Zrodziło się w podróży.

Zaczniemy od banału. Tak na lekko.
„Każdego pcha w świat coś innego.”

Nepal. wioska Jharkot. Młodzi mieszkańcy

Mali mieszkańcy nepalskiej wioski Jharkot. (Fot. Robb Maciąg)

Nas pchały różnie rzeczy, na szczęście jakieś takie szczere i niewinne. Nie potrzebowaliśmy niczego napinać, niczego zdobywać i zwyczajnie kolekcjonowaliśmy dobre przygody itp.

Wróciliśmy do domu, zarobiliśmy kochane pieniążki i trzeba było znów pojechać w ten świat. No inaczej się po prostu nie dało. Sami wiecie jak to jest.

Gdzieś przed samym wyjazdem, wpadliśmy z Anią na pomysł wysyłania pocztówek z drogi za opłatą :-) taki mini biznes, ale nie dla siebie. Poczuliśmy straszną i nieodpartą potrzebę, żeby z tych naszych egoistycznych wojaży zostało coś dla świata, którym tak się zachwycamy. Coś więcej niż te kilka fotek na lodówce i FB.

Żeby zrobić tak by ten świat też coś z tego miał :-)

Malik się cieszy, Robb instaluje drukarkę. Akcja "Pocztówka" zakończona sukcesem. (Fot. Ania Maciąg)

Malik się cieszy, Robb instaluje drukarkę. Akcja "Pocztówka" zakończona sukcesem. (Fot. Ania Maciąg)

Pocztówka okazała się pełnym sukcesem. Obcy ludzie przesyłali nam po kilkadziesiąt złotych, my biegaliśmy na pocztę, a reszta zbierała się do skarpety.

Z tą skarpetą zajechaliśmy aż do Pamiru i tu po raz pierwszy jej użyliśmy. Kupiliśmy pewnej szkole drukarkę. Niby nic, ale w kraju gdzie Dyrektor tejże szkoły zarabia 50 dolarów, a drukarka kosztuje 300… jest to już „coś”.

Kupiliśmy ją wszyscy razem. My tam za to nijak kredytu nie bierzemy, ale zawsze rozpowiadamy, że to Internauci a nie Robb i Ania, bo to przecież nie nasze pieniądze. Tylko Wasze.

W tak zwanym międzyczasie, nasz drogi już wtedy kolega Andrzej, którego poznaliśmy w tymże Pamirze, zajechał aż do Nepalu i w trakcie typowego trekingu dookoła Annapurny zakochał się… w dzieciakach ze wsi Jharkot. To ta wieś, którą się omija schodząc z przełęczy Thorun La do Mutinath.

Okazało się, że o ile Pamirczycy mają jakąś tam szkołę, może i biedną ale rządową, o tyle Tybetańczycy z Jharkot nie mają jej wcale. Siedzą kontem w lokalnej gompie i uczą się języka, kultury i medycyny kraju, który umiera.

Nepal, Jharkot. Tym dzieciakom trzeba wybudować szkołę. (Fot. Robb Maciag)

Tym dzieciakom trzeba wybudować szkołę. (Fot. Robb Maciag)

Trzeba im teraz tę szkołę wybudować. I to taką, która by na siebie zarabiała. Byśmy nie musieli do niej dokładać, bo ma to być pomoc HUMANISTYCZNA, a nie humanitarna.

Powstała nowa fundacja. Ktoś powie – kolejna. Prawda. Szkoda tylko, że takie fundacje w ogóle muszą powstawać. Lepiej by było, by świat był normalny i łatwy w użyciu, ale nie jest.

Można nie robić nic, a można za kilkadziesiąt złotych podarować sobie uśmiech dziecka. I przyszłość. I wiarę, że świat pełen dobrych ludzi. Jakiś obcych Braci i Sióstr.

