Jedziemy do Angkor Wat bo tam są te fajne drzewa w ścianach – Monika rozprawia się z mitami na temat Angkoru, dając przy okazji parę pożytecznych rad. Więc jeśli miasto w dżungli, odwiedzanie corocznie przez tłumy turystów z całego świata, jest na Waszej liście marzeń, to przeczytajcie koniecznie! 

Zachód słońca - Angkor Wat.

Najpopularniejsza świątynia Angkor Wat pustoszeje dopiero na kilka chwil przed zachodem słońca.  (Fot. Monika Sternik)

Na początek coś sobie wyjaśnijmy. Angkor Wat to jedna spośród dziesiątek świątyń i innych zabudowań  pozostałych po średniowiecznym mieście Angkor. Jest to świątynia największa i, z historycznego punktu widzenia, najważniejsza. Ale wcale nie jedyna i śmiem twierdzić, nie najciekawsza. Jeśli wybieracie się do Kambodży to błagam, nie mówcie, że chcecie zobaczyć Angkor Wat. No chyba, że naprawdę macie na myśli tylko tę jedną jedyną świątynię, a nie cały kompleks.

Bazą wypadową do zwiedzania Angkoru jest miasto Siem Reap. Docieramy tu jakoś po godzinie 16, zmęczeni, głodni i spoceni. Myśli o prysznicu i chłodnym pokoju chwilowo dominują nad pragnieniem jak najszybszego zobaczenia świątyń.

Ale w Siem Reap wszystko kręci się właśnie wokół Angkoru. To istne zagłębie turystyczne z dziesiątkami agencji, restauracji, hoteli. Chyba nie ma tu lokalsa, który nie byłby w pewien sposób związany z branżą turystyczną. Dla przeciętnego backpackersa oznacza to tyle, że znalezienie taniego i przyjemnego pokoju zajmuje kilka chwil. No ale wszystko kręci się wokół Angkoru, zatem jeszcze nie weszliśmy do pokoju, jeszcze stoimy w recepcji hostelu, a już natychmiast chcą nas wieźć na zachód słońca. W dodatku za darmo, bez biletu wstępu!

Zachód słońca gratis

Tym razem prysznic zwyciężył, ale już następnego dnia badamy temat. Coś tam w Internecie piszą, że jak się kupi bilet na następny dzień, to dzień wcześniej można wejść na tym bilecie na zachód słońca do świątyni Phnom Bakheng. Tak, tak, to jest właśnie to osławione miejsce „od zachodów”. No i ten dodatkowy dzień jest jakby gratis i nie odhacza się go na bilecie.

Polecamy: Kambodża – Azja dla zielonych?

Nie bardzo wiemy jak ten cały mechanizm działa, ale łapiemy tuk-tuka, mówimy, że chcemy zachód słońca bez biletu, a tuk – tuk wszystko już wie i wiezie nas do kas. Jest kilka minut po 16, kasy jeszcze zamknięte, bo sprzedaż biletów na następny dzień rusza dopiero o 17. Trochę nas to martwi, że od 17, bo przecież zanim kupimy bilet, zanim dojedziemy do świątyni,  jeszcze pod górkę podobno trzeba się wspinać, a podobno o 17:30 przestają wpuszczać…

Rety, ile stresu przy zakupie jednego biletu, gdy człowiek jest niedoinformowany. Oczywiście wszystko na darmo, bo… Po pierwsze informacja swoją drogą, a praktyka swoją, czyli kasy otworzyli jakoś około 16:40. Nikt się o nic nie pyta, „z automatu” dostaje się bilet ważny od następnego dnia. No to szybko do tuk-tuka i po kilkunastu minutach jesteśmy już na parkingu pod świątynią.

Po drugie niby bez biletu na dany dzień można wejść dopiero po 17:30, tymczasem jesteśmy pod świątynią chwilę po 17 i strażnicy przepuszczają nas bez mrugnięcia okiem (a razem z nami dziesiątki, hmm, setki innych turystów, ale o tym za chwilę…).

Po trzecie świątynia jest na górce, ale nie ma tu mowy o żadnej wspinaczce, ścieżka lekko pnie się do góry i dotarcie do świątyni to kilkuminutowy spacerek.

Na koniec drobna uwaga. Na bilecie ważnym od następnego dnia możemy wejść do dowolnej świątyni. Wcale nie są to jedno czy dwa miejsca „od zachodów słońca”. Równie dobrze możemy sobie pojechać na przykład do Ta Prohm albo Preah Khan, jeśli tylko mamy ochotę.

