Wyobraźcie sobie, że droga którą podróżujecie, została zablokowana na kilka godzin przez grupę Indian. Co robicie? My się do nich przyłączyłyśmy.

Zmrok zastał nas pijących yerba mate, rozprawiających o Indianach w Argentynie i Chile. Na drewnianym stoliku leżał kawał chleba i odrobina koziego sera, zrobionego kilka dni temu. W pewnym momencie spojrzeliśmy w niebo, które tej nocy było rozgwieżdżone jak nigdy. Z dala od miasta, siedzieliśmy w niedużym domu zrobionym z gliny, otoczeni naturą – ja, Marta, Palomo, przyjaciel z oddalonego o 30 kilometrów miasteczka i Che. Na palenisku gotowała się zupa zrobiona z kawałka mięsa, czterech ziemniaków, dużej cebuli, odrobiny sosu pomidorowego, ryżu i soli.

W drodze... (Fot. Gabriela Galecka)

W drodze… (Fot. Gabriela Galecka)

– Niedługo będzie gotowa – rzucił Palomo i poszedł „pod prysznic”, czyli do pomieszczenia wielkością i kształtem przypominającego latrynę, tyle że nie z drewna, a z gliny, z kawałkiem tkaniny w miejscu drzwi. Jej wnętrze było surowe, rdzawe ściany i podłoga, stanowiły kontrast dla białego klozetu. Za spłuczkę służyła metalowa puszka, za prysznic inna puszka – z uchwytem. Na podłodze stała duża beczka z brudną wodą i granatowa miska z czystą, a drewniane półki nosiły ślady wosku po wypalonych świecach. Ten minimalizm i ubogość wcale nie przeszkodziły Palomo. Po kilku minutach wyszedł czysty i pachnący. Odrobina wody kolońskiej i w domu zapach zupy zmieszał się z zapachem mężczyzny szykującego się do wyjścia.

Dziś blokady nie będzie

Palomo podszedł do paleniska, skosztował potrawę i w tym momencie w oknach pojawiły się światła latarek. Kilku chłopaków krzyknęło do niego:

– Dzisiaj blokady nie będzie, co robimy?
– Kto tak powiedział?
– Kacyk.
– On sam podjął taką decyzję?
– No tak, ciebie nie było, ludzie są zmęczeni, nikogo nie ma na drodze. Rozmawiał z żandarmerią, nie było nikogo kto by powiedziała stanowczo, że blokada będzie. Wszyscy się rozeszli, żandarmeria odjechała.
– Zjemy zupę, ubierzemy się i przyjdziemy. Porozmawiam z nim –
odpowiedział z niezwykłym spokojem.

Wszystko obserwował Che. Chłopcy oddalili się, a on rozmawiał chwilę z Palomo: o braku konsekwencji, stracie czasu… Doszliśmy do wniosku, że wszyscy pójdziemy po kolacji na rozmowę z Kacykiem – to głowa plemienia wybrana jednogłośnie, jest odpowiedzialny za decyzje i rozmowy z ludźmi z zewnątrz, zbiera plemię na obrady, jest autorytetem. Plemię może wskazać na lidera każdego, ale z reguły wybiera osobę czystej indiańskiej krwi.

Dojedliśmy zupę, której smak uratował dodatek soli i limonki. – Pyszne! – powiedzieliśmy uśmiechając się do Palomo, chociaż i tak niewiele było widać z naszego uśmiechu, gdy siedzieliśmy przy płomieniu jednej świecy. Wzięliśmy latarki i ruszyliśmy w kierunku drogi. Na szosie było słychać co raz to przejeżdżające samochody.

– Ileż by było ciężarówek na blokadzie?! – głośno zastanowiła się Marta, a ja dodałam, że nie rozumiem, po co każdego dnia czynili mały krok do przodu, a dzisiaj zrobili wielki krok w tył – przez dwa miesiące blokowali drogę i nagle zrezygnowali.

Che spodobały się nasze słowa i powiedział do Palomo: – Widzisz one tu są jeden dzień i tak to widzą, jaki sygnał więc dostał rząd?

