Wsiadają na rowery i pędzą ile sił przed siebie.  Robb czasem jak wariat, na złamanie karku, Ania po prostu trochę częściej używa hamulców. W kwietniu wyruszają w kolejną podróż – tradycyjnie już – rowerową. Tym razem wyzwaniem jest trasa Jedwabnym Szlakiem. O tym, dlaczego rower jest dla nich najważniejszym środkiem lokomocji i bardzo nietypowym pomyśle, który chcą zrealizować podczas podróży opowiadają Ania i Robb Maciąg.

Skąd pomysł na wyprawy rowerowe? Pamiętacie swoje pierwsze jednoślady?

Ania: Ja miałam żółtego reksio z długim siodełkiem. Zawsze go zostawiałam w tym miejscu, gdzie przechodziła mi ochota na dalszą jazdę. [śmiech] Moją pierwszą wyprawą była Kornwalia w Anglii. To był dla mnie wielki test, bo pierwszy raz wystartowałam w pełni  obładowana 4 sakwami i trzeba było zaliczyć trochę podjazdów. Kolejny był już wypad do Indii, który trwał 15 miesięcy.

Robb: Ja również miałem jakiś taki mały rowerek. Mama nie pozwalała mi jeździć, bo mieszkaliśmy blisko ulicy. Ale oczywiście jeździłem. A tak na poważnie, jak miałem 16 lat, to zaczęły mi szwankować kolana. Znajomy lekarz ortopeda poradził mi, żebym dużo jeździł na rowerze. Zacząłem więc jeździć do szkoły, w dodatku byłem pierwszą osobą u mnie w szkole, która to robiła. Jeździłem jak wariat, bez względu na to czy była zima, czy lato. W klasie maturalnej chcieliśmy pojechać nad morze, ale nie mieliśmy kasy. Pożyczyłem koleżance rower od kolegi i pojechaliśmy. Na mapie wyrysowałem prawie prostą linię, jak najkrócej, ale żeby omijać największe miasta i tak dotarliśmy z Lubina do Władysławowa. Potem zaczęło się już samo kręcić. Pierwszym większym wyjazdem poza Polskę był wyjazd do Turcji w 2003 roku, który trwał 3 tygodnie. Dotarło wtedy do mnie, że jazda na rowerze podczas urlopu to raczej nie dla mnie, bo ciągle stresowałem się, czy dojadę na czas i zdążę na samolot. Gnałem jak szalony, żeby nie zmarnować ani godziny, a to przecież bez sensu.

Dlaczego częściej wybieracie rower?

Ania: Dla mnie rower jest wolnością. Sam decydujesz gdzie i jak długo jedziesz. Poza tym, jest to bardziej intensywne. Możesz w każdym momencie zatrzymać się, porozmawiać z ludźmi, których spotykasz po drodze. Nie siedzisz i nie obserwujesz wszystkiego tylko zza szyby. Wiatr wieje ci w twarz. Nawet jak zepsuje ci się rower, to przecież możesz go samemu naprawić, a zawsze się znajdzie ktoś, kto ci pomoże.

Robb: Ja jeździłem dawniej bardzo dużo autostopem, autobusami. Często się stresowałem – że muszę zdążyć na autobus, na taksówkę, pociąg. Na rowerze nie masz takich problemów. Mieliśmy sytuacje, że rower się popsuł, czy nawet raz ktoś mi przejechał po rowerze autem. Na złość. Przez pierwsze 15 minut wydawało się, że jest to jakaś tragedia.  Ale każdy problem tworzył nową sytuację i wszystko kończyło się wielką przygodą. Poza tym, jak jeździsz z plecakiem, ludzie zupełnie inaczej cię traktują. Chcą od ciebie pieniądze, bo wiadomo, że szukasz autobusu czy hotelu i spotykasz kogoś, kto ci to oferuje. Takie masz po prostu relacje z tym człowiekiem. Jak jedziesz na rowerze, to ludzie postrzegają cię w bardzo pozytywny sposób. W Chinach spotkał mnie prawdziwy strumień dobrych ludzi. Trwało to przez trzy miesiące. Podobnie w Iranie. Jechaliśmy jak wariaci pod górkę, a gość – sprzedawca arbuzów – zagaduje do nas i wyciąga tego arbuza. I wyobraźcie sobie, że ten człowiek nie chciał nam go sprzedać. On kroił ten owoc i dawał nam po prostu do ręki. Za darmo. Chciał żebyśmy chociaż zjedli z nim po kawałku arbuza.

