Robert Gondek i Mariusz Jachimczuk wyruszają dzisiaj do Gabonu. Plan: zdobycie najwyższego szczytu tego kraju – Mont Bengoué oraz najwyższego szczytu Wysp Świętego Tomasza – Pico de São Tomé. Żaden z nich to nie ośmio-, sześcio-, czy czterotysięcznik, lecz to nie o bicie wertykalnych rekordów chodzi.

Robert Gondek zdobywa szczyty Afryki

Zambia/Malawi – Robert Gondek i czterech przewodników w górach Mafinga Hills – 2013 rok. (Archiwum Roberta Gondka)

Wbrew pozorom, wieloletni plan wchodzenia na najwyższy góry w każdym z afrykańskich państw ma więcej z krajoznawczej podróży niż alpinizmu. Rozmawiamy z Robertem o zdobytych do tej pory ośmiu szczytach i pozostałych pięćdziesięciu siedmiu.

– Pamiętasz swój pierwszy wyjazd w góry?

– Tak – to było w dzieciństwie, z rodzicami. Pewnie ze trzydzieści pięć lat temu. Strasznie nie lubiłem gór. Wolałem karmić owce i barany w pensjonacie, w którym spałem w Zakopcu. Później mi się zmieniło.

– Kiedy zdobyłeś pierwszy szczyt Afryki?

– Prawie dokładnie sześć lat temu. We wrześniu 2008 roku. Od razu Kilimandżaro w Tanzanii. Zupełnie przypadkiem. Kolega zaproponował wyjazd. Pojechałem. Nie myślałem jeszcze o tym żeby wchodzić na kolejne góry. Po prostu podobało mi się w Afryce.

Góry Afryki - Mount Kenya

Kenia: Wschód słońca w drodze na Pt.Lenana (trzeci co do wysokości wierzchołek Mount Kenya) – 2012 rok. (Fot. Robert Gondek)

– Co okazało się wówczas największym wyzwaniem?

– Wysokość. Pierwszy raz wchodziłem na wysokość ponad trzech tysięcy metrów. Dobrze, że sporo biegałem i miałem niezłą kondycję. To mi pomogło. Nie wziąłem też dobrych rękawiczek. Myślałem, że odmrożę sobie palce. Było kilkanaście stopni mrozu. Kolega mnie poratował. Pożyczył mi swoje zapasowe. Udało się.

– Teraz na koncie masz osiem afrykańskich szczytów w siedmiu państwach. Jak to ewoluowało między pierwszym a ósmym? Kiedy zaczął to być długodystansowy projekt?

– Pomysł na długodystansowy projekt pojawił się przed wyprawą do Kenii i Ugandy. Wtedy po raz pierwszy zacząłem używać nazwy W drodze na najwyższe szczyty Afryki. Ale od początku wiedziałem, że to projekt na wiele lat.

Projekt ewoluuje cały czas. Zmienia się zespół wyjazdowy*. Tylko na dwóch wyjazdach byliśmy w tym samym składzie. Czasem trzeba jechać samemu albo szukać chętnych. Afryka nie jest tak popularna jak Azja. Ludzie się boją. Woleliby oglądać zwierzęta na safari albo wchodzić na Kilimandżaro. Ale góry w Gabonie? W Malawi? Po co? To pozostawiają pasjonatom. A to są fantastyczne miejsca. Czasem prawie nikt o nich nic nie wie.

Zmienia się też pomysł na otoczkę dookoła projektu. Przed ostatnią wyprawą bardzo intensywnie szukałem wsparcia, sponsorów, patronów medialnych, itp. To trudne. Na palcach jednej ręki można było policzyć firmy, które „wysiliły się” i napisały, że nie są projektem zainteresowane. Dla większości nie jest ważne, jak ciekawa jest wyprawa. Najważniejsze jest to, kto bierze w niej udział i ile razy logo sponsora pojawi się w radio, prasie, telewizji. Te próby znalezienia sponsorów pochłaniają mnóstwo energii. Dlatego przy obecnym wyjeździe już mi tak na tym nie zależy. Ograniczam się do kilku patronów medialnych. Ale w przyszłości to znowu może się zmienić.

Góry Afryki - Mafinga Hills w Malawi

Malawi: Góry Mafinga Hills – 2013 rok. (Fot. Robert Gondek)

– To powiedz teraz – po co to wszystko? To co Cię pcha to…

– W zasadzie… Chyba nie ma jednej rzeczy. Najważniejsza jest chyba ciekawość nieznanego. Poznanie miejsc spoza utartych szlaków, o których mało kto słyszał, a na pewno nie pomyślał, że można, czy warto je zobaczyć. A warto. To wbrew pozorom są bardzo ciekawe regiony, nie skażone masową turystyką, ciekawi ludzie, przyjaźni, otwarci. I niekoniecznie otwarci na nasze pieniądze. Choć czasem niestety tak.