Tourist Sunset Disaster

Wschód słońca w Angkor.

Kamienne twarze Bayonu oświetlone porannym słońcem robią niezwykłe wrażenie. (Fot. Monika Sternik)

No dobra, ale my zupełnie świadomie wybieramy Phnom Bakheng. Czego to się nie naczytaliśmy na forach i blogach! Relacje innych turystów nie pozostawiają złudzeń – o uroczej atmosferze czy fajnym klimacie nie ma co marzyć. Spodziewać się trzeba tłumów, ścisku i gwaru jak na jarmarku. Co więcej, w Internecie krążą pogłoski o wpuszczaniu na zachód słońca do świątyni „tylko” dwustu lub trzystu osób.

Według niektórych doniesień reszta odsyłana jest z kwitkiem, według innych pozostali też mogą wejść, ale już nie starczy dla nich miejsca w najlepszych punktach widokowych. Pomijając kwestię czy się zmieścimy, wyobrażacie to sobie? Podziwiać zachód słońca z trzystoma innymi osobami?

Przyznam, że zżera mnie ciekawość. Te wszystkie opisy sprawiają, że coraz bardziej interesuje mnie nie zachód słońca, a czekający na niego szalony tłum. Ale może ten zachód słońca akurat w tym jednym jedynym miejscu faktycznie jest tak powalający, że warto?

Docieramy na miejsce z dziesiątkami innych osób i już kilkadziesiąt metrów od bramy widzimy kolejkę. Jeśli mieliśmy jeszcze jakiekolwiek złudzenia, że będzie to kameralna impreza, to w tym właśnie momencie się ich pozbyliśmy. W kolejce jest już z kilkaset osób! Jeśli działa tu ograniczenie do dwustu czy trzystu turystów to nie mamy szans. Ale uparcie stoimy. Tradycyjnie grupa kilkunastu Chińczyków gdzieś tam się wepchała z przodu, jakaś wycieczka weszła poza kolejką, ale poza tym wszyscy cierpliwie czekają. Nie widzę żadnych oficjalnych ogłoszeń o ograniczeniach, co parę minut kolejne kilkadziesiąt osób wchodzi do świątyni. I w końcu jest też nasza kolej.

Wdrapujemy się po schodach na górę i… nic. Nic stąd nie widać! No, może oprócz setek turystów czekających na osławiony zachód słońca. Pod tym względem jest dokładnie tak, jak oczekiwaliśmy. Tłumy!!! A dookoła płasko, same drzewa, gdzieś tam w oddali, ale z zupełnie innej strony niż zachodzące słońce, widać zarys Angkor Wat. Widoczność fatalna, niebo byle jakie i kolejni turyści szybko rezygnują z „niezapomnianego” zachodu. Robi się coraz ciemniej, ale widoków zapierających dech w piersiach jak nie było tak nie ma. Strażnicy pokrzykują, closed, closed i każą iść. I świątynia powoli pustoszeje, nie pierwszy raz pewnie wypuszczając rozczarowanych turystów.

Tyle tego… Co wybrać?

Świątynie Angkoru to dziesiątki różnych budowli rozsianych na powierzchni czterystu kilometrów kwadratowych. Większość z nich, tych najczęściej odwiedzanych, znajduje się około siedmiu kilometrów od Siem Reap. Aby turystom łatwiej było się połapać wytyczono dwie trasy, które zawierają najważniejsze miejsca. Dla tych co mają mniej czasu jest małe kółko, a dla tych co chcą zobaczyć nieco więcej jest duże kółko, czyli to co w małym plus trochę więcej. Każdy kierowca tuk-tuka zna je na pamięć i jeśli nie mamy ochoty zastanawiać się co, gdzie i kiedy powinniśmy zobaczyć, to te dwa słowa klucze wszystko załatwiają.

Jeśli ktoś pyta czy da się zobaczyć najpopularniejsze i najważniejsze świątynie w jeden dzień, no to da się. Bo na dobrą sprawę można połączyć obydwie trasy i zrobić je za jednym zamachem. Ale będzie to baaardzo długi, męczący i gorący dzień.