Jak jesteś w autobusie, to takich sytuacji raczej nie ma. Jedziesz od dworca do dworca, z punktu A do B. Jeśli po drodze nie wydarzy się nic ciekawego, nie trafisz na ludzi, którzy są ciebie ciekawi, tracisz to. A autostop, rower czy nawet motor stwarza zupełnie inne sytuacje. Chcesz zrobić zakupy w mieście i wyjechać 10 km dalej, rozbić się na plaży za wielką wydmą to po prostu to robisz. Ale tylko wtedy, gdy transport nie zależy od ciebie. Jesteś niezależny.

Były takie miejsca, do których udało wam się dotrzeć tylko dzięki rowerom?

Robb: Wjechaliśmy do wioski w Iranie, niedaleko Borujerd, która słynie z tego, że ma słone źródła. Do plastikowych butelek po napojach wciskają ogórki i potem je sprzedają. Nazywa się to „hiarszur”. W Indiach jeździliśmy również bocznymi drogami i było to rewelacyjne doświadczenie. Ludzie zazwyczaj jeżdżą tam od miasta do miasta. Natomiast my widzieliśmy to, co dzieje się również poza nimi. Nie były to może jakieś spektakularne miejsca, ale dla przykładu – w małej wsi spotkaliśmy dziwne krowy, który miały śmiesznie krótkie nogi. Owszem można to ujrzeć pewnie z okna autobusu, ale wówczas jedziesz 60km/h i masz przecz oczami jedynie migawkę.

W Chinach ludzie jeżdżą zazwyczaj do tych samych miejsc, które są powiedzmy atrakcjami turystycznymi. Natomiast gdzieś głębiej po kraju raczej nikt się nie kręci.

Dotarliśmy również nad jezioro na granicy nepalsko-tybetańskiej – Pangong. Fakt, jeżdżą tam ludzie dżipami, ale mymieliśmy tę satysfakcję, że ktoś nam tam powiedział, że w tym roku jeszcze żadnych rowerzystów tam nie było.

Robb u wrót raju :) (Fot. www.ku-sloncu.org)

Co jest dla Was najtrudniejsze podczas tego typu wypraw?

Robb: Trudno jest, gdy jesteś w takim kraju jak Indie. To nie jest kraj do jeżdżenia rowerem. Są miejsca, gdzie można pojeździć – Himalaje czy chociażby wzdłuż morza. Spędziliśmy tam 7 miesięcy, a po trzech wszystko było już dla nas takie normalne. Przejeżdżaliśmy obok świątyni i mówiliśmy „o, jaka piękna świątynia – to już 367, którą widzimy w tym miesiącu”. W pewnym momencie zaczynaliśmy myśleć, że jesteśmy tak daleko od domu i ma to być podróż, a tam stawała się ona codziennością. Wstajesz o 7, jesz śniadanie i ktoś w Warszawie idzie do biura, a ja wsiadam na rower i bębnie przez 8 godzin przed siebie. Nie ma w tym fascynacji.

Dla mnie Wietnam był bardzo trudny. Może przez to, że jest to bardzo turystyczny kraj. Ludzie są nastawieni na pieniądze, a nie na ciebie. Jeżeli miałem problemy, to nikt się tym nie przejmował, bo nie ma na to czasu.

Ania: Najtrudniejszy jest wyjazd i pierwsze dwa tygodnie. Potem nie ma już znaczenia czy wyjechałeś na trzy tygodnie czy trzy miesiące. Dla nas również trudne było szukanie jedzenia, zwłaszcza w krajach muzułmańskich, ponieważ jesteśmy wegetarianami. Często z szacunku dla ludzi, którzy dali nam talerz jedzenia, musieliśmy zjeść wszystko, łącznie z mięsem. Zwłaszcza, że odejmowali sobie od ust jedzenie, szczególnie w biednych krajach, żeby się z nami podzielić.

