżni widzą zniszczone domy, rozwalone drewniane chodniki, ulice pełne ogromnych kałuż, w których toną samochody. W centrum trzeba uważać na grupy pijanych wyrostków – Jakutów i Rosjan.

Trudno uwierzyć, że liczący około piętnastu tysięcy mieszkańców Olekminsk jest największym ośrodkiem miejskim w promieniu sześciuset kilometrów i jednym z ważniejszych miast-portów na Lenie.

Ku naszemu zaskoczeniu miejsce na nocleg znaleźliśmy w miejskiej bibliotece. Przemiłe panie bibliotekarki dokładały starań, aby niczego nam nie brakowało. Co więcej zorganizowały spotkanie z Jakutem – Piotrem Gabyszewem, nauczycielem historii z wioski Tokko, położonej nieopodal rzeki Czara. Piotr, poza pracą pedagoga, prowadzi badania historyczne swego regionu i w głębi tajgi odkrył nieznane wcześniej pozostałości dawnego łagru. Musieliśmy to zobaczyć na własne oczy – przecież właśnie z takiego obozu pracy przymusowej mogli uciekać nasi bohaterowie.

Strażacy-spadochroniarze ze statku „Jarosławski”. (Fot. Tomasz Grzywaczewski)

Strażacy-spadochroniarze ze statku „Jarosławski”. (Fot. Tomasz Grzywaczewski)

Myśliwska baza na rzece Tokko

Czekaliśmy na brzegu Leny już ponad dwie godziny, kiedy wreszcie pojawiła się motorówka. Przywitaliśmy się z Piotrem, na pokład wrzuciliśmy plecaki i wtaszczyliśmy ponad sto litrów benzyny w plastikowych kanistrach. Łódka żwawo ruszyła, tnąc taflę szaroniebieskiej wody.

Było zimno, nawet bardzo zimno. Lodowate powietrze błyskawicznie przenikało przez szczelnie zapięte polary i goreteksowe kurtki. Najpierw w dół Leny, potem ostry zakręt w prawo i już płynęliśmy w górę Olekmy, czyli jednego z największych dopływów królowej syberyjskich rzek. Na obydwu brzegach wyrastały ściany sosnowo-modrzewiowego lasu.

Mijaliśmy właśnie wyspę przy ujściu małej rzeczki, kiedy nagle coś poruszyło się w leśnych zaroślach. Trzydzieści metrów od nas pojawił się ogromny jeleń. Piotr złapał się za głowę z rozpaczy – zapomniał zabrać strzelby. Jak większość Jakutów jest myśliwym i zawsze kiedy wyprawia się w głąb tajgi, zabiera broń na wypadek łowieckiej okazji.

Jakuci są bardzo przywiązani do natury – żyją z tajgi i z rzeki. Kiedy zatrzymaliśmy się przy brzegu, Piotr złożył duchom lasu ofiarę: placki i kieliszek wódki. W podobny sposób Jakuci „karmią” ducha ognia i nas także przestrzegali, abyśmy zawsze pamiętali o tym uświęconym tradycją zwyczaju.

Pietrucha, zawodowy myśliwy, baza nad rzeką Czarą. (Fot. Tomasz Grzywaczewski)

Pietrucha, zawodowy myśliwy, baza nad rzeką Czarą. (Fot. Tomasz Grzywaczewski)

Po siedmiu godzinach dopłynęliśmy do bazy myśliwskiej na rzece Tokko. Dwóch znajomych Piotra – Pietrucha i Edik – czekało już na nas z posiłkiem. Masywnymi polanami podsycali tlące się ognisko. Szybko rozbiliśmy namiot i zasiedliśmy do wspólnego stołu. Na początek podano pyszne szaszłyki z łosia, później ryby, konfiturę z dzikiej czarnej porzeczki i chleb.

Zanim wyruszyliśmy do opuszczonego łagru, spędziliśmy kilka dni w bazie. Pietrucha – zawodowy myśliwy – zimą poluje na jelenie, łosie, niedźwiedzie i inną zwierzynę. Jest Rosjaninem, ale mówi po jakucku i zna tajgę, jak mało kto. Jego półprzymknięte oczy sprawiają, że wygląda, jakby wciąż śnił na jawie.

Edik, Jakut, jest nauczycielem wychowania fizycznego w tej samej szkole, w której pracuje Piotr. Latem w bazie myśliwskiej organizują obozy dla dzieci. Uczą je, jak przyrządzać ryby, budować szałasy. Jednym słowem, jak radzić sobie w tajdze.

W trakcie pobytu w tej leśnej stanicy naszym porannym rytuałem stało się wybieranie połowu z zastawionych wieczorem sieci. Wypływaliśmy łódką i wyplątywaliśmy szczupaki, okonie, jesiotry, muksuny. Ze świeżo złowionych ryb Piotr przyrządzał tzw. uchę, czyli zawiesistą zupę. Jest to podstawowe pożywienie w tajdze.

Tomasz Grzywaczewski

Podróżnik i reporter. W 2010 r. zainspirowany książką Długi marsz i historią Witolda Glińskiego współorganizował Long Walk Plus Expedition. Autor książek Przez Dziki Wschód, Długi marsz do wolności i Życie i śmierć na Drodze Umarłych, współautor filmu Długi marsz 70 lat później. Hobbistycznie zajmuje się prawem międzynarodowym publicznym i stosunkami międzynarodowymi jako doktorant na Uniwersytecie Łódzkim.

Komentarze: Bądź pierwsza/y