Od kiedy europejskie granice stanęły dla Polaków otworem, autostopowicze z pomiędzy Odry i Bugu ze zdwojoną liczebnością ruszyli na podróżniczy podbój świata, przekonując przy okazji, że na zagraniczne wyjazdy wcale nie potrzebna nam fortuna. Tymczasem nad wyprawami rowerowymi w dalszym ciągu ciąży zła sława „tych kosztownych”: w końcu rowerów wyprawowych nie rozdają za darmo…

I chociaż znani Czytelnikom Peronu4 cykliści tacy jak Robb Maciąg czy Piotrek Strzeżysz nie zawsze zabierają w drogę elitarne bicykle, to wielu, zwłaszcza młodych adeptów kolarstwa, zarzuca dalekie wyjazdy tylko przez ten jeden powód: braki w sprzęcie i portfelu. Postaram się przekonać, że taka wymówka to za mało!

Nie wożę ze sobą pełnego kompletu narzędzi, w szczególności: osi i korb sobie nie wykręcę. A że niedługo miałemwjechać do Kolumbii, w jej góry sięgające pięciu tysięcy metrów, stwierdziłem, że jednak dobrze byłoby mieć z przodu trzy, a nie dwie przerzutki. Bieżę więc do warsztatu i opowiadam co to tam chcę wymienić, na co pan warsztatowy z San Jose (Kostaryka) mówi mi, że panie, takie rowery to się u nas do śmieci wyrzuca. Ja mu na to, że panie, taki rower przyjechał do pańskiego warsztatu z Meksyku, pięć i pół tysiąca kilometrów, głównie po górach. Pan warsztatowy spotulniał, wymienił co trzeba, a ja kontynuuję podróż.

Leona ma 25 lat i trójkolorowy, czerwono-żółto-fioletowy lakier. I to pewnie właśnie za tę tęczę – urzekła mnie – wydałem na rower aż 350zł. To mój trzeci dwukołowiec z drugiej ręki, jakiego używałem w Krakowie przez okrągły rok: pierwszy padł po kilku śnieżnych i mocno solonych zimach (i zaniedbaniach w myciu), drugiemu złamała się rama (bo to damka była), a trzeci – no cóż, nie mogłem go tak po prostu zostawić samego w Polsce, więc do Ameryki Łacińskiej polecieliśmy razem. Wyposażyłem rower w lepsze opony i tylne koło z mocniejszą obręczą. I wio, Leona szarżuje jak szalona!

Dlaczego tak, na starym rowerze? Po co się – jak niektórzy pytają – tak męczyć?

Właściwie trudno mi na te pytania udzielić odpowiedzi, bo mnie wiek roweru nie męczy wcale. Mam dogłębne przekonanie, że jeżdżenie na, dajmy na to, stukilometrowe wycieczki jednodniowe nie różni się niczym od przejazdu z Meksyku do Argentyny: po prostu to drugie jest zwielokrotnieniem pierwszego. Natomiast zasada działania roweru pozostaje taka sama: trzeba pedałować, nie ma zmiłuj. Do tego potrzebne są dwa kółka, łańcuch, trybiki i trochę samozaparcia. Kazimierz Nowak przemierzając Afrykę nie miał aluminiowej ramy, a Andrzej Bobkowski objeżdżając Francję w czasie II wojny światowej nie dysponował przerzutkami. A mimo to wycieczki mieli ciekawe.

