Billboardy jak ten, mówią odbiorcom, że należy im się godność: godny zarobek, godne traktowanie, godna praca itp. (Fot. Marcin Michalski)

Druga część etiopskiego alfabetu. Czym jest dla Etiopczyków godność i jaki mają stosunek do Jezusa? Na te pytania próbuje na swój sposób odpowiedzieć Marcin Michalski.

G jak godność

Moja znajoma oglądając zdjęcia z Etiopii powiedziała: Jacy oni wysocy, wyprostowani, godni. Luis de la Higuera celnie ujął, że godność jest w równym stopniu kwestią postury, co zachowania. Czym ona jest w Etiopii, a czym np. w Szwajcarii? Czy są jakieś wspólne elementy składowe tego słowa, mogące uczynić je uniwersalnym? Grzegorz Kulik napisał, że godność jest wewnętrznym, wrodzonym i naturalnym znamieniem człowieka, niezależnym od kontekstu społecznego i historycznego, które dotyczy w ten sam sposób kobiet i mężczyzn, dzieci, ludzi starych i młodych, zdrowych i niepełnosprawnych, biednych i bogatych. Mówią one odbiorcom, że należy im się godność: godny zarobek, godne traktowanie, godna praca itd.

Akcja ta uświadamia, że z godnością w Etiopii było i jest krucho. Na każdym kroku można spotkać ludzi z niej odartych. Nie należy jednak mylić zakurzonych dzieci, czy bosonogich ludzi, ciężko walczących o codzienne być lub nie być, z ludźmi pozbawionymi godności. Wedle standardów europejskich byliby to ludzie godności pozbawieni, ale tak w istocie nie jest. Chodzi tu przede wszystkim o dzieci wykorzystywane przez dorosłych, czy dorosłych, którzy znaleźli się w rozpaczliwej sytuacji z powodu swego ubóstwa czy choroby. Dziwna to przewrotność losu, ale w tak ubogim kraju jak Etiopia, słowo „godny” bardziej pasuje do biedaka, niż do bogacza…

H jak historia

Elizabeth Kostova powiedziała, iż studiowanie historii przygotowuje raczej do rozumienia teraźniejszości, niż do uciekania od niej w zamierzchłą przeszłość. Aby jednak lepiej poznać „smak Etiopii” warto na kilka chwil zanurzyć się w bardzo odległą przeszłość…

I jak instynkt

Przetrwać za wszelką cenę… Siedząc w przydrożnym barze poczułem, że ktoś stoi za moimi plecami. Był to bardzo szczupły człowiek, który prosił aby kupić od niego chusteczki higieniczne. Był niewidomy. Ta jedna sytuacja pokazuje najostrzej, czym jest instynkt. Instynkt nakłania ludzi do niezwykłych czynów i poświęceń. Ktoś z Europy powie: ależ tu bieda i beznadzieja, ale zastanowi się głęboko nad tymi słowami, gdy zobaczy obozy uchodźców z Erytrei czy Sudanu. „Czyli gdzieś może być jeszcze gorzej, skoro szuka się schronienia w tak biednym kraju…”.

Przetrwać za wszelką cenę… (Fot. Marcin Michalski)

Aby zachować życie trzeba mieć wodę, dlatego normalnym widokiem są dzieci dźwigające w wielkim upale, wielokilogramowe kanistry z wodą. Instynkt nakazuje mieć jak najwięcej dzieci. Etiopska rodzina liczy przeciętnie 5 dzieci. Te najsilniejsze przetrwają i pomogą rodzinie w walce z codzienną egzystencją, same się usamodzielniając. W ten sposób te z pozoru błędne koło będzie się toczyć, napędzając i odciskając ślad w  historii  świata.

J jak Jezus

Jezus to bardzo ważna postać w świadomości dużej części Etiopczyków. To dla niego niezliczone rzesze ludzi cierpiały i cierpią prześladowania, to dla niego podjęto wysiłek wykucia kamiennej Lalibeli, to dla niego ortodoksyjni chrześcijanie odbywają ścisły post około dwustu dni w roku, to dla niego…

O sile oddziaływania Jezusa na świadomość współczesnych Etiopczyków można się przekonać, będąc uczestnikiem mszy. Jezus jest jedynym zrozumiałym słowem w czasie żarliwego kazania. Msza to pouczający spektakl, który częstokroć mógłby służyć za wzór do naśladowania dla naszych kaznodziejów. Będąc w Libanie, widziałem w sklepie mięsnym wielki plakat lidera Hezbollahu, a w Etiopii ponuro wyglądające haki z ochłapami mięsa „rozświetlał” plakat z Jezusem właśnie. Takie szczegóły dziwnie zapadają w pamięć. Jezusa można uznać za najdoskonalszy pretekst do niesienia wiary, nadziei i miłości dla chcących go przyjąć. Słyszałem o incydentach, w których etiopscy wyznawcy Mahometa krzyżowali swych chrześcijańskich sąsiadów mówiąc: „Skoro tak podziwiacie swego mistrza, gińcie jak on”. Mimo tak drastycznych zdarzeń, zapisanych w historii naszej planety, nie da się zaprzeczyć, że Jezus wpłynął na jej losy. To, co ludzie robili, robią i robić będą ze swą wolną wolą to już inna opowieść…