Ten pokiwał głową, ale nie odpowiedział nic. Pogrążeni w myślach doszliśmy na miejsce.

Narada

Obok drogi, na drewnianej ławce siedział Kacyk. Che i Palomo usiedli naprzeciw, my obok. Wokół kręciły się dzieci, które przyglądały się nam z nieustającym zainteresowaniem. Rozmowa była trudna, sucha. Bez ujawniania emocji odpowiadali sobie półsłówkami i półzdaniami. Che mówił o tym, że decyzje powinny być podejmowane wspólnie, że skoro o coś tutaj walczą, to powinni być konsekwentni, opowiadał o la lucha, o tym, że dla niego to strata czasu, jeśli nie będą chcieli się zorganizować, mówił że rezygnując ze strajku wysyłają znak słabości. Wszyscy się z nim zgodzili, nawet Kacyk pokiwał potwierdzająco głową – wszystko jednak bez zbytniego entuzjazmu, czy też energii. Byłam tym zdziwiona, bo po raz kolejny nie miałam pewności, czy wiedzą, czego chcą i w jaki sposób chcą to coś osiągnąć.

Zastanawiałam się, jak utrzymali blokadę aż dwa miesiące, zwłaszcza, że lider wydawał się zupełnie niecharyzmatyczny. Jak to możliwe, że strajk był jego pomysłem: był młodym, zblazowanym Indianinem, w żaden sposób nieodpowiadającym naszemu wyobrażeniu o Kacyku. Energiczny Palomo był jego przeciwieństwem. Nie był jednak czystej krwi. W jakieś rozmowie rzucił, że mimo wszystko – on jest tu Kacykiem. Opowiadał, że mieszka tutaj, w miejscu pozbawionym prądu i wody z własnego wyboru, że ma rodzinę w mieście niedaleko, ale woli żyć tutaj, bo tu jest spokojniej (śmialiśmy się: Tak, całkiem spokojnie, od czasu do czasu tylko blokowanie drogi). Jego status ekonomiczny znacząco przewyższa innych mieszkańców, stąd dodatkowo troszczy się o ludzi. Strajkującym na drogę przynosił chleb i zupę. Często zaglądali do jego domu Indianie, a to po wodę, a to porozmawiać. Mówił, że gdy żona jeszcze żyła, często kłócili się o to, że wkłada zbyt dużo wysiłku w pomoc innym. Postawą zdobył swoją pozycję, wszyscy liczyli się z jego zdaniem.

Negocjacje w toku. (Fot. Gabriela Galecka)

Negocjacje w toku. (Fot. Gabriela Galecka)

Bez względu na to, do czego doszli w rozmowie Palomo, Che i Kacyk, w tym dniu nie było już blokady: żandarmeria odjechała, a ludzie odpoczywali. My wróciliśmy do domu. Piliśmy matę, a w międzyczasie rozbiłyśmy namiot przed domem.

– Dobranoc. Miłych snów o la lucha – śmiejąc się zniknęłyśmy w namiocie.

La lucha

La lucha w słowniku to po prostu walka. Dla Indian i dla Che to coś głębszego. To nie tyle walka, to wspólne dążenie do założonych celów. To blokady, protesty, udzielane sobie wsparcie, poczucie przynależności, jedności i nie stawanie po drugiej stronie „barykady”.

La lucha to bardzo silna więź w plemieniu. Che opowiadał, że nad tym właśnie pracuje przez dziesięć lat swojej podróży: jest w Argentynie tam, gdzie plemiona chcą walczyć o swoje prawa, gdzie jest la lucha, albo jest szansa na jej wzmocnienie czy uświadomienie – na drogach i w domach najuboższej, i często dyskryminowanej, rdzennej ludności.

Che nazywa sam siebie el combate. Ja mówię o nim Che z dwóch powodów: che to po prostu szef, a z drugiej strony kojarzy się z Che Guevarą. W tym jak mówi, jak stoi, żuje liście koki, w idealizmie, w swoich, zdaje się już niezmiennych, poglądach, w całej tej otoczce biedy, Indian i la lucha, w swoich wierszach – to po prostu „Che z Santa Fe” i „Combate” z pacyfką na koszulce.