Na szkołę w Jharkot potrzeba 150 tyśięcy dolarów i pewnie długo ich będziemy szukać. Pewnie trzeba będzie przekonać kogoś bogatego o wielkim i hojnym sercu, ale go znajdziemy. Nie dziś i nie jutro, ale znajdziemy.

Jednak już dziś możemy kupić kolektor, by dzieciaki myły się w ciepłej wodzie, mały wodny generator prądu, by nie uczyły się zimą przy świeczkach.

Jedno 30 zł niewiele znaczy, ale tak 500 razy po 30 zmienia świat.

A wszystko to urodziło się w podróży. Wszystkie te spotkania i późniejsze plany. Przyjaźnie. Zupełnie przypadkiem, bo przecież nie planowane.

W Nepalu powstaje właśnie piekarnia. Z inicjatywy zwykłych, polskich turystów. Którzy podziwiając góry odkryli jeszcze coś więcej. Może i na waszej drodze wydarzy się coś tak ważnego, że zmienicie świat. Poznacie ludzi, w których zakochacie się tak mocno, że będziecie musieli przemyśleć własne życie.

Zanim to się stanie zapraszam Was wszystkich na stronę fundacji.
Może ktoś z Was, odwiedzając Nepal i okolice Annapurny będzie mógł się umyć w ciepłej wodzie, której bez nas wszystkich by nie było. Może będzie mógł się przespać w hoteliku przy szkole, lub zjeść skromny obiad w Pamirze, z Malikem.

Popatrzeć na to wszystko i w duchu uśmiechnąć się.
Pozdrawiam.

www.szkolynakoncuswiata.org

Robb Maciąg

Rocznik 1974. Najlepiej mu w drodze i to nieważne czy rowerowej do Chin czy pieszej po lasach dookoła domu. Wierzy, że w podróżach najważniejsi są spotkani ludzie i ICH historie. Autor kilku książek podróżniczych i strony Ku Słońcu.

Komentarze: 3

Paweł 23 sierpnia 2011 o 6:24

Świetny pomysł, pomagać trzeba. Zwłaszcza, że większości z nas już kompletnie poprzewracało się w głowach. Poza kasą niewiele widzą. To, że ktoś inny jest w potrzebie niewielu dziś obchodzi. Liczy się tylko nowe auto, nowy telewizor, pewnie wiecie o czym mówię.
Tylko, że zawsze w przypadku takich akcji zastanawiam się – dlaczego szkoła w Nepalu, dlaczego dzieci w Afryce, dlaczego ofiary katastrofy gdzieś tam? Nie neguję, że im też się jakaś pomoc należy, ale czy mało mamy do zrobienia na swoim podwórku?
Tak tylko pytam, chętnie poznam Wasz punkt widzenia, chociaż kolejny jeden procent pewnie i tak jak zwykle przekażę na organizację ze swojego regionu :)
Pozdrawiam

Odpowiedz

an-gy 27 listopada 2011 o 16:33

W 100% popieram takie akcje! Sami wędrując z Muktinah w kierunku Kagbeni… trafiliśmy na szkołę w której uczy się raptem ośmioro dzieci w wieku 5-12lat. Zupełny przypadek, zawołały nas po prostu dzieciaki…rozstawiły krzesła, ugościły promiennym uśmiechem a nauczyciel poczęstował herbatką! Przeżyliśmy kilka tak niesamowitych chwil, że pomysł pomocy… wysłania kilku drobiazgów do szkoły, dla nich, zrodził się momentalnie i w głowie każdego z nas.
Panie Pawle, doceniam pana uwagi i sama przeznaczam co roku mój 1% na fundacje wyłącznie działające lokalnie. Jednak w taki ubogim kraju jakim jest Nepal, obcując z tak niezwykle pogodnymi ludźmi …serce otwiera się jeszcze bardziej…. i oby jak największej ilości odwiedzających ich turystów :)

Odpowiedz

Gugug345 20 grudnia 2011 o 12:49

bo bieda w innych krajach wydaje sie nam bardziej widowiskowa i zauwazalna…

Odpowiedz