 7 rzeczy, których musisz spróbować w Kambodży

Gdy pierwszego dnia kończymy duże kółko jest dość wcześnie i mamy kilka godzin do zachodu słońca. W sumie te kilka godzin wystarczyłoby, żeby jeszcze zobaczyć świątynie z małego kółka, ale musimy mierzyć siły na zamiary. Słońce strasznie przypieka, niemal każda świątynia to wspinaczka po wysokich, kamiennych stopniach, spacerowanie dookoła, szukanie kadrów bez turystów… Jednym słowem jesteśmy już nieźle zmęczeni i wybieramy odpoczynek.

Następnego dnia za to kończymy małe kółko sporo przed południem. Dzięki temu mamy czas by pojechać do oddalonej od głównego kompleksu świątyni Bantey Srei. Wydaje nam się, że powinno tu być mniej turystów, może będzie spokojniej i ciszej. Może uda się odnaleźć trochę tej tajemniczej atmosfery zaginionego miasta, z którą kojarzymy Angkor.

Na miejscu wita nas jednak ogromny parking zastawiony autokarami i rząd stoisk z pamiątkami. I choć sama świątynia jest interesująca, szczególnie dla osób fascynujących się rzeźbiarską precyzją, to jest to chyba najbardziej „ucywilizowane” otoczenie spośród wszystkich miejsc, które widzieliśmy w Angkorze.

Trzynaście  kilometrów na południowy wschód od Siem Reap jest jeszcze inna, mniej popularna grupa kilku świątyń, zwana Roluos Group. Jedziemy tam trzeciego dnia, rowerami. Cała trasa, z wyjątkiem samej końcówki, to prosta droga asfaltowa. Jak już wydostaniemy się z miasta, mija nas stosunkowo niewiele samochodów czy ciężarówek. Chronieni cieniem drzew tak szybko dojeżdżamy na miejsce, że przegapiamy zjazd do głównej świątyni. No bo co za %#*# postawił znak z nazwą jakiejś mniejszej świątyni, zamiast głównej? Także szukajcie po prawej stronie przy drodze brązowej tablicy z napisem Preah Ko.

Przejażdżka miła, ale świątynie zostawiają niedosyt. Naszym subiektywnym zdaniem, nie dla kogoś, kto ma mało czasu. Bez żalu można sobie odpuścić, a jak mamy jeszcze trochę czasu na bilecie, to wykorzystać do ponownego odwiedzenia najfajniejszych miejsc w głównym kompleksie. Z niedosytem i chyba nie dość jeszcze zmęczeni, pedałujemy więc z powrotem trzynaście kilometrów do miasta i kolejne siedem do głównego kompleksu.

W końcu jest czas, żeby zatrzymać się przy mostku, żeby pojechać do zapomnianej bramy wschodniej, żeby zobaczyć Bayon z innej strony i poczekać aż wszystkie wycieczki wyjdą z kadru.

Chcemy drzew wyrastających z murów!

Pora na obalenie mitu, budowanego przez kolejnych turystów, fotografów i magazyny podróżnicze. Wiele osób nie wie za bardzo czym Angkor był (lub jest), gdzie dokładnie jest, ale zdjęcia grubych korzeni oplatających rozpadające się mury widział nie jeden. Do tego wciąż powtarzana nazwa najbardziej znanej świątyni Angkor Wat i wychodzi nam cudak w postaci „jedziemy do Angkor Wat bo tam są te fajne drzewa w ścianach.”

Otóż nie!!!! Przykro mi bardzo, ale w Angkor Wat nie zobaczymy ani jednego drzewa wyrastającego ze ściany. Ani jednego korzenia oplatającego mur, ani jednej gałęzi wdzierającej się w sufit! Za to w innych świątyniach, innych budynkach, proszę bardzo.

Drugiego dnia, zaraz na początku jedziemy do Ta Som. Wczoraj przejeżdżaliśmy tuż obok, widzieliśmy dziesiątki tuk-tuków, kilkanaście busów i dużych autokarów. To może oznaczać tylko jedno, to właśnie tu można pyknąć jedną z najbardziej rozpoznawalnych fot z Angkoru, drzewo oplatające futrynę. Komiczna to sytuacja, bo to malutka świątynka, prawie nic w niej nie zostało do oglądania, jak tylko te jedne drzwi z tym jednym drzewem. I wszyscy jadą w to jedno miejsce i ustawiają się w kolejkę, żeby pstryknąć klasyczną fotę.

