Kiedyś mieszkałem w Monachium przez dwa lata. Jako Człowiek Przygoda, w wolnych chwilach zwiedzałem i poznawałem miasto i jego okolicę. Muszę przyznać, że Bawaria prezentuje się bardzo atrakcyjnie pod względem turystycznym – jest tam wiele ciekawych miejsc.

Mogę wymienić parę moich ulubionych miejscówek:

  •  Miasteczko Freising – które jest bardzo malownicze i ostoją spokoju. Co ciekawe, jest tam produkowany najstarszy browar na świecie  –  Weihenstephan jest warzony od 1040 r. To piwo pszenne, z mętnym kolorem, a po wypiciu trzech, czterech kufli ma się kaca życia.
  •  Port lotniczy Franza Josefa Straussa, gdzie można wejść z aparatem na specjalnie usypany kopiec, rozłożyć statyw i siedzieć cały dzień i fotografując lądujące i startujące samoloty z dość bliskiej odległości.
  •  Garmisch-Partenkirchen – mała wioska u podnóża Zugspitze, najwyższego szczytu niemieckich Alp, znajduje się tam skocznia, gdzie co roku odbywa się turniej czterech skoczni. Rejony porównywalne do reklamy czekolady Milka tylko brak fioletowej krowy i świstaka.
  •  Najpiękniejszy zamek na świecie Neuschwanstein – mekka dla turystów z Chin i Japonii, gdzie jest ich pełno o każdej porze dnia i nocy, czasem wybuchają nawet kłótnie o zrobienie lepszego zdjęcia niż sąsiad.
  • Sławny na cały świat October Fest, a za nim wał, na którym leżą polegli ludzie, którzy nie wytrzymali kumulacji wysokiego stężenia alkoholu we krwi i odpoczywają lub odsypiają, po to by za parę godzin wstać i powtórzyć proces picia.
  • Englishen Park, na którego całej powierzchni ludzie siedzą nad brzegiem Isaru, rzeki przypływającej przez Monachium, jeżdżą na rowerach, pływają na kajakach, siedzą na łące, w tle gra zawsze grupa reggae otoczona przez setki ludzi, którzy grillują, grają. W powietrzu czuć zapach marihuany, a niedaleko, na ścieżce przechodzi facet z deską do surfingu… Tak, tak, tak to nie Huntington Beach w Mieście Aniołów, ani żadna fatamorgana.

Podejrzewam, że prekursorem miejskiego surfingu jest pewna grupa chłopaków, która wiele lat temu wpadła na bardzo nietypowy sposób spędzania aktywnie czasu. Posłuchajcie.

Przez Monachium przepływa potok Eisbach, który ma dość mocny nurt. W latach 70. na dnie kanału zostały położone płyty cementowe, których zadaniem było osłabić bardzo mocny nurt. Płyty cementowe tworzą odskok hydrauliczny, dzięki któremu woda nabiera energii i zostaje wypiętrzona, co tworzy falę o wysokości od kilku centymetrów do metra wysokości, sam potok ma dwanaście metrów szerokości.

Pierwsi amatorzy surfingu zaczęli się pojawiać w latach 80-tych, i z biegiem czasu przeistoczyło się to w miejski sport, który znalazł wielu naśladowców w innych krajach na świecie. Monachium może szczycić się tym, że zostało prekursorem miejskiego surfingu i nie trzeba lecieć do oddalonego o wiele kilometrów oceanu.

Niestety miejski sport nie jest do końca bezpieczny. Może, na surfera nie czyha wielki żarłacz biały, który czeka by odgryźć mu nogę, ale są wspomniane wcześniej cementowe bloki, które mogą prowadzić do stłuczeń, a nawet złamań kończyn. „Szczęściarze” kończą z połamaną deską. Dlatego na obu brzegach rzeki są znaki ostrzegające i zakazujące surfowania, bo może to grozić nieprzyjemnymi konsekwencjami. Skakania też bym nie polecał, bo potok jest płytki, a ostatni śmiałek, który w 2003 r. odważył się skoczyć z mostu do potoku, resztę życia spędzi na wózku inwalidzkim.

Ale z tego co zauważyłem, policja zamiast rekwirować deski i wlepiać mandaty, raczej przymyka na to oko ponieważ podczas dobrego weekendu, mostek nad kanałem i całe brzegi po obu stronach są wypełnione widzami, którzy obserwują zmagania ludzi ze sztucznie wytworzoną falą.

Surferzy mają zbudowaną na brzegu rzeki kładkę, dzięki której niczym zawodowi skejterzy mogą wśliznąć się na falującą lodowatą wodę. Niestety szerokość brzegu nie pozwala na surfing nawet dwóch osób jednocześnie i zawsze można zaobserwować kolejkę osób z deskami cierpliwe czekających na swoją kolej.

By zacząć swoją przygodę z rzecznym surfingiem, trzeba zainwestować odrobinę pieniędzy w deskę. Z tego co wiem można zacząć na klasycznej desce surfingowej, chociaż dla początkujących polecane są krótsze i grubsze deski, na których można robić lepsze tricki. Kosztują one około 250 euro, specjalne zaprojektowane deski dla lokalnych surferów na falę Eisbach kosztują 400 euro. Do tego trzeba dokupić piankę neoprenową na sezon letni – 150 euro, na sezon zimowy – 300 euro, buty – 50 euro i specjalną linkę do deski – 25 euro. Ale jeśli nie jesteś przy kasie i nie wiesz czy to jest sport dla ciebie, zawsze możesz wypożyczyć deskę w lokalnym sklepie, który łatwo znaleźć u Wujka Google.

W Monachium są jeszcze dwa miejsca gdzie można posurfować – Floßlände in Thalkirchen dla początkujących i na rzece Isar niedaleko Wittelsbacherbrücke dla osób zaawansowanych. Nic tylko surfować.

Paweł Szpala

Człowiek Przygoda z 7-letnim stażem wypraw. Aktualnie wrócił do kraju i pracuje w ministerstwie wolnego czasu. Więcej na www.travelerlife.wordpress.com.

Komentarze: Bądź pierwsza/y