Autostop to popularny, choć budzący pewne kontrowersje, sposób podróżowania. Przeciwnicy stoją na stanowisku, że jest niebezpieczny. A jeżeli ktoś dodatkowo próbuje go uskuteczniać w kraju takim jak Rosja, to pomysł ten zakrawa ich zdaniem o kompletne szaleństwo lub wręcz głupotę. Czy jednak te dość stereotypowe przekonania mają odbicie w rzeczywistości?

Sto wiorst nie odległość

W świadomości przeciętnego Polaka Rosja i Syberia funkcjonują jako krainy dzikie, biedne i pełne bandytów. Są miejscami, z których raczej się ucieka niż je odwiedza. Wiele osób, które słyszały
o naszych podróżniczych planach, spoglądało na nas z przerażeniem lub jak na skazańców.

To tam są drogi? – zapytał nas młody chłopak, który zabrał nas na stopa już w Polsce, kiedy we wrześniu wracaliśmy do Warszawy.
A mieszkania jakie tam mają? A pralki? – wypytywał starszy pan nie mogący wyobrazić sobie, że mieszkanie w Irkucku niewiele różni się od takowego we Wrocławiu czy w Gdańsku.

Kiedy ktoś pyta jacy ludzie są w tej Rosji odpowiadamy: tacy sami, jak i u nas. Tylko rozmawiają po rosyjsku. Język rosyjski istotnie jest podstawą. Przemieszczając się stopem trudno jest trafić na poliglotów; jeździliśmy już w ten sposób w innych krajach, gdzie nie znaliśmy miejscowego języka i dogadywaliśmy się na migi. Rosja jednak jest specyficznym państwem, gdzie kierowca ma naturalną potrzebę kontaktu i rozmowy. Dlaczego? Otóż odległości są tak duże, że człowiek nie wytrzymuje przy samym radiu. Jeśli to radio w ogóle działa.

Dla nas 50 kilometrów to dużo. Dla Rosjan to rzut beretem. Spotkaliśmy się z tym już na początku naszej podróży, w Rostowie nad Donem, gdzie miejscowa Polonia namawiała nas, abyśmy odwiedzili ich zaprzyjaźnioną organizację z Orenburga.

– Będziecie wracać przez Ufę, a stamtąd to już bardzo blisko.
– Blisko, to znaczy ile?
– Niedużo, jakieś 400 kilometrów, nie więcej.

To już dało nam wyobrażenie o tym, jak Rosjanie postrzegają odległości. Bronek lubi mówić, że Rosja to nie kraj, ale kontynent. Chodźcie, podwiozę was kawałek – powiedział jeden człowiek
i wysadził nas 100 kilometrów dalej.

Wracając znad Bajkału do Rostowa pokonywaliśmy średnio 500 kilometrów dziennie. Kiedy pochwaliliśmy się tym wynikiem jednemu z kierowców, parsknął śmiechem i rzekł:

– To żadna odległość. Ja 500 kilometrów to jeżdżę na ryby.

No cóż, jak mawiają Rosjanie: Sto wiorst nie droga, sto rubli nie pieniądz, sto gram nie wódka. Trzeba odwiedzić ten kraj, żeby się przekonać, jak bardzo to powiedzenie jest prawdziwe.

Prastor

Znamienne w Rosji jest też to, że bardzo często ląduje się pośrodku jednego, wielkiego NIGDZIE. Kiedy jedziesz autostopem w Polsce, wyjeżdżając z miasta zaraz trafiasz do jakiejś wsi, a potem do kolejnej i jeszcze jednej. Czasem zdarzają się białe plamy wypełnione polami uprawnymi, ale wystarczy przejechać kilka kilometrów i znów na horyzoncie dojrzymy domy lub choćby słupy wysokiego napięcia świadczące o ludzkiej obecności.