K jak kuchnia

Każdy kraj ma swoją lepszą lub gorszą kuchnię. W mojej opinii etiopska kuchnia jest dobra. Kuchnia to jedzenie, ale również o wiele ciekawsze „kuchenne” obserwacje. Czy nie jest godne wspomnienia, że gdy wychodziliśmy z baru, wszyscy wstali i wykonali głęboki, pożegnalny ukłon? Bywało, że właściciel baru był wręcz dumny, że to właśnie do niego, a nie do konkurencji przyszli obcokrajowcy. Uśmiech wzbudzają lokale o nazwie „Obama cafe”. Nie jeden raz właściciele biegali w pośpiechu, aby przynieść kilka jajek i aby zjeść właśnie u nich. Do jednego z barów odprowadził nas kto wie, czy nie ponad 100 osobowy tłum. Gdzieś indziej miejscowi szeptali, że jemy tak samo jak oni.

W Lalibeli, szukając jakiegoś lokalu trafiliśmy na napis „Restaurant unique. Zapraszamy.” Jak się okazało, gościła tu studentka z Polski, która wpadła na pomysł, aby napisać zachętę w naszym rodzimym języku. Po degustacji wypadało tylko zasugerować właścicielowi, aby uzupełnił napis. Teraz zapewne brzmi on tak: „Restaurant unique. Zapraszamy. Warto”. Ujmujące jest zachowanie właścicieli lub pracowników lokali. Zawsze się cieszą, przyglądają, starają sprostać wymaganiom, a do tego ten odczuwalny brak pośpiechu. Pewne przysłowie mówi, że Europejczykom Bóg dał zegarek, a Afrykańczykom czas… Danie numer jeden to injera, czyli odpowiednik naszego naleśnika, ale kwaśny, mający inny kolor (ktoś powiedział, że podobny do brudnej szmaty) i porowatą strukturę. Miłość lub nienawiść, ale moje odczucia smakowe oscylowały po środku. Injerę na wielkiej blasze pieką kobiety, a sposób jej przyrządzenia zależy od zasobności portfela i fantazji. Kiedy porównamy jedzenie w przydrożnych barach, powiedzmy na Islandii do jedzenia w Etiopii,  to na 10 punktów daję 9 dla Etiopii.

K jak kuchnia… na kuchnię można spojrzeć inaczej. To spojrzenie na dany kraj nie poprzez okno hotelu a następnie klimatyzowanego auta. Od strony kuchni wszystko wygląda inaczej – o wiele bardziej prawdziwie i ciekawie.

L jak Lalibela

Lalibela to najpierw maleńka, kilkunastotysięczna miejscowość, dopiero potem jeden z cudów świata. To patrzenie „od kuchni”, która jest pełna kurzu, bezrobocia, nędzy i wielu innych patologii. Po przedarciu się przez nią, wchodzi się nieoczekiwanie na „salony”… Po długiej i męczącej podróży, z której pamiętam tylko swe fatalne samopoczucie i zachwyty mych kompanów nad mijanymi krajobrazami, udało się dotrzeć w miejsce wręcz kultowe. Obserwując zachodzące słońce popadłem w zadumę. Myślę, że nie bez przesady można powiedzieć, że to jedna z kolebek cywilizacji.