Przed piątą obudziły nas koguty, obwieszczające początek dnia oraz małe prosiaki, próbujące wejść nam do namiotu. Okropne zimno spowodowało, że zdecydowałyśmy się na przedłużenie snu. Niecałe dwie godziny później obudził nas głos Che, który właśnie wrócił z drogi na śniadanie. Powiedział do Palomo, że blokada jest, ale przepuszczają ciężarówki za pieniądze.

Nie dowierzając temu, co usłyszałam, rzekłam uśmiechając się wymownie: – Dzień dobry. I jak, dzisiaj blokujemy?

Che podchwycił: – Palomo, one żyją w miejscu, gdzie jest i woda, i prąd, i edukacja, a bardziej przejmują się waszym strajkiem, niż wy.

Palomo, spoglądając na nas, z lekkim uśmiechem zaproponował: – Oporządzę tutaj i już idziemy. Tylko najpierw mycie, mate, śniadanie…

Wzięliśmy trochę chleba, herbatę, terere (yerbę mate zalewaną zimną wodą z lodem, z dodatkiem ziół orzeźwiających) i poszliśmy. Minęliśmy gwarny, jak zawsze, posterunek policji. Droga 81 jest państwowa, więc podlega jurysdykcji żandarmerii, która funkcjonuje na szczeblu narodowym. Policja, która w Argentynie jest tylko stanowa, nie ma więc za wiele pracy w czasie blokady – całe dnie dudni głośna muzyka, a panowie spędzają beztroski czas przy stole, lub na robieniu prania. Od czasu do czasu – wychodzą na patrol.

Na drodze był spokój. Po jednej stronie siedziało kilku mężczyzn. W oddali dwóch żandarmów rozmawiało z kierowcą ciężarówki. Pomiędzy jedną barykadą, a drugą przechadzał się powoli wyprostowany Che. Podjął decyzję, że zostanie na dłużej i zamieszka w jednym z opuszczonych domów.

Co na to kierowcy?

Indianki, bez wyjątku, miały bardzo głębokie spojrzenie. Nie rozmawiały z nami za wiele, ale okazywały serdeczność. Byłyśmy tu już drugi dzień, więc odrobinę przywykły do towarzystwa dwóch gringas. Przed rozłożonymi na drodze gałęziami i balami, stała w czerwonej sukience kobieta ze łzami w oczach. Z telefonem w rękach, złożonych jak do modlitwy, mówiła do grupy mężczyzn, że ma kilkumiesięczne dziecko w szpitalu, że rozumie ich strajk, ale właśnie zawróciła z Chile i musi jak najszybciej przejechać do Paragwaju. Indianie wydawali się być obojętni, jakby w ogóle nie słuchali tego, co mówi. Czułam się głupio, tym bardziej, że widziałam jej proszący wzrok na sobie i nie mogłam zrobić nic, gdyż nie było nawet w pobliżu Che ani Palomo. Ktoś jednak w końcu zdecydował, że pójdzie zawiadomić Kacyka.

Postanowiłam porozmawiać z czekającymi ludźmi o tym, co myślą. Kierowcy ciężarówek żartowali głupio pod moim adresem, po czym gdy zbliżyłam się – przestali. Wciągnięty w rozmowę mężczyzna powiedział, że on to rozumie, że chociaż stoi tu już cztery godziny nie jest zły, ma nadzieję, że rząd się tym w końcu zainteresuje. W pewnym momencie otoczyła mnie grupka osób. Spytali, skąd jestem, po czym rozmawialiśmy o blokadzie. Dołączyły dwie kobiety, matka i córka, z dwoma ratlerkami. To gwałtownie zmieniło emocje obecne w dyskusji, kobieta robiła wyrzuty, że od ośmiu lat różne plemiona blokują drogę, że trzeba im wbić kołek w tyłki i zagonić do pracy. Spowodowało to zmianę nastawienia całej grupy do protestujących, a głosy wyrozumiałych umilkły w tłumie przytakującym już teraz kobiecie.