Polecamy: Instrukcja obsługi ruskiej prowincji

Tymczasem w Rosji, a już szczególnie na Syberii, można jechać setki kilometrów i poza pięknym krajobrazem nie zobaczyć nic innego. Co jakiś czas dojrzeć można rozrzucone zajazdy, przydrożne bary lub stacje benzynowe stojące samotnie na syberyjskim pustkowiu. Znajdziemy tam wszystko co potrzebne aby przeżyć w czasie długiej podróży: jedzenie, toaletę, paliwo a czasem nocleg. Później wracamy na drogę przez lasy, doliny rzek, góry, niekończące się łąki. Powiedzieć, że jest to po prostu przestrzeń, to za mało. Rosjanie mają na to swoje własne, nieprzetłumaczalne na żaden inny język (choć oczywiście próby były podejmowane) słowo: prastor. Oznacza ono gigantyczne połacie terenu ciągnące się aż po horyzont. Zrozumieć to może tylko człowiek, który tam żyje.

Syberyjskie prastory są opiewane w piosenkach i wierszach, które zna każdy Rosjanin i z których jest dumny. Wiązać to też można z prawdziwą mieszanką kulturową i etniczną Rosyjskiej Federacji. Syberię zamieszkują rdzenne ludy koczowników, którym od wieków bliska była wędrówka po olbrzymiej przestrzeni. Świadomość otoczenia przez niczym nieograniczone terytorium jest silnie zakorzeniona w rosyjskiej duszy. A tym samym, mimo biedy, niezadowolenia z polityki i wielu innych niedoskonałości, ciągle żywa jest wiara w wielką, niepokonaną Rosję. Bo takie prastory posiadać może tylko najpotężniejsze państwo świata.

Dalniebojszczyk

Kwintesencją rosyjskiego kierowcy jest tirowiec, dalniebojszczyk, czyli ten, który jeździ na długich trasach. Przejeżdżają po kilkaset kilometrów dziennie, a niejednokrotnie jeżdżą także w nocy z krótką przerwą na sen. Są terminy, ktoś czeka na zamówienie, szef ciągle wydzwania – trzeba jechać. Kto nie chce stracić pracy w milczeniu godzi się na wszystko. Mało kto odważy się poskarżyć wyższej instancji.

Wśród kierowców krążą historie o mafijnych firmach przewozowych, które zastraszają lub wręcz posuwają się do przemocy fizycznej wobec pracowników składających na nich donosy. Zazwyczaj więc rzeczywistość dalniebojszyka jest następująca: kierowca jedzie, dopóki oczy nie zaczną mu się kleić, aż w końcu zjeżdża na parking, stojanie, gdzie śpi kilka godzin. Wielu z nich jest tak przyzwyczajonych do takiego trybu życia, że już dwie, trzy godziny snu wystarczają na zregenerowanie sił.

Kierowca, który zabrał na stopa Bronka i Martę był jednym z nich. Zjechał na parking, poprosił autostopowiczów, aby go obudzili za trzy godziny i automatycznie zasnął. Natomiast po przebudzeniu bez zwłoki wyruszył w dalszą drogę.

Przez Antona z Soczi, kierowcę tira, który zgarnął nas z drogi do Woroneża, poczęstowani zostaliśmy kawą z termosu. Nazwać ją „siekierą” to za mało. Już po pierwszym łyku oczy otwierają się szeroko, a człowiek błyskawicznie się budzi klnąc pod nosem na paskudny smak napoju. To jeden ze sposobów dalniebojszczyków na brak snu. Nasz kierowca jechał do Moskwy. Na pytanie, kiedy musi tam być, odpowiedział krótko: wczoraj. Był w trasie już ponad dwie doby. Bez snu, z krótkimi przerwami na jedzenie, kawę i toaletę.

Jadąc tirami doświadczyliśmy życia w świecie przydrożnych kawiarenek z paskudnym jedzeniem, rzeźb wykonanych ze starych opon, stojanek ochranianych przez pijanych wartowników i pań lekkich obyczajów, które szukając okazji do zarobku, gotowe są na wiele.

– Była stara, brzydka i nie chciała mnie wypuścić! – skarżył się Sasza, wspominając przerażające dla niego spotkanie z nachalną prostytutką.