Etiopia jako pierwsze państwo afrykańskie i drugie państwo na świecie po Armenii przyjęło chrzest. Stało się to aż 600 lat przed przyjęciem chrztu przez Polskę. Stojąc na wzgórzu górującym nad maleńką Lalibelą, nic nie wróży, że coś ciekawego może ukrywać się pośród skał. Najpierw jednak proza życia podróżniczego, czyli znalezienie noclegowni. Gdyby się zdecydować na pierwszą ofertę, trzeba byłoby spać w duszącym odorze odświeżacza powietrza, od którego owo powietrze prawie zastygło. Obok tego miejsca każdego dnia odbywały się tuż o świcie bardzo głośne musztry policyjne. Odrzucenie drugiej oferty ściągnęło na moją głowę gromy właściciela hotelu, który krzyczał: dlaczegooooo!!!??? Trzecie miejsce zapamiętam na długo, gdyż było wręcz wywrotowo inne od pozostałych, kiepskich miejsc. Zaciszne i czyste pokoje, pełen kwiatów ogród i niebiański spokój. Nocny obchód uzmysłowił, jakie efekty uboczne niesie z sobą turystyka. Każdemu z nas towarzyszył miejscowy „student”. Student ten usiłował zaimponować rozległą wiedzą od przyziemnych spraw począwszy, na astronomii skończywszy. Niepostrzeżenie następowało przejście do chęci kontynuowania nauki, uniemożliwiane przez biedę. Wyczuwalny moment rozstania ze studentami powodował zdecydowane przyśpieszenie wywodów i bezkompromisowe przejście do meritum sprawy, czyli do pieniędzy. Zbyt młodzi jak na studentów wymyślali historie, które zapewne nie jednemu obcokrajowcowi złamały serce… Obok biegną malcy, którzy starają się jakoś zaimponować, robią więc salta do góry piachu. Gdzieniegdzie w mroku nocy przewijają się osoby z charakterystycznie zarysowanym kształtem na ramieniu- to pistolet maszynowy kałasznikowa, ceniony bardziej niż jedzenie…

Noc uwalnia rzesze narkomanów, naciągaczy, kalek, nędzarzy i kto wie, kogo jeszcze. Zaciekawione dzieciaki pędzą nam na spotkanie co sił w płucach, jednak ich zapał jest studzony brutalnymi kopniakami jakiegoś dorosłego… Środkiem ulicy idą dziewczyny na jakimś rauszu, wykrzykując: „Hey sweetie” śmiejąc się przy tym do rozpuku.

Nazajutrz o poranku upragniona wizyta w ukrytych przed ciekawskim wzrokiem przybyszów, skalnych cudach Lalibeli. Przepisując z notesu te wspomnienia mam wrażenie, że był to jakiś sen. Jak wielka motywacja musiała towarzyszyć królowi Lalibeli na początku drugiego tysiąclecia, że zlecił on wykucie w okolicznych skałach tego niepowtarzalnego w skali światowej kompleksu? Zanim on powstał, pielgrzymi musieli odbywać długie i niebezpieczne  pielgrzymki do Ziemi Świętej. Niewielu z nich wracało żywych, z uwagi na wrogo nastawione plemiona, dzikie zwierzęta, bezlitosną naturę… Na pomoc w rozwiązaniu tego palącego problemu przyszedł królowi… przypadek, który w bardzo przykry sposób go dotknął. Żądny władzy brat króla – Habraj postanowił go otruć. Jak zamierzył, tak zrobił, jednak nie spieszno było władcy odchodzić z tego świata… Pogrążony w otchłaniach śmiertelnego snu doświadczył spotkania z Bogiem. Gdy ku zdumieniu skrytobójcy obudził się, wiedział już co należy zrobić, by odwdzięczyć się Najwyższemu za darowane życie…

W ten oto sposób tłumy pielgrzymów od ponad 600 lat Stąpają po labiryntach kamiennego cudu. Nie potrzebne są maszyny do przenoszenia w przeszłość. Wystarczy wejść do jednego z kamiennych gigantów i po prostu zanurzyć się w jego atmosferze. Tego dnia odbywały się w Lalibeli uroczystości ku czci Maryi. Transowe głosy z towarzyszącym dudnieniem bębnów rozpływały się w półmroku świątyni, wnikając w każdy zakamarek kamiennego miasta. Z kościoła ( z wrażenia nie zwracałem uwagi na ich nazwy) ku niebu leciał śpiew w języku gyyz. Śpiew wydobywał się z gardeł niestrudzenie grających i tańczących mężczyzn w bieli. Dla mnie było to bardzo osobiste przeżycie na pograniczu kontaktu z czymś nieuchwytnym, mistycznym, z czymś, czego nie było mi dane doświadczyć nigdy i nigdzie.

M jak miasto

Miasto jest najmniej lubianym przeze mnie elementem każdego wyjazdu, jednak z drugiej strony nie sposób się bez niego obejść (szczególnie w Etiopii). Obserwacja życia miejskiego dostarcza wiele materiału do przemyślenia i porównania. Chcąc, nie chcąc, konieczny był pobyt w Addis Abebie. Jak każda stolica, tak i ta, odbiega prawie we wszystkim od tego, co dzieje się poza nią. Będąc w stolicy, można liczyć na momenty bardzo przyjemne i na całkowite rozczarowania również. Hotelowy boy powiedział, że za 120 dolarów można wynająć busa, który obwiezie nas po trzech interesujących miejscach, do których zaliczyliśmy Pałac Hajle Selasje, Muzeum Narodowe ze szkieletem Lucy- do niedawna najstarszym takim w świecie (liczy ok. 3 i pół miliona lat!) i na targ Merkato – podobno największy taki w Afryce. 120 dolarów? Hmmm… lekka przesada.