Na barykadzie. (Fot. Gabriela Galecka)

Na barykadzie. (Fot. Gabriela Galecka)

Chwilę później, widząc Palomo, zapytałam co będzie z kobietą chcącą przejechać do Paragwaju. Odpowiedział, że otworzą wszystkim granicę pół godziny wcześniej. Po odblokowaniu drogi, kierowcy w złości przejeżdżali w pełnym pędzie zaraz obok stojących na poboczu Indian. Jakaś kobieta pokazała „fuck you”. Inni uśmiechali się i okazywali gesty poparcia.

„Godziny wolnego”, kiedy samochody mogły przejeżdżać bez problemów, były to chwile poświęcone na tzw. „rozmowy na boku”, w które włączyła się nawet żandarmeria. Głównie rozmawiali z Kacykiem, jakby byli dobrymi przyjaciółmi. Che jednak ostrzegał Palomo, żeby nigdy nie zapominali, że gdyby padł rozkaz, nie mieliby żadnych skrupułów, aby do nich strzelać. – Tak, jak dwa lata temu. Zabili nam dwóch braci. Tutaj, dwieście kilometrów dalej.

Zbliżył się wieczór, a w la lucha trwała narada. Che próbował przekonać Indian, żeby stworzyli zespoły – wtedy podczas, gdy jedni będą na drodze, inni odpoczną. Rozmowa skończyła się nagle, bez ustalenia konkretów. W nocy blokada jest najniebezpieczniejsza, gdyż kierowcy ciężarówek często mają broń, którą już nieraz grozili strajkującym. Ochronę stanowi żandarmeria, jednak przyjaciel z oddalonego o 30 kilometrów miasta pokazywał nam ślady zadane przez „obrońców”, którzy nie chcieli, by dołączył do strajku (w nocy dużo łatwiej o taki „niezauważalny” akt przemocy).

Dwa dni z la lucha i musiałyśmy wyruszyć dalej. Nie byłyśmy pewne, czy nas przepuszczą (dla Che la lucha oznacza, że zasady są takie same, także wobec przyjaciół). Pod naciskiem Palomo, Che zdecydował, że da wybór pierwszemu kierowcy: jeśli zabierze nas na skrzyżowanie z drogą na boliwijską granicę, nie musi czekać czterech godzin na przejazd.

Kierowca okazał się być uśmiechniętym Argentyńczykiem, z którym jeszcze przez długie kilometry rozmawiałyśmy o Indianach. Mówił o blokadzie od drugiej strony: – Niektórzy jadą naokoło, żeby ominąć protest, ale droga jest okropna, więc szkoda zdrowia. Ja przejeżdżam tędy bardzo często, ale po raz pierwszy nie udało się za pieniądze. Normalnie płacimy im 10, 20 peso i nie ma problemu.

My opowiadałyśmy tyle, ile wiedziałyśmy o tym, jaki cel Indianie chcą osiągnąć przez blokadę. Kierowca, przyznał, że właściwie nigdy się nad tym nie zastanawiał, a od żandarmerii słyszał, że po prostu chodzi o pieniądze.

* * *

Przemierzając kolejne autostopowe kilometry w Ameryce Południowej, natknęłyśmy się na drodze numer 81 w Argentynie na blokadę, prowadzoną przez jedno z plemion Indian Wichi. Spędziłyśmy razem z nimi dwa dni. Blokada jest najczęstszym sposobem zwrócenia uwagi rządu oraz Argentyńczyków na problemy rdzennej ludności, żyjącej często tam, gdzie nie ma nawet pitnej wody i gdy zapasy deszczówki się kończą, pozostaje tylko brudna woda ze stawu. Żyją w nędzy, borykają się z problemami zdrowotnymi i mają bardzo ograniczone możliwości edukacji, a więc praktycznie nie mają szans na zmianę swojego statusu społecznego i polepszenie warunków materialnych.

Gabriela Gałecka

Podróżniczka i studentka socjologii na Uniwersytecie Gdańskim. Pasjonatka obu form studiowania świata. Obecnie przebywa w Paragwaju i prowadzi badania dotyczące tamtejszej Polonii.

Komentarze: Bądź pierwsza/y