Jedzenie w kafeszkach, knajpach na trasie, zazwyczaj nie jest szczytem przyjemności, a potrawy nie powalają świeżością i smakiem. Wiele osób skarży się po nich na zgagę. Bywało i tak,
że kierowcy ostrzegali nas przed tanimi pirożkami z przydrożnej budki argumentując, że jedzenie leży tam przez kilka dni.

Samochód jest domem dalniebojszczyka. Ma tam wszystko, czego mu potrzeba: łóżko z pościelą, składany stolik, kuchenkę gazową, talerze, sztućce, baniak z kranikiem służący za umywalkę, płyn do zmywania, mydło i masę innych, niezbędnych w podróży drobiazgów. Kierowcy wiedzą, gdzie są tanie sklepy, w których można uzupełnić wodę. Wiedzą też, gdzie są stojanki.

Biorąc pod uwagę kiepskie zazwyczaj jedzenie w kafeszkach nie jest niczym dziwnym, że dalniebojszczyk woli sam gotować. Wspomniany już Sasza uwielbiał jeść „na przyrodzie”. Podczas jazdy przez rosyjskie prastory wypatrywał rzeczki lub jeziorka przy lesie i przeklinał pod nosem, gdy nie mógł podjechać swoim tirem w upatrzone miejsce.

Sprytni Rosjanie

Większość tirów zaraz po załadunku jest plombowana, tak aby odbiorca produktu miał pewność, że nikt nie naruszył zawartości ciężarówki. Na to jednak sprytni Rosjanie też znaleźli sposób. Byliśmy już w sytuacji, gdy nasze plecaki zostały na pace, zaplombowane razem z resztą towaru. Nie było to jednak problemem dla naszego kierowcy, który pomajstrował chwilę nożem przy plombie i otworzył drzwiczki.

Kierowcy tira najbardziej dokucza samotność, dlatego tak chętnie zabierają autostopowiczów. Co prawda, w obawie przed policją, najczęściej ograniczają się do jednej osoby, ale wielokrotnie zdarzało nam się podróżować w szoferce w dwie, trzy, a raz nawet w pięć osób! Zazwyczaj takiej jeździe towarzyszyło zakrywanie zasłon i chowanie nadprogramowych ludzi w momencie mijania posterunków policji.

Podróż przez Rosję. Obóz

Jeden z obozów na rosyjskim pustkowiu. (Fot. Monika Radzikowska)

Rozmawiać z kierowcą można o wszystkim. O żonie, która narzeka na wiecznie nieobecnego męża, o szefie, który nie zna się na swojej pracy, o dzieciach, o polityce, o niskich płacach, o muzyce, o wrednej teściowej. Czasem temat schodzi na autostopowiczów, którzy nie zawsze wybierają ten środek transportu z własnej woli.

– Kiedyś wiozłem gościa, który przez trzy miesiące pracował za darmo. Ot, firma go wykiwała, nie zapłacili złamanej kopiejki i musiał wracać do domu stopem, bo pieniędzy nie miał nawet na autobus – opowiadał kierowca. Wiozłem też kiedyś chłopaka, któremu ukradli wszystko: pieniądze i dokumenty. A tu, bez dokumentów, to nic nie zrobisz. Wracał tak stopem do domu, aż do Krasnojarska.

Autostop i życzliwi dalniebojszczycy byli ich jedynym ratunkiem. Nam też niejednokrotnie radzili, że jeśli noc nas zastanie na drodze, trzeba dowlec się do jakiejkolwiek stojanki tirów, przywitać się, powiedzieć, że my turyści i rozbić namiot obok. Z taką obstawą jest bezpiecznie.

– Bo dalniebojszczyk to swój chłop – mówili.

Cztery kółka i kawałek asfaltu

Polacy często narzekają na drogi, że dziurawe, że nierówne, że ciągle remonty, a efektów brak. Prawdopodobnie nie byli nigdy na Wschodzie. Drogi w Rosji są poryte niczym krajobraz księżycowy. Żadne ograniczenia prędkości nie działają tak skutecznie jak stary asfalt. Pełen dziur, które ktoś próbował kiedyś łatać, ale najwyraźniej zrobił to nieudolnie.