W drodze z Manali do Leh. (Fot. www.ku-sloncu.org)

Ciężko jest jeździć samotnie?

Robb: Jak jedzie się samemu, robi się na pewno więcej kilometrów. Łatwiej jest „ponapinać łydę”, zaszaleć, zaryzykować, uprzeć się. Z partnerką się nie uprzesz, nie zrobisz tak. Jak jeżdżę z Anią zdarza się, że mi mówi „Robb, jestem już zmęczona” i musimy zrobić przystanek. Dlatego też fizycznie jest na pewno lepiej samemu. Natomiast społecznie zdecydowanie lepiej z kobietą, zwłaszcza w krajach muzułmańskich, gdzie większość kontaktów było nawiązanych przez Anię. Ludzie tam są bardziej zafascynowani kobietą niż mężczyzną. Znacznie łatwiej kogoś w taki sposób poznać. Powiem może tak: jak miałbym jechać dookoła świata, bić jakiś rekord to na pewno pojechałbym sam. Ale jak jeżdżę, tak jak teraz, gdzie dla przykładu mamy w planie portretować muzułmanki na Jedwabnym Szlaku, to zdecydowanie pojadę z Anią. Każda podróż jest po prostu inna. Zależy, po co jedziesz.

Wasza kolejna wyprawa poprowadzi Jedwabnym Szlakiem. Skąd pomysł?

Ania: 9 kwietnia lecimy do Istambułu i stamtąd zaczynamy naszą wyprawę. Najprawdopodobniej pojedziemy jeszcze kawałek autobusem do granicy syryjskiej i dopiero tam wsiądziemy na rowery. Syria, Turcja, Kurdystan, Iran, później przez Azję Centralną. Chcemy wjechać do Tybetu, ale nie wiemy jeszcze czy nam się uda, ponieważ Chińczycy nas póki co tam nie chcą – jak zresztą pewnie i innych rowerzystów czy backpackersów.

Robb: Tak naprawdę wybraliśmy Jedwabny Szlak, ponieważ nie stać nas na bilety do Ameryki Południowej. [śmiech]

Ania: Chcieliśmy wyjechać gdzieś jak najprędzej. Dopiero kilka miesięcy temu zaczęliśmy oszczędzać pieniądze na wyprawę. Nie chcemy tracić za dużo kasy na bilety lotnicze, więc stwierdziliśmy, że będzie bliżej pojechać do Azji.

Robb: Za bilety w dwie strony do Ameryki Południowej możemy spędzić pół roku w Azji, więc nie było nad czym się zastanawiać. Nie chcemy marnować pieniędzy na bilety, choć Ameryka Południowa nas cały czas nadal pociąga.

W trakcie swojej wyprawy chcecie zrobić coś nietypowego…

Robb: Mamy mały „fundusz socjalny” i mamy parę pomysłów, w jaki sposób go wykorzystać. W pewnym momencie dotarło do nas, że sama podróż, jako urlop czy wakacje nam nie wystarcza. Trudno powiedzieć w tej chwili konkretnie, co zrobimy. Mamy listę, plany i chcemy je zrealizować, a dopiero po drodze okaże się, co uda się zrobić.

Ania: Ja pracuję teraz w sklepie ze sprzętem turystycznym. Jakiś czas temu miałam klientów z Afganistanu, którzy są lekarzami. Przyszli kupić czołówki. Jak się później okazało, nie mają jak operować w nocy, ponieważ w Afganistanie są cały czas problemy z prądem. Dlatego też pomyśleliśmy, dlaczego nie kupić kilkunastu czołówek i dać po drodze ludziom, którzy będą ich potrzebowali? Niekoniecznie w Afganistanie, jest wiele miejsc, gdzie ludzie do dzisiaj mają problem z prądem. Mamy wiele pomysłów, które nakręcają kolejne i czasami nie wiadomo, za co się złapać.

