Moje pierwsze skojarzenie z Wietnamem to niestety wojna, która przez ten kraj się przetoczyła kilkadziesiąt lat temu. Pisać o samej wojnie nie będę, bo nie jestem na tyle obeznany w tym temacie, ani też nie widzę w tym najmniejszego sensu – wystarczająco dużo na ten temat można znaleźć w sieci. Chciałbym jednak pokazać Wam trochę pozostałości po samej wojnie, które dziś stały się atrakcjami turystycznymi, a jeszcze kilkadziesiąt lat temu kapała na nie ludzka krew…

Czytając książki, czy oglądając filmy o wojnie w Wietnamie bardzo często przewija się wątek tuneli. Ukrywali się w nich Wietnamczycy, a Amerykanie namiętnie je bombardowali, tudzież wysyłali w ich głąb swoich żołnierzy, którzy w żargonie nazywani byli „szczurami tunelowymi”. Cel był jeden – zniszczyć wroga.

Mnie, jako obserwatora fascynowało to z dwóch stron. Z punktu widzenia Wietnamczyków, którzy w tunelach spędzali nieraz długie tygodnie, był to sposób na przetrwanie. Jak oni mogli wytrzymać tyle pod ziemią? Z drugiej strony Amerykanie – zastawiane na nich pułapki i fortele jakie sami stosowali aby dostać ukrytych w tunelach Wietnamczyków. W końcu udało mi się dotrzeć do tych tuneli i przekonać się na własnej skórze, jak to mogło wyglądać.

Tutaj istotna uwaga – systemy tuneli w Wietnamie są dwa. Bardzo często myli się tematy i tunele Vinh Moc jak i tunele Cu Chi wrzucane są do jednego worka. Vinh Moc to tunele cywilne, które znajdują się odrobinę na północ od strefy zdemilitaryzowanej. Z kolei Cu Chi, to kompleks tuneli militarnych Viet Congu, położone na południu Wietnamu, tuż pod Sajgonem.

My odwiedziliśmy jedne i drugie, tylko dlatego, że chcieliśmy mieć skalę porównawczą. Które nam się bardziej podobały? Zdecydowanie tunele Cu Chi. Sam system korytarzy jest bardziej rozbudowany. Poza tym są one węższe i niższe, co sprawia, że jak się przejdzie kilkaset metrów pod ziemią, to na powierzchnie wychodzi się z ogromną przyjemnością. Naprawdę nie wiem, jak ci ludzie mogli tam egzystować. Już po kilkunastu metrach oblały mnie piekielne poty i choć klaustrofobii nie mam, to czułem się tam bardzo nieswojo. Niezapomniane doświadczenie, które jednak warto przeżyć, aby choć trochę zrozumieć obie strony konfliktu.

Cu Chi i Vinh Moc to obecnie atrakcje turystyczne, do których zjeżdżają tłumy ludzi. Trudno więc oczekiwać, aby miejsca te pozostały takie jak dawniej. Ciągle jednak bardziej autentyczny klimat wg mnie jest w tunelach wojskowych. Co prawda jest tam teraz dość sterylnie, to jednak warto włączyć swoją wyobraźnię i dodać do panującej tam ciasnoty i duchoty fakt, iż w środku nie trudno było o skorpiony, czy komary roznoszące malarię. Tu ciekawostka – połowa z Wietnamczyków, którzy zginęli w tunelach Cu Chi zmarła właśnie z powodu malarii. Reszta w wyniku działań wojennych. Tak przynajmniej podają statystyki wietnamskie.

Poza samymi tunelami jest tam także muzeum i pokazane są wymyślne pułapki na amerykańskich żołnierzy, którzy zbliżali się do tuneli. Różnego rodzaju zapadnie, kolce… wygląda to makabrycznie, ale pokazuje do czego jest zdolny człowiek na wojnie, aby bronić swojego życia, kraju…

Kolejną ciekawostką jest fakt, iż na tunele Vinh Moc (cywilne) spadło w sumie 9000 ton amerykańskich bomb, co średnio daje 7 ton bomb na jedną osobę kryjącą się w tunelach. Same tunele zaś liczyły blisko 2 kilometrów długości i posiadały sześć wyjść na powierzchnię oraz siedem prowadzących na brzeg Morza Chińskiego. Najgłębszy poziom tuneli znajduje się na 30 metrach pod ziemią. Początkowo było to tylko 10 metrów, ale Amerykanie wymyślili bomby, które wwiercały się w grunt właśnie do 10 metrów, stąd potrzeba skrycia się niżej i pogłębienia tuneli.

Poza tunelami, w których kryli się Wietnamczycy widzieliśmy też dwie byłe bazy wojskowe – Rockpile i Khe Sanh z tym, że ta pierwsza to sporej wielkości góra, na którą dostać się można praktycznie tylko helikopterem. My, widzieliśmy ją z drogi. Khe Sanh zaś, to baza wojskowa „pełną gębą”. Sama baza stawała się nieraz celem wietnamskich ataków. Była tracona i odbijana przez Amerykanów. Dziś urządzone jest tam muzeum i można podziwiać okazy porzucone przez amerykańskie wojska. Tak naprawdę, są to jedne z najlepiej zachowanych amerykańskich maszyn z czasów wojny w Wietnamie.