Trasa przez Czelabińsk i Kurgan to droga przez mękę. Gwarantuje jednak, że kierowca nie zaśnie. Co chwila trzeba wykonywać skomplikowane manewry aby ominąć dziury i nie zgubić podwozia. Na drodze wielokrotnie mija się grupy remontowe, które ponoć ten asfalt naprawiają. W tak wielkim kraju jest to jednak tylko kropla w morzu.

Czasem wzdłuż głównej drogi można zauważyć polne, wyjeżdżone przez samochody ścieżki. Są one często szybszą i wygodniejszą trasą. Tak jest na drodze wiodącej do promu na wyspę Olchon na Bajkale. Starą asfaltową drogą mało kto jeździ. Wzdłuż niej biegnie plątanina ścieżek, którą najczęściej wybierają kierowcy. Wolą przemierzać pagórki niż jechać po asfalcie wyglądającym jak ser szwajcarski.

To, że jakaś droga jest oznaczona na mapie kolorem czerwonym jako krajowa nie oznacza, że będzie wyasfaltowana. Zdarzało nam się jeździć szutrową drogą, będącą w teorii główną, przez pola i łąki, które przemierzaliśmy razem z innymi tirami jadącymi z ładunkiem do większych miast zachodniej Rosji. W tym kraju nikogo to już nie dziwi.

W Rosji podobnie do dróg wyglądają nierzadko samochody. Choć w przypadku niektórych bardziej adekwatne byłoby określenie „pojazdy”. W Rosji, podobnie jak na Ukrainie, przepisy odnośnie dopuszczenia maszyny do ruchu są mniej restrykcyjne niż w Polsce. Wszystko sprowadza się do zasady, że jeśli coś jest w stanie fizycznie jeździć, to będzie jeździć.

Samochód bez zderzaka i świateł jadący przez centrum miasta nie jest niczym niezwykłym. Zdarzają się pojazdy nie posiadające maski. Widzieliśmy nawet autobusy miejskie, w których można dokładnie przyjrzeć się budowie silnika. Najważniejsze, że jeździ. Tylko to się liczy. Czasem mijały nas takie cuda jak trzykołowe motory z silnikiem wymontowanym z traktora.

Pewnego razu jechaliśmy z młodym chłopakiem po krajowej, polnej drodze, co chwila słysząc z tyłu samochodu niepokojący dźwięk. Okazało się, że po prostu szorowaliśmy odpadającą rurą wydechową na wybojach. Zatrzymaliśmy się i nasz kierowca rozpoczął poszukiwania jakiejś rośliną, którą mógłby spacyfikować ustrojstwo. Bardzo się ucieszył, kiedy wyjęliśmy z plecaka kawałek jutowego sznurka. Podwiązał rurę i pojechaliśmy dalej. Potem zatrzymywaliśmy się jeszcze dwukrotnie, aby ochłodzić silnik starego auta.

Zachód słońca nad Jenisejem. (Fot. Monika Radzikowska)

Zachód słońca nad Jenisejem. (Fot. Monika Radzikowska)

Innym razem podczas jazdy wyleciała tylna szyba z bagażnika, na co kierowca, ściśnięty ze swoją żoną i dziećmi w maleńkim, ledwo toczącym się samochodziku, skwitował machnięciem ręki i słowami: nie nerwujsja.

Lekki szok przeżyliśmy na Olchonie, kiedy na stopa zabrała nas grupa trzech pijanych Buriatów. Stłoczeni w ich niewielkiej pół-ciężarówce trzęśliśmy się na wertepach i podjeżdżaliśmy pod kolejne górki, gdy nagle… zgasł silnik, a my stoczyliśmy się do rowu, kasując przy okazji znak drogowy. Po dwóch nieudanych próbach odpalenia auta, kierowca wzruszył ramionami i oznajmił, że skończyła się benzyna. Wyjął baniak i jak gdyby nigdy nic dolał do baku.