Co jeszcze? Chęć sprawdzenia samego siebie, umiejętności organizacyjnych, radzenia z trudnymi sytuacjami, z brakiem informacji, nieznajomością języka. To przede wszystkim.

Taka jest Afryka. Ale nie tylko. Chcę również poznać miejsca, które są znane i turystyczne. Pluł bym sobie w brodę, gdybym odwiedził Rwandę, a nie wybrałbym się obejrzeć górskich goryli. Żałowałbym pobytu w Tanzanii bez spędzenia kilku dni na safari, czy na Zanzibarze. W Gabonie, oprócz chodzenia po nieznanych górach, chcemy odwiedzić parki narodowe, w których żyją goryle nizinne, słonie, czy mandryle.

Jeden dzień w Kigali, stolicy Rwandy

Góry Afryki - Sapitwa Peaks w Malawi

Malawi: W drodze na Sapitwa Peak – najwyższy szczyt Malawi – 2013 rok. (Fot. Robert Gondek)

– Opowiedz jak wyglądały przygotowania do tegorocznego wyjazdu.

– Rozpoczęły się jakieś trzy miesiące temu. A może i wcześniej. Najtrudniej było się nam zdecydować dokąd jechać. I kiedy. Miało być Maroko, Kamerun, Etiopia, RPA, Swaziland, Lesotho, Somaliland. W końcu padło na Gabon. A być może również dojdą do tego Wyspy Św. Tomasza i Książęca.

Jak już padło na Gabon, zaczęliśmy szukać informacji na temat najwyższego szczytu tego kraju. Z tym jest pewien problem. Są dwie góry, które pojawiają się jako najwyższe (Mont Bengoue i Mount Iboundji). To świadczy o tym, że nikt, abo prawie nikt, tego nigdy nie sprawdził. Może nam się uda.

Później dochodzą szczepienia, kwestie logistyczne (bilety, sprawdzanie połączeń itp.). Mnóstwo roboty, mnóstwo dopytywania, maili, szukania kontaktów, sprawdzania informacji, czy przypadkiem ebola nie pojawiła się w Gabonie, itd. A w Gabonie i tak pewnie część spraw potoczy się inaczej. To Afryka. Tam nie da się wszystkiego zaplanować. Dlatego tak mnie pociągają wyprawy na ten kontynent.

– Korzystacie z pomocy specjalistów przy pojawiających się wątpliwościach geograficznych, czy na przykład zagrożenia ebolą? Jak i z kim nawiązujecie kontakt? Jak ludzie reagują, gdy zwracasz się o taką pomoc?

– W przypadku Gabonu dotarcie do specjalistów jest bardzo trudne. Tu nawet nie są potrzebni specjaliści. Bo myślę, że ich nie ma. Choć może się mylę. Tu są potrzebne osoby, które pomogą przekonać lokalną ludność, żeby nas wpuścili na górę, żebyśmy mogli ją zmierzyć.

Kultura Burundi

Burundi: Występ Tamburyniarzy – 2013 rok. (Fot. Robert Gondek)

Barierą jest też język. Myślę, że temat badania najwyższych miejsc w afrykańskich krajach nie jest najważniejszym zajęciem dla specjalistów, szczególnie lokalnych. Jeśli to miejsce jest w jakiś sposób spektakularne, albo komercyjne – wtedy wiadomo – jest zbadane, zmierzone i wszyscy wszystko wiedzą. Ale w przypadku Gabonu okazuje się, że na mapach są sprzeczne informacje, sprzeczne wysokości. W przewodnikach również, a mieszkańcy Gabonu nie wiedzą o co mi chodzi. Pytają, po co ja tam jadę i czy nie wolę zobaczyć goryli.

Gabońska agencja, która nam będzie na miejscu pomagała zorganizować lokalnych przewodników uprzedziła nas, że nikt z nimi nie chce rozmawiać na temat góry Mont Bengoue. To podobno Święta Góra dla miejscowej ludności. Nie wiemy jeszcze dlaczego. Ale ludzie podobno nie chcą słyszeć o tym żeby tam wchodzić. Zobaczymy jak to jest naprawdę. Wiemy, że nie będziemy pierwszymi europejczykami w tamtym miejscu.