Można więc zapytać: to dlaczego ja nie wyrzucę przerzutek, a najlepiej czemu nie sprawię sobie siermiężnego dwukołowca z lat 20′? Odpowiedź jest prosta: bo teraz ludzie nie mają rowerów z lat 20′ i rzadko jeżdżą bez przerzutek. Pomimo, że wypisałem już dziesiątki zdań w tym artykule, to chciałbym podkreślić, że przekaz jest bardzo prosty i bez zbędnej filozofii: uważam, że zasadniczo da się jeździć w długie trasy na tym, co się ma. I nie ma co porzucać marzeń o rowerowych wyprawach tylko ze względu na braki sprzętowe. I ta zasada stosuje się zresztą dużo szerzej: żeby iść na Babią Górę nie trzeba butów za 500zł i kijków trekkingowych. Żeby wejść na pięciotysięczny Kazbek nie trzeba wyposażać się w najnowocześniejszą odzież termoaktywną (osobiście wchodziłem w jeansach ze szmateksu). Żeby przepłynąć Polską rzekami nie trzeba specjalistycznej łodzi: wystarczą drzwi od łazienki i trochę plastikowych butelek – jak pokazał Przemek Cwynar.

I to nie są wyjątki, bo takich ludzi na trasie spotyka się nie tak rzadko. W chińskim Sinkiangu poznałem Francuza, Soleil, który na podobnym do mojego, wiekowym rowerze, jeździ już od pięciu lat: zaczął od RPA, przeciął Afrykę, kursował po Europie, a obecnie kręci kolejne kilometry w Tajlandii. Wozi ze sobą niezbędne minimum: klapki, namiocik i śpiwór, pół karimaty i kurtkę na chłodne dni. Mieści to w małym plecaczku umieszczonym na kierownicy. Na bagażniku kładzie zaś to, co najważniejsze: gitarę. „Nieprofesjonalny” strój i rower, mało bagażu i broda za tors sprawiają, że wygląda bardziej na tubylca niż podróżnego, a ci Prawdziwi Rowerzyści w termoaktywnych skafandrach ignorują jego pozdrowienia.Śmieje się z tego.

Kiedyś spotkałem taką parę pod Pamirem – wspomina – którzy wyjątkowo się zatrzymali. Gadamy, opowiadają z zapałem, że to tak fajnie być na Pamir Highway, bo to każdy rowerzysta przecież m u s i w życiu zaliczyć. A Soleil im na to: I co to takiego ten Pamir? Nic nie odpowiedzieli, pojechali w kierunku Karakorum. Oprócz gitary i plecaczka, S. ma ze sobą dużo świętego spokoju.

W ostatnich latach Polska dumnie dołącza do grona krajów rozwiniętych. I to dobrze, ale ma to też swoje negatywne konsekwencje, mianowicie czasem wygląda na to, że dobrobyt zabija kreatywność. Po co coś wymyślać, kiedy można iść do sklepu i kupić dobre, ładne i kolorowe? A jak nas nie stać, zamiast coś wykombinować jak za odchodzących w niepamięć lat PRLu, krzyczymy raczej, że ach, Niemcy/Francuzi/Szwajcarzy/Norwegowie, że w ogóle wszyscy mają od nas lepiej. Czyżby? Większość krajów na tym świecie jest biedniejszych od Polski. I w dodatku można się od nich wiele nauczyć.

Sakwy rowerowe z kanistrów

Nieprzemakalne, obiciodoporne, robione na zamówienie. Sakwy ideał. (Fot. Wojciech Ganczarek)

Ameryka Łacińska regionem powszechnego dobrobytu nie jest, a przy tym jej mieszkańcy męczeni są przez chorobę, która dotyka także wielu Polaków: gorączka podróżowania. Nie ważne pieniądze, nie ważny kierunek, byle się ruszyć z domu. I jeżdżą. Na skrzyżowaniach wielkich miast żonglują, tańczą z ogniem i maczetami, a na centralnych placach sprzedają ręcznie wykonane bransoletki czy naszyjniki, albo graja na gitarach, akordeonach czy charango. I bywa, że są to rowerzyści, z Kostaryki, Hondurasu, czy Argentyny. Jak rozwiązują kwestię finansów na swój wyprawowy bicykl? Nie rozwiązują jej, po prostu obchodzą ją bokiem.