Na szczęście wkrótce przekonujemy się, że to nie jedyne tego typu miejsce w Angkorze. Preah Khan, Ta Prohm czy Banteay Kdei to są właśnie te świątynie, w których możemy przez chwilę poczuć się jak Indiana Jones, odkrywający zaginione miasta. I to właśnie te świątynie zasługują na poranną wizytę, gdy autokarowe wycieczki jeszcze śpią.

Chcecie więcej, ale bez turystów? Proszę bardzo, tuż przy głównym szlaku, jadąc z Angkor Thom w stronę Ta Kheo, zaraz za Victory Gate warto zatrzymać się na chwilę przy starym moście. Kiedyś było tu koryto rzeki, a most prowadził wprost do Angkor Thom. Gdy koryto przesunęło się, most oddano we władanie drzewom, ku uciesze niejednego fotografa.

Drzewa wyrastające z murów

Nie wszystkie pozostałości po średniowiecznym mieście można nazwać zabytkami, ale to nie przeszkadza by cieszyły oko każdego turysty. (Fot. Monika Sternik)

Jak uniknąć tłumów

Czytam na forum „byłem około szóstej rano i byłem jedynym turystą”, „…w większości świątyń byliśmy jedyni…”, „…wystarczy wcześnie zacząć…”, „…trzeba zwiedzać od końca…”. Bierzemy sobie więc te rady do serca i pierwszego dnia zaczynamy od Bayonu. Turystów rzeczywiście jeszcze nie wielu, za to zwiedzanie mało przyjemne, bo jest szaro i ponuro. Dopiero po kilkudziesięciu minutach pojawia się słońce i pierwsze promienie oświetlają kolejne rzeźby. Potem uciekamy prosto do Ta Prohm, by zrobić tak zwane małe kółko w przeciwnym kierunku. No i szybko okazuje się, że na podobny pomysł wpadliśmy nie tylko my, ale też wielu innych turystów.

Zatem nie wiem, naprawdę nie mam pojęcia, jak inni to robią, że odwiedzają jedną z najpopularniejszych atrakcji Azji i są tu sami. Moim zdaniem uniknąć innych osób się nie da, można jedynie szukać momentów w ciągu dnia, gdy tych innych turystów jest nieco mniej.

No i tak, zwiedzanie najpopularniejszych świątyń wcześnie rano, zaraz po otwarciu raczej nie zagwarantuje nam wyłączności na świątynię. No bo jaką mamy pewność, że nikt spośród kilku tysięcy osób odwiedzających dziennie Angkor, nie wpadnie na ten sam pomysł? Angkor Wat, Bayon czy Ta Keo są tak popularne, że nie sposób je mieć tylko dla siebie. Jest to jednak sposób na zobaczenie tych miejsc bez towarzystwa autokarowych wycieczek, a liczba innych osób wchodzących w kadr jest w zupełności do zaakceptowania.

Dla niebojących się słońca do wypróbowania jest jeszcze jedna metoda, odwiedzanie świątyń w samo południe, gdy wiele osób ucieka do miasta, by w klimatyzowanych pomieszczeniach zjeść obiad. My byliśmy właśnie tymi, co schowali się w klimie, więc nic nie wiemy o tym, ile osób w tym czasie wędrowało po Angkorze. Może to wtedy właśnie te wszystkie świątynie były puste?

Drzewa w świątyni Angkor.

Grube korzenie drzew czasem niszczą to co zostało, a czasem są już jedynym spoiwem utrzymującym poszczególne elementy w całości. (Fot. Monika Sternik)

Trzy dni, czyli tydzień

Wielki ten Angkor i co jedno miejsce to ciekawsze. Chciałoby się zobaczyć jeszcze i więcej i dłużej, ale sił nie starcza, bo gorąco i dzień się kończy. Fajnie to wymyślili jednak tutejsi włodarze, bo choć bilet drogi to daje sporo możliwości.

Mamy zatem do wyboru trzy opcje:

  • bilet jednodniowy za 20 dolarów,
  • bilet trzydniowy za 40 dolarów
  • i bilet siedmiodniowy za 60 dolarów.

No, tanio nie jest, ale moi drodzy, to Angkor, a nie jakieś popierdółki! Dobra wiadomość jest taka, że na bilecie trzydniowym nie musimy wcale zwiedzać dzień po dniu. Bilet ważny jest przez tydzień, dlatego nie ma problemu ze zrobieniem sobie dnia przerwy, jeśli nasze umysły będą chwilowo przepełnione ilością wrażeń i słońca.