Ebola? To jest realne zagrożenie. I tu uważnie śledzimy doniesienia. Obserwujemy zagraniczne serwisy. Są szybsze i nie zniekształcają tak bardzo przekazu. Są bliżej. Głównie BBC, CNN. Przede wszystkim jednak doniesienia WHO.

I pomimo, że informacje nie są optymistyczne, kierujemy się zdrowym rozsądkiem. Ale wirus pojawił się już w Nigerii, Demokratycznej Republice Konga. Póki co Gabon oficjalnie pozostaje wolny od zachorowań. Tu już kiedyś panowała epidemia eboli. W latach 2001 – 2002 roku, w trakcie epidemii obejmującej prowincję Ogooué-Ivindo na terytorium Gabonu oraz graniczące z Gabonem tereny Demokratycznej Republiki Kongo, odnotowano dziewięćdziesiąt dwa przypadki zachorowań, wśród których było sześćdziesiąt dziewięć zgonów.

Co kilka dni pojawiają się podejrzenia zachorowań w innych krajach. W Zambii, Tanzanii, czy Senegalu. Na szczęście nie są potwierdzone. Za tydzień sytuacja może się zmienić całkowicie. Jestem dobrej myśli. Liczę na to, że wirus nie rozprzestrzeni się dalej. Wiemy, że wirus ebola jest wrażliwy na promieniowanie jonizujące, światło słoneczne (promienie UV), temperaturę powyżej sześćdziesięciu stopni Celsjusza oraz chemiczne środki do dezynfekcji (fenol, alkohol metylowy). Dlatego będę zwracał szczególną uwagę na higienę, mycie rąk, na to co spożywam, a normalnie spożywam w zasadzie wszystko, i z kim się witam. Mam nadzieję, że to wystarczy.

Góry Afryki - Karisimbi w Rwandzie

Rwanda: Poranny widok z drogi na Karisimbi. W oddali wulkany: Bisoke, Gahinga i Muhabura – 2013 rok. (Fot. Robert Gondek)

– Czy w związku z ebolą nie rozważaliście zmiany destynacji na tegoroczny wyjazd?

– Dopóki ebola nie dotrze do Gabonu – nie myślimy o zmianie destynacji. Jak dotrze – będziemy o tym myśleć. Ale jestem optymistą.

– Wracając jeszcze do geografii i map… Jak udało Wam się je znaleźć? Czy po kilku latach jeżdżenia do Afryki macie jakieś sprawdzone źródła, by ich szukać?

– Wszystkie drukowane mapy są w bardzo dużej skali, z bardzo małą dokładnością. Dostępne mapy GPS są bardzo mało dokładne, a czasami błędne. Najlepsze mapy tego rejonu, na które się natknąłem, to stare radzieckie topograficzne mapy wojskowe. Takie mapy można znaleźć w sieci i za całkiem niewielkie pieniądze kupić. A biorąc ze sobą GPS można je odpowiednio skalibrować i mogą być bardzo przydatne – zdecydowanie bardziej niż drukowane mapy w skali 1:1 mln.

Na tych mapach są nawet zaznaczone dwie gabońskie góry, na których nam zależy. Są też dostępne nieco dokładniejsze topograficzne mapy Gabonu – ale tylko południowych jego krańców.

Góry Afryki - na szczycie Rwenzori w Ugandzie

Uganda: Na najwyższym szczycie Ugandy (Rwenzori – 5109 m n.p.m.) – 2012 rok. Archiwum Roberta Gondka)

– Jaką radę dałbyś tym, którzy marzą o takich wyprawach w nieopisane w przewodnikach i na mapach góry, ale nie bardzo wiedzą jak zacząć? Albo tym, którym wydaje się to ponad siły, nieosiągalne?

– Po pierwsze – nie bać się. Uparcie dążyć do celu. Nawet gdy początkowo coś wydaje się nieosiągalne, super trudne, nie możemy znaleźć materiałów, osób, kontaktów, map – nie przejmować się tym. Dalej uparcie szukać. W końcu znajdą się ślady informacji, osoby, które coś wiedzą. I krok po kroku dojdziemy do celu. A satysfakcja jest ogromna.

A z błahych spraw – pomaga dobra kondycja fizyczna i otwartość.

* W projekcie brali udział także: Ryszard Kulik, Andrzej Tomczyk, Rafał Różycki, Robert Powierża, Paweł Gołaś, Mariusz Jachimczuk

Jagoda Pietrzak

Lubi ciekawe historie i zmieniający się krajobraz. Od pewnego czasu próbuje wrócić z Bliskiego Wschodu. Robi mapy i Peron4.

Komentarze: Bądź pierwsza/y