Szukaliśmy sponsorów, ale nie dla siebie, ponieważ my mamy budżet na wyprawę. Chcieliśmy w ten sposób komuś pomóc. Na świecie jest cała masa ludzi potrzebujących, dlatego dopiero jak wyjedziemy, to okaże się, w jaki sposób to zrobimy. Niestety okazało się, że sponsorów nie ma, bo w Polsce jest recesja i jak każdy nam odpisuje, nie pozwala to na dzielenie się pieniędzmi. Nie chcemy oceniać, jak jest w rzeczywistości. Nasz budżet dla potrzebujących będzie po prostu trochę mniejszy.

Wasza wyprawa potrwa blisko rok. Czy traktujecie to również, jako ucieczkę od zachodniego stylu życia?

Ania: Poniekąd tak. Londyn, w którym do niedawna mieszkaliśmy nigdy nie był do końca naszym miejscem chociaż lubimy to miasto, bo ma swoje uroki, mamy tutaj swoje wydeptane ścieżki i znajomych.

Robb: Do Azji ciągnie nas przede wszystkim muzułmańska gościnność, buddyjskie „klimaty” w których dobrze się czujemy. Jeśli wyjechać gdzieś z Europy, to najłatwiej do Azji i tak to się kręci.

Ania: Jakiś czas temu wracaliśmy z Delhi samolotem do Istambułu i mieliśmy międzylądowanie w Londynie. Po trzynastu miesiącach w Azji wracaliśmy do Europy. Znaleźliśmy się na Heathrow, które jest zupełnie odmienne od azjatyckich lotnisk. Wszystko pachniało inaczej, sztucznie. Ludzie pachnieli mydłem, perfumami, wszystko to było maksymalnie wyostrzone. W dodatku ludzie nie patrzą na siebie, ani tym bardziej sobie w oczy. Niby są to tylko niuanse, ale bardzo ważne. Po jakimś czasie odnajdujemy się w takiej rzeczywistości, ale nie jest to łatwe.

Robb: Nie chcę negować Europy, bo dzięki temu, że tutaj mieszkam, a nie np. w Afryce, mogę gdziekolwiek wyjechać. Ale Europa jest pułapką, po powrocie zawsze wpadasz w te same schematy. Europa jest po prostu banalna, ludzie mają banalne problemy, zupełnie nieistniejące i nie mające większego sensu. Bycie w podróży jest dla nas znacznie łatwiejsze. Masz tylko 3 proste problemy: musisz coś zjeść, umyć się i gdzieś przespać. Nie masz innych problemów. Żyjąc tutaj masz na głowie rachunki, terminy, spotkania. W podróży jesteś bliżej prawdziwego życia, gdzie ludzie żyją z dnia na dzień. Potem oglądasz wiadomości i jest to dla ciebie banał, są to po prostu pierdoły. Jedni na drugich wynajdują różne haki, ludzie sami sobie robią krzywdę. Żyjąc z dnia na dzień nie masz na to czasu.

Pracujesz nad nową książką…

Robb: Przeżywam wzloty i upadki i mam nadzieję, że uda się ją skończyć przed wyjazdem. Książka jest pod roboczym tytułem „Świat jest pełen dobrych ludzi”. Będą w niej nasze wspólne zdjęcia. Historia jest o tym, jak dwoje ludzi jedzie przez świat i spotyka innych sympatycznych ludzi. Nie jest to książką o nas, ale o tym, co działo się dookoła. Chcemy, żeby było w niej jak najwięcej ciekawych historii z drogi, anegdotek. Będą w niej przewijać się Iran, Pakistan, Indie, trochę Turcji i Nepalu. My będziemy tylko łącznikiem, kimś kto zapoczątkował pewną historię, a resztę będą dopisywać już ludzie, których spotkaliśmy po drodze.

Ta pierwsza książka nauczyła mnie tego, że muszę się w pewien sposób chwalić jeżeli chcę zrobić coś więcej. Trochę mnie to onieśmiela. Jak rozsyłałem pierwszą książkę, to nie było nigdzie żadnego odzewu. Ale jak zrobiłem tekst na okładkę, że to jest Robb Maciąg i za tą podróż dostał taką nagrodę od razu się sytuacja zmieniła. Mnie to krępuje, bo ja nie umiem robić takich rzeczy. Wolałbym napisać „Cześć, jestem Robert, poznajmy się” i to by było faktycznie moje, a ja muszę pisać jaki to fajny jestem…

A nagrody, które otrzymałeś mają dla Ciebie duże znaczenie?

