Większość podróżników wybiera się nad jezioro Bajkał koleją transsyberyjską, będącą jedną z najpiękniejszych  tras kolejowych na świecie. Większość osób wybiera tez Irkuck, a stamtąd jedzie nad Bajkał do Listwianki, tam, gdzie rzeka Angara bierze swój początek. Cóż, ja chyba nie lubię robić tego co wszyscy. Z całej trasy transsyberu zrezygnowałam, a nad Bajkał wybrałam się do tajemniczej wsi Gremjacińsk.

Aby dotrzeć nad to najgłębsze i najstarsze jezioro świata w miarę szybko, wystarczy dostać się pociągiem do Moskwy, a potem polecieć do np. Irkucka samolotem. Tak też zrobiłam ja i mój chłopak, rozpoczynając w ten sposób naszą kilkumiesięczną magiczną podróż przez Azję.

Aeroflot to bardzo droga linia lotnicza, my jednak znaleźliśmy tanie rosyjskie linie – s7. Za 500 złotych od osoby przelecieliśmy w 5 godzin kilka tysięcy kilometrów rosyjskiego pustkowia, by wylądować, w pierwszych dniach października, w Irkucku. Lot ten miał pewną przewagę nad koleją – wygląd terminala na irkuckim lotnisku. Otóż znaleźliśmy się w drewnianej budzie bardziej przypominającej oborę, niż hale odpraw. Ledwo się tam mieścili pasażerowie naszego lotu. Poczułam nagle, że oto znajduję się w zupełnie innym świecie niż ten, z którego przybyłam. Zainteresowanych uprzedzę jednak z żalem, że na lotnisku trwa budowa nowoczesnego szklanego terminala – wkrótce tam będą się odprawy, a drewnianą budę albo przerobią na toaletę, albo zburzą.

Wybraliśmy przelot do Irkucka, gdyż mieliśmy nadzieję tu właśnie spędzić trochę czasu, oswoić się z tak nagłą dla nas zimą i pojechać do Listwianki. Był to początek naszej podróży i popełniliśmy kilka błędów, które wszystko nam skomplikowały. Przede wszystkim nie poszukaliśmy przed wyjazdem informacji na temat tanich noclegów w mieście. Wyszliśmy z założenia, że skoro tyle studentów z Polski przyjeżdża tu na wakacje, to nie będzie problemu. Zapomnieliśmy jednak, że studenci przyjeżdżają tu latem pod namioty (tak, tak, moi znajomi rozbili namioty w parku w Irkucku), a teraz jest na minusie, pada śnieg, temperatura spadła mocno poniżej zera.

Po kilku godzinach spędzonych na szukaniu w mieście noclegu, po próbach dogadania się z miejscowymi, w końcu po 2 godzinach spędzonych na Internecie (świetna kafejka na ulicy Lenina), udało nam się dowiedzieć o całkiem niedrogich pokojach… w jakimś szpitalu. Na miejscu jednak okazało się, że miejsc nie ma, a my oddelegowani zostaliśmy do pobliskiego hotelu. Jedynego, jaki do tej pory zobaczyliśmy na oczy… i gdzie za pokój zapłaciliśmy 200 zł. Wszystko super – sypialnia plus salonik, łazienka… tylko po co? Wolelibyśmy skromniej i taniej.

Po jednej nocy postanowiliśmy ruszyć na drugą stronę Bajkału do Ułan Ude. Pociąg mieliśmy wieczorem, zostawiliśmy więc plecaki w dworcowej przechowalni i postanowiliśmy spędzić cały dzień na spacerowaniu po Irkucku. Miasto ma wiele uroków i jest niezwykłe przede wszystkim dlatego, że wygląda jak skansen – połowa zabudowań to drewniane, stuletnie chałupy, które mieszają się z socrealistycznymi blokami. Cóż, w końcu to Rosja. Niemniej jednak kilka uliczek było dla nas niezapomnianych, a samo centrum, ruchliwe, głośne, pełne życia, zachwyciło nas starą murowaną zabudową i poplątanymi liniami tramwajowymi, z których wnętrza świetnie, przy mrozie, ogląda się miasto. Może to jednak nasze zboczenie – kochamy tramwaje.

Noc spędziliśmy w pociągu. Nie było już też nerwówki, bo znaleźliśmy w Internecie informację o pensjonacie Złoty Kłos z łóżkami za kilka złotych. Kiedy jednak dojechaliśmy przed świtem na miejsce, i taksówka zabrała nas do Kłosa, przywitała nas tam tabliczka z napisem „nie ma miejsc”. Pozostało nam zdać się na łaskę kierowcy, który za naprawdę nieduże pieniądze woził nas godzinę po mieście szukając taniego noclegu, przy okazji, łamana angielszczyzną wypytując, skąd jesteśmy Tak oto poznaliśmy pierwszego w życiu Buriata.

W końcu trafiliśmy do obskurnego „Odonu”, gdzie za 40 zł dostaliśmy obdrapany, śmierdzący nieco pokój z umywalką. Łazienek na korytarzu nie ma. Przy okazji poznaliśmy dwójkę Belgów, którzy już od 3 tygodni podróżowali po miastach i wioskach wzdłuż trasy transsyberyjskiej. Mówili, że nie w takich już miejscach spali w Rosji. Poczuliśmy się pocieszeni.