Podobnie działają bilety siedmiodniowe. W praktyce taki bilet oznacza, że mamy do wykorzystania 7 dni, ale na przestrzeni 1 miesiąca. Oczywiście w ramach jednego dnia możemy dowolną ilość razy wjeżdżać i wyjeżdżać ze strefy biletowej. Rano zaliczamy kilka świątyń, potem relaks w chłodnym pokoju, a wieczorem jeszcze zachód słońca. Tylko może już nie w Phnom Bakheng…

Peron4 objął patronatem projekt Off The Track – co miesiąc będziecie mogli przeczytać teksty Moniki i Fryderyka. Ich wyprawę można śledzić na blogu Off The Track.

 

Monika Sternik

Pierwszy raz wsiadła do pociągu mając 21 lat. I to od razu na miesiąc. Od tamtej pory kocha być w drodze. Wkrótce w rocznej podróży po Azji, o której można przeczytać na Off the track.

Komentarze: 6

Karola 12 marca 2013 o 13:06

Angkor da się zwiedzić bez tłumów, a opowieści o spacerze po Bayonie czy innych świątyniach zupełnie bez nikogo poza nami wcale nie są fikcją. Pewnie zależy to od pory roku czy dnia, ale wszystkie wycieczki, które przyjeżdżają busikami mają swoją stałą trasę ustaloną co do godziny. Wystarczy poprosić swojego tuk tuk drivera, żeby zaczął z zupełnie innej strony i mamy świątynie tylko dla siebie. Np. idąc do Angkor Wat w godzinach lunchu, jednocześnie jest tam tylko kilkanaście osób. Wszystko się da, tylko trzeba to dobrze rozpracować, mieć trochę szczęścia i fajnego kierowcę, który wie co i jak:)

Odpowiedz

Filip Choma 12 marca 2013 o 14:53

My również zwiedzaliśmy świątynie na rowerach. Przez trzy dni można sporo zobaczyć- najlepiej z samego rana. I choć w Siem Reap dorwała mnie jakaś choroba, to miło wspominam zwiedzanie kompleksu.
Z moich doświadczeń- każdemu, kto będzie sie wybierał do Angkor Wat, polecam przyjazd po godzinie 17.20 – nikt nie bedzie żądał od nas biletu, a i Angkor będzie niemal pusty, co przy normalnie panującym tam tłoku, ma spore znaczenie (nie słuchajcie strażników i policji, że niby ktoś będzie Was wyganiał- kłamią)
;)

Odpowiedz

abc 21 marca 2013 o 14:48

Ja zwiedzałem Angkor tuk tukiem – w marcu – od tyłu – z samego rana, może miałem szczęście – wschód na Phnom Bakheng oglądało ze mną może z 5 innych osób – potem też tłumów nie było – zdarzało się, że w niektorych miejscach byłem sam (akurat w Ta Prohm:))ale raczej bylo po kilka osób – najwięcej siedziało pod Angkor Wat – poza tym normalnie – jak w innych „światowych” miejscach. pozdrawiam i życzę mniej autokarowych tłumów na trasie :)

Odpowiedz

Człowiek Przygoda 24 marca 2013 o 22:17

Mmmm… Pytanie mam do autorki, o której godzinie zaczynałaś zwiedzanie ?
Ponieważ ja przez 3 dni się męczyłem i o 6.00 punkt tam byłem i tak dwa dni z rzędu przez 1,5 godziny max. 2 byłem sam !! więc jest to możliwe, a co do tłumów w późniejszych godzinach jak najbardziej się zgadzam. P.s Tłumu w świątyni Angkoru nie da się uniknąć nawet o 5-6 rano jak jest ciemno :)

Odpowiedz

Desmond 2 kwietnia 2013 o 7:49

Oglądałem ostatnio program podróżniczy, w którym dwoje ludzi dysponowało rożnymi budżetami: Nieograniczonym i 100 dolarami za 3 dni. Okazało się, że nawet pomimo posiadania jedynie 100 dolarów, można w Kambodży spędzić wspaniałe wakacje i korzystać nawet z takich „luksusów” jak jazda słoniem, itp?

Odpowiedz

Kubol 20 stycznia 2014 o 18:01

Cześć
czy jest mi ktoś w stanie powiedzieć w której świątyni zostało zrobione to ostatnie zdjęcie (4z4)? Właśnie takiego ujęcia szukam (będę szukał :))
pozdrawiam

ps
proszę pisać na tomasz.kubicki@o2.pl

Odpowiedz