Sztafeta Afryka Nowaka dotarła już co prawda do Konga, my cofamy się jednak do przygód w Angoli. Tu uczestnicy wyprawy na diecie makaronowo-ryżowo-sosowej pokonali na rowerach kolejne kilometry, odwiedzając miejsca, które niemal osiemdziesiąt lat wcześniej odwiedził Kazimierz Nowak, rozwieszając pamiątkowe tabliczki i… strzegąc się min.

Afrykański krajobraz. Zdjęcie z Angoli

Spichlerze, które niemal 80 lat wcześniej sfotografował też Nowak. (Fot. Afryka Nowaka)

A oto ich relacja:

Po przylocie na miejsce (w składzie: debiutujący w sztafecie Nowaka Ewa i Jerry oraz Agnieszka i Norbert, którzy zmierzyli się już z „jazdą na Nowaka” w Zambii i Zimbabwe) pierwsze swoje kroki skierowaliśmy do misji w Omupande, położonej pod Ondjiva – właśnie tam Kazimierz Nowak miał swój pierwszy postój na angolskiej ziemi. Ostatnie kilometry z granicy do Omupande pokonaliśmy w deszczu tropikalnym, ulewa trwała zresztą prawie całą noc.

W Omupande szczególnie zafascynowany historią Kazika oraz sztafetą był leciwy ojciec Cristiano, który odkrył, że ojciec Fuchs, goszczący na tej misji Nowaka w 1934 roku, rok później udzielił sakramentu chrztu ich obecnemu gospodarzowi. Księgi chrztów zachowały się, ale niestety inne archiwa i księgi gości zaginęły podczas wojny domowej. Tak oto Omupande okazało się być faktycznie bardzo odpowiednim miejscem na umieszczenie przez nas pierwszej tabliczki, upamiętniającej wyprawę Kazimierza Nowaka.

Z Omupande udaliśmy się w kierunku osady Evale. Soczyście zielone trawy, krzaki i niewysokie drzewa, posilone pierwszymi intensywnymi opadami pory deszczowej, kusiły świeżością i życiem, ale tuż obok, dla kontrastu, straszyły wraki czołgów, wozów pancernych i zniszczone budynki – pamiątki po wieloletniej wojnie domowej. Staraliśmy się unikać takich miejsc, pamiętając o zagrożeniu minowym i bezwzględnie nie schodziliśmy z wytyczonej drogi. Za to podczas jednego z postojów odnaleźliśmy wielkie kosze-spichlerze, które sfotografował także Nowak.

Ludzie, których spotykaliśmy, byli przemili, życzliwi, otwarci i ciekawi czwórki białych rowerzystów, twierdzących, że zamierzają przejechać rowerami z przejścia granicznego Santa Clara, przez Mupa, Cassingę, Kubango, aż do Huambo i dalej do Luandy. Z zainteresowaniem słuchali o Kazimierzu Nowaku, o projekcie Afryka Nowaka, oglądali też zdjęcia i mapy.

Angolski rowerzysta. (Fot. afrykanowaka.pl)

Angolski rowerzysta. (Fot. afrykanowaka.pl)

Im dalej byliśmy od głównej drogi, tym częściej miejscowi posługiwali się językiem kwanyama; wciąż porozumiewaliśmy się z nimi po „portugalskiemu”, ale mijani ludzie między sobą coraz rzadziej rozmawiali w języku pokolonialnym.

Co dwadzieścia – trzydzieści kilometrów trafiały się wioski kompletnie odcięte od cywilizacji, gdzie trzeba było przechodzić na komunikację migową. Ale nawet w najbardziej zaskakujących miejscach mogliśmy usłyszeć perfekcyjny angielski reemigrantów wojennych z Namibii i RPA, coraz śmielej wracających do Angoli po skończonej zawierusze wojennej.

Co jakiś czas trafiał nam się kramik z ciepłym ulepkiem gazowanym w puszce, piwem, ginem i herbatnikami – asortymentem dość jednostajnym. U jednego sklepikarza kupić można było makaron, ryż i pastę pomidorową, a także miejscową whisky, piwo, coca-colę czy nawet mydło, papier toaletowy, szampon, perfumy, chipsy… Nigdzie nie można było natomiast liczyć na butelkowaną wodę – filtrowaliśmy więc i uzdatnialiśmy wodę z rzek, podejrzanych studni i woziliśmy z sobą po trzydzieści litrów w girbach przytroczonych do rowerów.