Nie przeżywajcie, wszystko normalnie – skomentował jedne z nich.

Byle dalej

Przejechaliśmy pół Rosji razem z kierowcami tirów, robotnikami, rybakami, biznesmenami, oszustami podatkowymi, leśnikami, pasjonatami historii, byłymi sportowcami, górnikami, fanami Związku Radzieckiego, emerytami i wieloma innymi osobami, poznając przy okazji ich historie i opowiadając własne. Większość z nich była zaskoczona faktem, że dobrowolnie podróżujemy przez Rosję autostopem, bo przecież tu biją, gwałcą i rabują! Podwożąc nas, zaprzeczali jednak temu stwierdzeniu na każdym kroku. Zapraszali nas na kawę, na obiad, a czasem nawet do swojego domu na nocleg. Martwili się o nas wysadzając wieczorem na obwodnicy.

A gdzie będziecie spać? – pytali.
A tu, kawałek lasu jest, namiot postawimy – mówiliśmy.
Poszaleliście?! Namiot?! Uważajcie, bo tu niebezpiecznie i napiszcie potem, że jesteście żywi, bo się martwić będę.

Dwanaście dni jechaliśmy z Irkucka do Rostowa w drodze powrotnej znad Bajkału. Spaliśmy w namiotach rozstawionych w krzakach przy drodze budząc się na każdy podejrzany dźwięk. Rano wstawaliśmy, zwijaliśmy pospiesznie obóz i jechaliśmy dalej. W każdym samochodzie i w każdym domu spotykaliśmy się z życzliwym przyjęciem.

Ekstrim, jak podsumowali nas znajomi z Rostowa. Okazało się jednak, że nie taka Rosja straszna, jak ją malują. Bo ludzie, którzy tam żyją, są tacy sami jak my. Tylko mówią po rosyjsku.

Monika Radzikowska

Studentka czwartego roku archeologii. Przygodę z tym kierunkiem zaczynała od opracowania wczesnośredniowiecznych zabawek (łódek z kory) obecnie poszerza swą wiedzę na temat koczowników syberyjskich. Jej podejście do podróży najlepiej charakteryzuje hasło: „Ja chcę wszędzie!”. Autorka większości wpisów na Archelodzy w podróży.

Komentarze: 2

marcelina 18 czerwca 2015 o 14:14

Witaj!
właśnie trafiłam na Twój artykuł o autostopie w Rosji.pięknie opisana podroz! Niedługo wybieram się z chłopakiem koleją transsyberyjska nad bajkal i zastanawiamy się nad powrotem autostopem. Oczywiście oprócz chęci przeżycia przygody mam wiele obaw z tym związanych.Najbardziej martwię się czasem przejazdu…czy zdążymy wyjechać z Rosji przed upływem terminu wizy.Czy biorąc pod uwagę rosyjskie realia 14 dni na dotarcie z irkucka do granicy z Łotwa to wystarczający czas?ile najdłużej czekaliście na Podwiezienie? Z jakich map korzystaliscie ?Będę wdzięczna za poradę i opinie:)
Pozdrawiam serdecznie

Odpowiedz

    Monika Radzikowska 22 listopada 2015 o 14:33

    Wybacz, Marcelino, spóźniłam się z odpowiedzią o kilka miesięcy, ale tak się złożyło, że ostatnio również byłam w drodze :)
    Mam nadzieję, że Wasza podróż zakończyła się sukcesem i nie utknęliście. My na stopa czekaliśmy różnie – od 5 sekund do trzech-czterech godzin. Realia autostopowe w Rosji są pod tym względem podobne do Polski. Potrzeba czasem trochę szczęścia. My 10 dni jechaliśmy z Irkucka do Rostowa nad Donem.
    Co do map, korzystaliśmy z atlasu kupionego w księgarni w Woroneżu, czyli już na miejscu. I to jest najlepsze wyjście, ten kraj jest za wielki na mapy :)
    Napisz koniecznie, jak przebiegała Wasza wyprawa.

    Odpowiedz