Ułan Ude, stolica Buriacji, ludu, których korzenie sięgają najazdów Czyngis-Hana na te tereny, słynie przede wszystkim z największej na świece głowy Lenina. Kto jednak liczy na wysublimowaną sztukę, raczej się zawiedzie. Głowa ta, poza rozmiarem, nie różni się od innych podobizn przywódcy i bohatera rosyjskiego. Miasto jest nowocześniejsze, niż Irkuck, drogie hotele spotkać można wszędzie, podobnie jak odnowione alejki, estetyczne parki i domy towarowe. Pamiętając, jak drogim miastem był Irkuck, darujemy sobie wszelkie restauracje, żywimy się rewelacyjnym ciemnym chlebem i białym serem. Czujemy się przez to trochę jak w domu, choć twarze na ulicach przypominają nam, że to już „prawdziwa” Azja.

Idziemy na Internet by dowiedzieć się czegoś o schroniskach nad Bajkałem. W Listwiance takie tanie noclegownie otwarte są od marca do września. Po tej stronie Bajkału nie ma ich wcale. Przeklinamy i obiecujemy sobie, że pobyt w Rosji będzie tym razem krótszy, ale następnym razem wrócimy na dłużej, latem, pod namiot. Sytuacja nie jest beznadziejna – w droższych hotelach znajdują się małe biura podróży. W naszym właścicielka mówiła po angielsku i kiedy powiedzieliśmy jej, że my chcemy nad Bajkał, ale mamy mało pieniędzy, wykazała się zrozumieniem. Mimo, że biuro zwykle organizuje wyjazdy w pakiecie, razem z drogim transportem, miła Buriatka powiedziała nam, którym autobusem dojechać do wsi Gremjacińsk nad jeziorem, gdzie zamówiliśmy dwie noce w najtańszym pensjonacie, który notabene, wcale nie był dla nas tani. Mimo to zdecydowaliśmy się pojechać.

Najpierw jednak spędziliśmy jeden dzień na odwiedzinach w Iwołgińsku – w tej wiosce niedaleko Ułan Ude znajduje się buriacki klasztor buddyjski. Niewielki spokojny w tygodniu, w niedzielę pełen był modlących się wyznawców Buddy, furkot kołowrotków słychać było wszędzie, za ogrodzeniem zaś powiewały na drzewach tysiące kolorowych chorągiewek. Klasztor wciąż rozbudowuje się, na pewno więc będzie się z roku na rok powiększać. W głównej świątyni kupić można mantry i muzykę medytacyjną nagraną w tym klasztorze, popatrzeć na kilkadziesiąt małych podobizn Buddy i jedną wielką rzeźbę, przed który wszyscy wyznawcy składają ofiary.

Jak pokochać Bajkał w pól roku i dobrze się bawić

Na drugi dzień spakowaliśmy się i ruszyliśmy nad upragniony od dawna Bajkał. Wioska Gremjacińsk to spokojna, zamieszkała przez rosyjskich przesiedleńców i złożona z kilkunastu chat ostoja dla tych, którzy szukają spokoju. Nasz pensjonat, położony na samym końcu wsi pozwalał jeszcze dosadniej ten spokój odczuć. Najprawdopodobniej wszyscy już zdążyli się dowiedzieć o naszym przyjeździe, bo nikt nie był naszym przybyciem zdziwiony. Ponieważ był to koniec sezonu, byliśmy jedynymi gośćmi pensjonatu i Gremjacińska.

Od razu pognałam nad jezioro, spragniona jego niezwykłości, tajemnicy głębi, szumu jego fal. Poczułam się jak nad morzem – fale uderzały z dużą siłą o piasek na plaży, w oddali góry, wzdłuż brzegu las, stare łodzie i opuszczone stodoły przy brzegu i bezkresny horyzont. A do tego mocne słońce i czyste niebo. Późną jesienią, jaką jest początek października, roślinność jest tu już prawie zupełnie zrudziała, co przy zachodzących słońcu wygląda, jakby wszystko wokół płonęło.

Kolejny dzień poświęcamy na całodzienną wędrówkę wzdłuż brzegu jeziora. W Gremjacińsku żegnają nas dzieciaki, strzelając do nas z patyków, oraz… rosyjska wycieczka objazdowa. Wspinamy się na jakieś strome wzgórze, aby spojrzeć na Bajkał z szerszej perspektywy. Kiedy docieramy na szczyt odkrywamy, że na szczycie… buduje się autostrada.

Widok na Bajkał jest stąd wspaniały, jeszcze bardziej czuje się nieskończoność jeziora. Pogoda dopisuje nam, więc ze spokojnego spaceru, wypełnionego wieloma kilometrami, oglądaniem syberyjskich roślin i puszczaniem kaczek, wracamy wieczorem… aby od razu udać się do ruskiej bani – czyli suchej sauny, gdzie czekają brzozowe witki, którymi biczujemy się po plecach. Ruska sauna to dla nas trochę za wiele – tu temperatura utrzymuje się na poziomie 90 stopni Celsjusza. Wymiękamy.

Po dwóch dniach tu spędzonych pakujemy się i wracamy do Ulan Ude by złapać pociąg do Ułan Bator – stolicy Mongolii. Mróz jest coraz silniejszy…

Luiza Poreda

Dziennikarka, malarka i rysowniczka. Miłośniczka krajów północnych, takich jak Norwegia, Szkocja, Mongolia i Rosja. Fascynuje ją szamanizm i ludzie o umysłach otwartych i ciekawych świata.

Komentarze: (1)

Pi 23 grudnia 2009 o 23:41

Nie dalo sie wziasc jakiejs lodzi, promu, czy nawet zabrac na jakis kuter rybacki? Pytam, bo nie wiem, ale bedac na miejscu chcialbym wyplynac na jezioro. Nie szukaliscie, czy szukaliscie i bylo ciezko? Jak to wyglada?

I odnosnie ruskiej bani – znam tylko w wersji za granicami rosji, aczkolwiek przez rosjan prowadzonej – faktycznie ciezko wytrzymac, ale jak dla mnie turecka parowa jest jeszcze wiekszym hardcorem :)

Odpowiedz