W większych osadach udawało się kupić puszkowane parówki (te importowane z Portugalii czy RPA są całkiem smaczne!), beansy, mielonki i mięso wieprzowe, dziwił jednak brak targów, bazarków, restauracji. Przez pierwsze dni silnie odczuwaliśmy brak owoców i warzyw. To, co było w sklepach, okazało się drogie, więc wytrwale wieźliśmy swoje zapasy (każdy miał prowiant na kilkanaście dni) i dokupywaliśmy tylko ciasteczka, lokalne ulepy gazowane i oczywiście piwko (alkohol to jeden z niewielu tanich produktów w Angoli).

Przybywszy do osady Evale, zgłosiliśmy się do lokalnego Administradora, który ulokował nas w jednym ze służbowych budynków. Po wodę udaliśmy się do studni oddalonej o prawie kilometr, tak jak to robią wszyscy mieszkańcy, i tam natknęliśmy się na pierwszą minę z Angoli… a właściwie Minę, bo tak brzmiało imię uroczej dziewczyny, pół Angolki a pół Namibijki, świetnie mówiącej po angielsku.

Mieszkańcy Angoli słuchają opowieści o Kazimierzu Nowaku

Na każdym kroku opowiadamy o podróży Kazimierza Nowaka. (Fot. afrykanowaka.pl)

Nazajutrz wyruszyliśmy do misji Mupa, w której Nowak spędził kilka dni wypoczywając po trudnej przeprawie z Villa Pereira d’Eca. Jechaliśmy szutrowo-błotnistą drogą, w pełnym słońcu – było to chyba bardziej wyczerpujące niż pod górę i pod wiatr…

Wczesnym popołudniem dotarliśmy do celu. Skręciliśmy w busz, w niepozorną dróżkę z wysokim krzyżem zamiast drogowskazu. Za ostatnim zakrętem ukazała nam się najpierw imponująca bryła kościoła (od nowości, czyli 1926 roku, w niezmienionym stanie), a potem szereg innych budynków – plebania, zabudowania gospodarcze, szkoła i internat, wszystko otoczone pastwiskami i zielonym buszem. Przyjęła nas niesamowicie serdeczna siostra Manuela, poza nią urzędował tam tylko jeden ksiądz – młody kapłan wykształcony w Rzymie.

Popołudniem, w sielankowych warunkach, przeprowadziliśmy Akcję Czystość, czyli wykąpaliśmy się, zrobiliśmy pranie i popływaliśmy w rzece Cuvelai, na brzegach której siedemdziesiąt dziewięć lat wcześniej Kazimierz Nowak fotografował połów ryb. Przed zmrokiem, przygotowując kolację, opowiadaliśmy o podróży Kazika mieszkankom internatu, a dziewczyny w zamian uczyły nas ubijania kukurydzy na mąkę. Wieczorem jeszcze herbatka i pogawędka z księdzem.

Rankiem druga tabliczka pamiątkowa zawisła na budynku misyjnym w Mupa – gdy skończy się remont kościoła, znajdzie godne miejsce w jego wnętrzach.

Ruszyliśmy dalej wzdłuż rzeki Cuvelai do miejscowości o tej samej nazwie. Droga była ciężka, częściowo utwardzona, ale zdarzały się odcinki piaszczyste i błotniste. Kilkukrotnie musieliśmy przebijać się przez ogromne stada krów rogatych pędzonych z lub na pastwiska. Krajobraz przestał być już tak monotonny, rzadki, niski busz zaczął ustępować gęstszym i wyższym drzewom, coraz też więcej pagórków zaczęło sprawiać nam cudowną satysfakcję na kilkusetmetrowych, jeszcze delikatnych, zjazdach. Nieco mniej cieszyły jednak podjazdy, tym bardziej, że szutrówka często zamieniała się w piaszczystą, zakurzoną saunę.

Afryka Nowaka

Wyprawa rowerem, statkiem, konno, czółnem i pieszo przez Afrykę szlakiem Kazimierza Nowaka. 24 ekipy, 40 tys. km, 2 lata w trasie.

Komentarze: Bądź pierwsza/y