Będąc w pakistańskim Lahore, oprócz zwiedzania zabytków, włóczenia się po uliczkach i bogatych doznań kulinarnych, można doświadczyć czegoś bardzo niespotykanego: można zobaczyć wpadających w trans wirujących sufistów i obserwować jak pieniądze lecą z nieba na muzyków kawali.

Hostel Regale Internet Inn, w którym zatrzymaliśmy się w Lahore, należy do Pana Malika, osoby nobliwej, gorliwego sufisty, a przede wszystkim bardzo sympatycznego i pomocnego człowieka, który dba o to, żeby jego goście nigdy się nie nudzili. W każdy czwartek Pan Malik ma do zaoferowania dwie atrakcje: koncert muzyki kawali i tajemniczą noc sufi.

Oczywiście dla nas to punkt obowiązkowy, bo o transowych seansach sufi czytaliśmy już dawno i bardzo nas intrygowały. Wcześniej jednak skorzystaliśmy z zaproszenia Pana Malika na koncert muzyki kawali. Nie mieliśmy pojęcia co to w ogóle znaczy.

Koncert odbywał się w jakimś kompleksie, nad którym górował meczet. Weszliśmy do ogromnej sali, gdzie pod jedną ze ścian ustawiona była niska scena, a na niej siedziała już grupa mężczyzn grających muzykę kawali. Ludzie siedzieli na materacach ułożonych w półokrąg. Pierwszy rząd materacy był zupełnie pusty – podobno przeznaczony dla specjalnych gości, a my zostaliśmy zaproszeni, aby usiąść właśnie tam.

Po chwili zaczęli się schodzić prawdziwi goście specjalni, czyli mężczyźni w białych strojach, nieco bardziej przy kości niż reszta społeczeństwa – widać, że jakieś grube ryby. Każdy z tych gości miał zakładany na szyję wieniec ze świeżych kwiatów, który najpierw całował, a potem odkładał na miejsce lub zakładał kolejnemu gościowi.

Sala szybko zapełniała się nowymi przybyszami, a muzyka kawali ryczała z głośników. Uszy bolały już po 15 minutach jej słuchania. Sama muzyka nie jest zła, ale nie wiedzieć z jakiego powodu, nagłośnienie nastawione było na „cały regulator” tak, że głośniki prawie podskakiwały, a ich liczne zgrzyty i piski wykańczały bębenki w uszach.

Co jakiś czas goście specjalni podnosili się ze swoich miejsc, stawali przed sceną i sypali na muzyków dziesiątki banknotów o nominale 5 rupii pakistańskich (jakieś 17 groszy). Potem radośnie poklepywali się po plecach. Kiedy na podłodze była już spora górka banknotów ktoś z zespołu zbierał je skwapliwie.

Miedzy zgromadzonym audytorium fanów muzyki kawali chodził kolorowo ubrany mężczyzna, który na plecach miał coś, co normalnie służy do rozpylania nawozu na polu. Miedziany pojemnik z lancą, wypełniony był na szczęście wodą z aromatem kwiatowym, a mężczyzna rozsiewał ten zapach po całej sali, za co też zbierał drobne pieniążki.

Mimo, że wszystko to wyglądało bardzo ciekawie i egzotycznie, nie mogłam się już doczekać kiedy się skończy, bo po prostu miałam wrażenie, że za chwilę ogłuchnę. Po wyjściu z sali jeszcze długo piszczało mi w uszach… Tak, muzyka kawali na długo zapadła mi w pamięć.

Po koncercie kawali miałam kilka godzin na zregenerowanie sił, a przede wszystkim uszu, bo czekała na nas noc sufi… już się bałam. Mój strach okazał się nieuzasadniony. Noc sufi odbywała się na zewnątrz (dla południa Polski „na polu” ;)) na jakimś mniejszym placu, a muzyka grana na żywo nie była nagłaśniana. Zostaliśmy jednak rozdzieleni, bo kobiety siedziały w specjalnym sektorze za lampkami choinkowymi (!?).

Z wielką niecierpliwością oczekiwaliśmy na wirujących sufistów, tym bardziej, że dosyć długo trwał tylko sam koncert wprowadzający nastrój transu. Wreszcie na plac wyszło kilku dziwnie ubranych mężczyzn, tzw „klimaciarzy” i zaczęli kręcić się dookoła w rytm muzyki granej na bębnach. Kręcili się, kręcili, wpadali w trans, a może i nie wpadali. Jednemu zakręciło się w głowie i w dość spektakularny, ale i bolesny sposób upadł na twarde podłoże. Szybko się zebrał i niepewnym krokiem, skulony oddalił się od miejsca upadku.

Po pojedynczych wirujących sufitach, przyszła kolej na wirowanie większej grupy. Przed nami stanęło kilkunastu mężczyzn ubranych na czerwono, którzy zaczęli wprowadzać się w trans tańcząc w rytm bębnów. Niektórzy kręcili się szybko, inni wolniej, a jeszcze inni po prostu wyginali ciało jakby w spazmie. Kiedy rytm nadawany przez bęben stawał się szybszy, stawali w miejscu i energicznie kręcili głowami.

Wyglądało to ciekawie przez pierwsze 15 minut, potem lekko zaczęło nam się nudzić. Ale oczywiście sufisci nie robią tego po to, żeby turyści mieli radochę, tylko po to żeby wprowadzić się w trans i skontaktować się ze swoim bogiem. Kilku z nich to się chyba nie udało do końca, bo po jakimś czasie po prostu usiedli i zapalili papierosy patrząc na innych wirujących.

Ogólnie rzecz biorąc mistyczna atmosfera tej nocy jakoś słabo nam się udzieliła. Patrząc na to wszystko pomyślałam, że wobec tego zjawiska nie można być obojętnym. Można się tym zachwycić, albo całkowicie odrzucić. Ja chyba jestem w tej drugiej grupie. Bardzo ciężko mi zrozumieć na czym polega istota takiej nocy wirowania. Miałam też wrażenie, że główny sens i cel trochę się gdzieś zatracił. Z drugiej strony nie można wejść w umysł człowieka wprowadzającego się w trans i zobaczyć, co tak naprawdę dzieje się w jego głowie. Może rzeczywiście w jakiś sposób łączą się z bogiem i jest to głębokim przeżyciem duchowym. A może trafiliśmy na słabe sufi night… A może powinnam pogłębić wiedzę na temat sufizmu.

Alicja Rapsiewicz

Kocha góry i wszystko, co z nimi związane. Od 1 lipca 2009 roku w podróży dookoła świata - LosWiaheros.

Komentarze: (1)

Pi 20 stycznia 2010 o 17:54

Moze to i lepiej, ze nie do konca udalo sie zlapac klimat. Gdybys napisala, ze bylo wprost magicznie, kojaca muzyka, migajace lampki, dym kadzidel i zafascynowani turysci wokol to podejrzewalbym raczej przedstawianie dla przyjezdnych. Tymczasem wyglada na to, ze sufisci nie robia tego na pokaz, nie robia teatralnych gestow, siadaja palac papierosy jesli w trans nie udalo sie wejsc. Jest chyba bardzej autentycznie.

Odpowiedz