Wiedziałam, że Małgorzata Szumska jest świetnym opowiadaczem. Nie spodziewałam się jednak, że ta książka tak wbije mnie w fotel. Nie przypuszczałam, że obiad mi ostygnie, spóźnię się na tramwaj, byleby dobrnąć do końca Zielonej sukienki.

Przeżyłam za jej sprawą chwile wzruszeń i radości. Podróżowałam zarazem i z autorką, i z zesłańcami, których śladami podążała. Odczuwałam chwile grozy, smutku i nadziei. Czyż nie tak powinna działać dobra książka?

Na pierwszej stronie cytat z Hemingwaya: Wyjazd do innego kraju nic nie zmienia. Ja tego próbowałem. Nie można uciec od samego siebie, przenosząc się z miejsca na miejsce. To nic nie daje.

Autorce jednak jest pisane życie w ciągłym ruchu. Mówią jej to wszystkie znaki na niebie i ziemi. Jeśli zechcecie wziąć Zieloną sukienkę do ręki, sami się przekonacie.

Wyruszając w drogę, której celem była najpierw Syberia, następnie Kazachstan, autorka pragnęła zrozumieć, czego musieli doświadczyć jej dziadkowie. Jak twierdzi, zawsze wiedziała, że tam pojedzie. Poprzez swoją wyprawę wspomina zmarłego dziadka AK-owca, jest nogami swojej babci, która sama nie ma już sił tego wszystkiego ponownie zobaczyć.

Podróż śladami swoich przodków nigdy nie jest łatwa. Dręczące pytania o przeszłość, niezrozumienie, poszukiwania. Szczególnie wtedy, gdy opowieści mrożą krew w żyłach. Zagnieżdżają się jednak gdzieś w środku i pragną dopełnienia. Historie takie, jak opowiedziane przez Małgorzatę Szumską, słyszał każdy Polak – niejeden od członków własnych rodzin. Tyle że ona chciała „przeżyć to” raz jeszcze. Sama. Dlatego ta książka ma kilka wymiarów. Dlatego jest warta uwagi.

W tok narracji wchodzi się jak w masło. W książce znajdzie coś dla siebie i wagabunda, podróżnik, niespokojny duch, ale i miłośnik historii oraz… romansów. Tak, tak, historia Janki i Staszka to po prostu historia miłości. Ciężkiej, wystawionej na próby, ale takiej, która przetrwała. Zielona sukienka skonstruowana została tak, żebyśmy symultanicznie niemalże mogli przeżywać historie życia dziadków Szumskiej oraz jej własną podróż do miejsc, w których oni niegdyś żyli. Non-fiction połączone z fikcją (opartą, oczywiście, na faktach!). Moim zdaniem celny zabieg, który nadaje całej opowieści dynamizmu. Ja ją połknęłam w jeden weekend. Nie mogłam przecież ot tak zostawić Janki, Staszka, no i autorki w połowie ich drogi…

Autorka wyprawę swoją zaczyna od Wilna i wsi na wileńszczyźnie, później kolej na Moskwę; dalej mknie Transsibem do kolejnego celu, jakim są między innymi Kańsk i wieś Mokrusza. Poszukuje śladów życia swojej babci na zesłaniu. Odwiedza ruiny szpitala, w którym pracowała, dom, w którym mieszkała. Odnajduje też jej rosyjską przyjaciółkę, Szurę. Wszystko to od słowa do słowa, bez zapowiedzi, wcześniejszych dokładnych planów, przy pomocy uczynnych ludzi poznanych za pośrednictwem internetu. Jakby coś ją prowadziło, a duch dziadka cały czas czuwał.

Nie zabrakło w tej podróży przypadkowego spotkania z najprawdziwszym szamanem, który przy pomocy samogonu zapewnił szczęście, a także Rosjan, którzy nie bardzo orientują się w historii najnowszej bądź orientować się w niej nie chcą. Autorka przeżywa chwile zwątpienia – samotnej dziewuszce przecież nie zawsze bezpiecznie podróżować po Syberii i Kazachstanie!

Historia nie kończy się tragicznie i choć czytając przeczuwasz, że tak będzie – przeżywasz wszystko z poczuciem grozy pomieszanej z wybuchami śmiechu. To dobrze napisana książka, która pokazuje jeszcze jedną, bardzo ważną rzecz: pokolenie urodzone pod koniec okresu komunizmu w Polsce interesuje się jeszcze historią sprzed kilkudziesięciu lat. Sama Szumska dokładnie nie wie, do czego się dokopie, ale ma siłę zmierzyć się z nie swoją przeszłością. Jest przy tym typem wrażliwca, prawdziwego podróżnika, który zauważa dookoła siebie niezwykle wiele.

Ta książka to przynajmniej jeszcze jedna podróż. Mianowicie, podróż do czasów dzieciństwa autorki i w głąb siebie. Reminiscencje czasu spędzonego z dziadkami, na wsi. Pytania o swoje korzenie i to, kim się jest. O to, co w duszy naprawdę gra i jak powinno wykorzystać się czas, który został nam dany.

Szumska potrafi zainspirować ludzi, których spotyka, do rozpoczęcia swojej własnej podróży. A jeśli Ty, Czytelniku, chcesz dowiedzieć się, o co chodziło z tytułową „zieloną sukienką”, z radością dobrniesz do słodko-gorzkiego zakończenia książki. Autorce mogę tylko powtórzyć (za kilkoma bohaterami jej książki) – Wot, maładiec!

Małe gołe stópki zakopane są w piachu. Piasek jest ciepły, nagrzany popołudniowym słońcem. Pod samym lasem tworzy wydmy porośnięte cienkimi trawami, które z łatwością można w nim zakopać, szczególnie gdy jest się sprytną, niedużą dziewczynką. Zaraz za wydmami jest gęsty bukowy las, niedaleko płynie też rzeka, a tuż za nią jest granica z Białorusią. Tam, za rzeką, znajduje się dom dziewczynki. Ale ona nie jest z Białorusi, jest Polką. Dlatego niedługo będzie musiała się wyprowadzić… O tym jednak pomyśli później.

Z impetem wyskakuje z wydmy, tworząc piaskową fontannę, która zasypuje jej bladoniebieską sukienkę. Krótkie kasztanowe włosy podskakują razem z nią, odsłaniając na chwilę małe uszka. Zaczyna się śmiać i z tym śmiechem biegnie w stronę domu. Na imię ma Janka, ma dziewięć lat. Jest rok 1939. (s. 17)

Małgorzata Szumska, Zielona sukienka. Znak 2014

Ola Karmowska

Kocha ciekawych ludzi i rozmowy. Kocha podróże – zwłaszcza na Wschód. Potrafi liczyć na palcach „po chińsku”. Robi w książkach i literach. Zasypia przy opowieściach.

Komentarze: Bądź pierwsza/y