Kupują stary rower za pół darmo, wymieniają koła, wstawiają nowe hamulce i za jakieś 100 dolarów ich rumak już rwie się by przeskoczyć z Chile do Salwadoru. A sakwy? To też wydatek, trzeba przecież kupić coś solidnego, żeby nam ubrania nie zmokły w tych tropikalnych deszczach, a takie ortlieby za 500zł są prawie nieprzemakalne! Prawie. I za 500zł. A kanistry po płynie do spryskiwaczy są za darmo i nie przemakają nigdy. Rozcinasz na górze, wkładasz jeden w drugi i sakwy jak malowane – to tylko jedno z popularniejszych rozwiązań.

Cóż tu jeszcze specjalistycznego do podróży trzeba… Bagażnik? No tak, trzeba by coś wytrzymałego. Kross, Kellys, Author, 200-300zł? W Meksyku czy Gwatemali idziesz do pierwszego lepszego spawacza i za 20zł ci taki bagażnik poskłada, że żonę z trójką dzieci przewieziesz, i nawet się nie ugnie (solidny kawał metalu montowany do osi koła, a nie na śrubki ósemki do ramy). Bidony? A co je odróżnia od zwykłych butelek? Chyba tylko to, że są zwykle mniejsze, a przez to mniej praktyczne. Że 2-litrowe butelki wyrwą wam kosz z ramy? A jak ten kosz przymocujecie metalową opaską? To nie wyrwą. Nieelegancko? A to na pokaz mody jedziesz, czy na wyprawę?

Japonki rowerowe

Sportowe obuwie rowerowe. (Fot. Wojciech Ganczarek)

A sportowe ubrania rowerowe… to też chyba trochę kosztują? Osobiście z butów na ciepłe kraje preferuję japonki (za dwa dolary). Z koszulek t-shirt Koła Matematyczno-Przyrodniczego Studentów UJ (rozdają za darmo), a spodenki z militariów, bo w dużych kieszeniach mieszczą i mapę, i słownik hiszpańsko-polski. Że nie termoaktywne? Ale przynajmniej wyglądam jak zwykły-biały, a nie biały-w-celofanie, przez co Majowie uciekali przede mną tylko raz. Niewygodne? Niepewne? Bez atestu? Nie zamierzam nikogo przekonywać, że jeżdżenie na tanich, używanych rowerach jest lepsze czy wygodniejsze, niż jeżdżenie na profesjonalnych rowerach wyprawowych. Chcę tylko pokazać, że jest to jak najbardziej możliwe.

I że jeśli Twój rower funkcjonuje poprawnie na ulicach Kielc czy szosach Dolnego Śląska, nie istnieje powód dla którego nie miałby funkcjonować w Belize czy Turcji. Zresztą, stare rowery mają też swoje zalety: znane są z solidnego wykonania. Co więcej? Już w Meksyku policjanci stwierdzili, że chybam Leonę kupił w Cancun za 200 pesos (50zł): znaczy się można liczyć, że mniej osób będzie zainteresowanych kradzieżą. Poza tym stare rowery są po prostu ładniejsze: kto by chciał spędzać wielomiesięczną podróż z szaro-czarnym grubasem z aluminium? No dajcie spokój. Szerokości!

Wojtek Ganczarek

Wychodząc w góry, wracał po tygodniu. Wyjeżdżając autostopem, docierał po dwóch miesiącach. A jak wsiadł na rower, tak go nie ma. Pisze tu: Fizyk w podróży.

Komentarze: (1)

wera 27 września 2014 o 20:11

poszukuję pakownych i wodoodpornych sakw zależy mi na firmie Author znalazłam tutaj
http://www.cyklotur.com/akcesoria/torby-i-sakwy/torby-rowerowe/p,torba-na-bagaznik-a-n441-czarna-author,8403.html na allegro nawet nie ma co szukać (znalazłam skórzany plecak…szkoda słów) czy ktoś może mi polecić inny model,albo wypowiedzieć się na ten wybrany przeze mnie???

Odpowiedz