Robb: Kiedyś faktycznie zastanawiałem się nad tym. Pierwszą nagrodę otrzymałem od miesięcznika Podróże i było to dla mnie bardzo ważne. Traveller, którego otrzymałem od National Geographic jest również bardzo fajny, ale nie pasuje do tego wszystkiego powiedzenie nagroda. Bo to znaczy, że było jakieś współzawodnictwo. Ktoś tam przeszedł pieszo Amerykę Południową, Maciąg przejechał na starej Ukrainie Chiny, a ktoś inny zanurkował na głębokość 400 metrów w Meksyku. Tego nie da się porównać. My z Anią mamy takie marzenie, żeby dzięki tej nagrodzie ludzie zauważyli, że można zrobić coś prosto, żeby przekonali się, że nie trzeba mieć roweru za 5 tys. złotych. I w tym znaczeniu ta nagroda pozwoliła połączyć nam się z tymi ludźmi, lub im z nami.

Ania i Robb prowadzą stronę www.ku-sloncu.org.

Komentarze: 16

RaQ 12 lutego 2010 o 9:02

… słowa pełne optymistycznej energii skłaniające do zrobienia czegoś z własnym życiem:)…
Powodzenia wszelkiego i poza podróżą niech przykładnie spełnią się projekty „przyokazyjne”.
Trzymam kciuki:)

Odpowiedz

majchers 15 lutego 2010 o 5:34

Jestem z Wami ludziki!
Wiecie zresztą przecież…
;-)

Odpowiedz

Artur 15 lutego 2010 o 13:01

Bardzo fajny wywiad.Mam bardzo podobne odczucia jak wy co do rowerowych wypraw.Kibicuje Wam gorąco;-)!!!

Odpowiedz

Robb Maciąg 15 lutego 2010 o 13:59

bardzo wszystkim dziękujemy :-) Wiemy Staszku wiemy. Zawsze :-)

Odpowiedz

teresa 15 lutego 2010 o 20:18

Wspaniale:Pelni energi i nowa podróż. Powodzwnia

Odpowiedz

Ania 17 lutego 2010 o 10:42

Powodzenia!
Czekam na relacje z trasy.

Mnie rower też dawał poczucie wolności. Niestety nasz syn odmówił współpracy i nie znosił rowerowego krzesełka. No może jak jeździliśmy po mieście, bo wtedy dużo się działo, ale i tak nie wytrzymaywał zbyt długo … Może kiedyś spotkamy się gdzieś w drodze :)

Odpowiedz

Kuba 25 lutego 2010 o 22:44

Od pewnego czasu „śledzę” Wasze poczynania i za każdym razem napełnia mnie niezwykle pozytywną energią, a nogi niespokojnie zaczynają podskakiwać pod stołem. Trzymam za Was kciuki i może kiedyś spotkamy się w drodze…:)

Odpowiedz

Anonim 27 lutego 2010 o 16:05

Wszystkim, bardzo wielkie dziekuje :)

Odpowiedz

Paweł 25 kwietnia 2010 o 17:40

DZIĘKUJĘ

Odpowiedz

m 25 października 2010 o 19:35

super …………..
inspirująco :)

Odpowiedz

Reneewa 7 maja 2011 o 20:48

Trzymam kciuki:)

Odpowiedz

m sadurski 8 maja 2011 o 20:04

Jutro, tj. w poniedzialek, 9 maja o godz. 18:00 w Trafficu na ul. Brackiej w Warszawie odbedzie sie spotkanie autorskie bohaterow tekstu, czyli Ani i Robba Maciagow.

Odpowiedz

Zkpower 15 lipca 2011 o 13:50

„Niechby mi się udało…” – bardzo często te słowa dodają mi otuchy przy poważniejszych kłopotach. Czasami się udaje:)
Dzięki! Jesteście nieźle zakręceni!

pozdrawiam

Odpowiedz

Robert Robb Maciąg 15 lipca 2011 o 13:56

Książka już w księgarniach! Pod zmienionym tytułem, ale już w ksiegarniach!!

Odpowiedz