Okazało się, że w cyklu kombinowanym, czyli trochę na nogach, trochę miejscowym transportem wyszło po około 1 dolarze na głowę – ot! cała Afryka. Do Pałacu można podejść najwyżej pod potężne jego ogrodzenie, szkielet Lucy poleciał na tourne po USA, a Merkato mimo, że dobrze było je zobaczyć, rozczarowało natłokiem chińszczyzny. Mimo wszystko końcówka dnia spędzona na basenie zalanym promieniami zachodzącego słońca, złagodziła lekkie rozczarowanie tymi beznamiętnymi doznaniami.

Jak trudno jest uchwycić afrykański skrawek rzeczywistości, przekonałem się idąc ulicą i zapisując w notesie wszystkie wrażenia. Oto ich fragment: „wszędzie czyhają naciągacze, straganowa tandeta, wióry, kurz, nieokreślony smród, pozdrowienia zewsząd, ludzie bez palców, kończyn, niektórzy leżą zmieszani ze śmieciami. Idzie nagi mężczyzna z długą brodą i zmierzwionymi włosami, owinięty folią, trzymając wielki kij w ręku. Na wysypisku śmieci warzywnych biedacy, pośród których widzę dzieci. Wszyscy zacięcie grzebią w resztkach wydzielających przykry odór. Wiatr podnosi tumany kurzu i śmieci. Każdy próbuje coś sprzedać. Pięknie poukładane warzywa na kawałkach materiałów. Nieopodal dziecko robi kupę pod autem. Ludzie śpią gdziekolwiek. Nieśmiałe próby dominacji nowoczesnej architektury nad rozpanoszonym, bezładnym slumsem, kontrole wykrywaczem metalu”. Ciekawe było obserwowanie żebrającego człowieka i reakcji przechodzących obok ludzi. Kiedy patrzymy na coś z innej perspektywy, mając do dyspozycji dużo czasu, oczom naszym ukazać się może zaskakujący obraz. Człowiek owinięty w koc (a takich ludzi tu nie brakuje) otrzymywał pieniądze średnio co 3 minuty.

Podążając po prostu przed siebie, natrafia się co chwila na zaskakujące zdarzenia, które czasem przyprawiają o bezsilność.Widok ferendżi, czyli obcokrajowca, niczym magnes wyciąga z zapadłych zakamarków ludzi głodnych, chorych na ciele i umyśle, cwaniaków, ciekawskich… Jak zmierzyć się z taką ilością nieszczęść? Jak „przesiać” tych, którzy potrzebują od symulantów? Jak po „przesianiu” pomóc? Często pozostaje oddalenie się z miejsca, gdzie spotkały się dwa, często nie rozumiejące się światy…

Będąc w Debark patrzyłem z hotelu na tłumy podążające w obie strony ulicy – od zmierzchu do świtu. Ciągły ruch, brak pośpiechu, brak widocznego celu. Z głębokiego zamyślenia wyrwały mnie dzieci krzyczące: „money, money”. Z Axum zapamiętałem ubranego w garnitur mężczyznę, który w jednej ręce trzymał telefon, a w drugiej owcę na sznurku Rozmowa musiała być tak ekscytująca, że nie wyczuł, iż owca przewróciła się. Tym sposobem ukazał się widok: biznesmen ciągnący bez pośpiechu na sznurku zwierzę, szorujące plecami po asfalcie – dziwne to nieco. Będąc w Mekele poszedłem zobaczyć, skąd dopływają dźwięki przypominające agitację polityczną. Jak się okazało, było to kazanie, głoszone w czasie odbywającej się właśnie mszy. Byłem bardzo ciekaw, co takiego mówi ksiądz, że ludzie wysłuchują go w całkowitym milczeniu, przerywanym potwierdzającymi mruknięciami, na wykrzyczane zapytania. Udałem się więc do elegancko ubranego młodego człowieka z identyfikatorem i zapytałem o treść kazania. Ten kazał mi chwilę poczekać, po czym oddalił się, dając nadzieję, że poznam treść słyszanych wywodów. Po przyjściu powiedział: „Zakaz robienia zdjęć”, po czym stopił się myślami z tłumem odzianych na biało uczestników ceremonii.

Miasto dawało zawsze większe możliwości, dlatego od zawsze ściągały do niego tłumy liczące na poprawę swego losu. W biednych krajach zarysowało to jeszcze ostrzej kontrast, który jest nieodłącznym elementem dzisiejszego świata.

Zobacz pierwszą część etiopskiego alfabetu

Marcin Michalski

Na co dzień pedagog specjalny - zajmuje się osobami z autyzmem. Praca do łatwych nie należy, więc czasem udaje się to tu to tam i snuje przemyślenia na temat odwiedzanych miejsc.

Komentarze: Bądź pierwsza/y