Dość nieoczekiwanie baza w Khe Sanh stała się jedną z kultowych baz amerykańskich, co ma swoje odzwierciedlenie m.in. w popkulturze. O bazie z Khe Sanh możemy usłyszeć np. w będącej już legendą piosence „Born in USA” Bruce’a Springsteen’a:

I had a brother at Khe Sahn
Fighting off the Viet Cong
They’re still there, he’s all gone
He had a woman he loved in Saigon
I got a picture of him in her arms now

Razem z nami w Khe Sanh było też kilkoro Amerykanów, którzy w tym miejscem byli najbardziej poruszeni i robili najwięcej zdjęć. Coś więc w tej bazie pewnie jest…

Są jeszcze co najmniej dwa hasła, które w tym tekście pojawić się powinny. Pierwsze to Strefa Zdemilitaryzowana (DMZ). Jak się łatwo domyślić, jest to strefa biegnąca wzdłuż granicy pomiędzy północnym a południowym Wietnamem. Sama granica biegła wzdłuż rzeki Ben Hai, strefa zdemilitaryzowana rozciągała się zaś wzdłuż 17 równoleżnika. Została ona ustalona na Konferencji Genewskiej tuż po I Wojnie Indochińskiej dzieląc Wietnam na dwie strefy wpływów. Północna część Wietnamu nazywana Demokratyczną Republiką Wietnamu była pod przywództwem komunisty – Ho Chi Minh’a. Południe kraju to po prostu Wietnam, a na jego czele (przynajmniej w teorii) stał Bao Dai – ostatni cesarz z dynastii Nguyen.

Drugie hasło to szlak Ho Chi Minh’a – system ścieżek i zamaskowanych dróg, który wiódł przez Laos i Kambodżę z północnego Wietnamu do jego południowej części. Głównym celem było ominięcie Strefy Zdemilitaryzowanej i zasilanie Viet Congu na południu kraju w walce z Amerykanami. Szlak ten, jak wskazuje sama nazwa, wymyślił Ho Chi Minh i powszechnie uważa się go za jedno z największych osiągnięć inżynierii wojskowej w XX wieku.

Dziś ze szlaku prawie nic się nie zachowało. Część ścieżek wtedy wykorzystywanych wróciła do natury, a te które były przydatne są dziś drogami asfaltowymi. Przykładem może być fragment drogi nr 9 obecnie prowadzącej pod granicę z Laosem. Domyślam się, że gdyby się ktoś uparł, to znalazłby więcej „bardziej dzikich” śladów szlaku Ho Chi Minh’a. Co więcej czytałem o pewnej parze obcokrajowców, którzy penetrowali region przez prawie trzy lata. Wniosek z tego, jest tam co robić, ale to już raczej dla zapaleńców. Na pewno nie dla „turystów kanapowych”.

Informacje praktyczne

Najlepszą bazą wypadową do strefy zdemilitaryzowanej i tuneli Vinh Moc jest Hue. Jest tam bardzo dużo agencji, które wycieczki te sprzedają po śmiesznie niskich cenach – po negocjacjach, które szczególnie skuteczne są pod koniec dnia, można zejść do 6-7$ za osobę. Za tę cenę samemu nie dojedzie się do Vinh Moc, Rockpile, Khe Sanh etc. Tutaj najważniejszą kwestią jest jednak przewodnik. Zwykle jest to loteria, ale warto się upewnić, kto to jest, jakie ma doświadczenie. Sama wycieczka nie jest skomplikowana logistycznie, jednak od wiedzy historycznej i sposobu jej przekazania bardzo dużo zależy.

Umówmy się szczerze – opcja powyżej to wycieczka, nazwijmy to, zorganizowana. Macie więc innych turystów w różnym wieku oraz wszelkie konsekwencje idące za tą sytuacją. Można też w Hue wynająć sobie samochód z przewodnikiem i zrobić wycieczkę indywidualną po tych wszystkich miejscach. Szczególnie, gdy jest się w grupie 4 osób – koszty ładnie się rozkładają. Cena takiej usługi waha się od 50$ do bliżej nieokreślonej nieskończoności – jesteśmy w Wietnamie, gdzie targowanie się jest chlebem powszednim…

Co zyskujecie? Brak pośpiechu, możecie zadać więcej pytań szczegółowych i nie raz przewodnikami są ludzie, którzy w tej wojnie po prostu walczyli. Nie oceniam, ani nie nakłaniam do żadnej z tych opcji. Jest to mocno subiektywna decyzja.

Do tuneli w Cu Chi zdecydowanie polecam wynajęcie skutera i podjechanie tam na własną rękę lub wynajęcie samochodu z przewodnikiem, jeśli potrzebujecie gruntownej wiedzy o tunelach i wojnie. My byliśmy najpierw na północy w DMZ, a potem w Cu Chi, więc o wojnie wiedzieliśmy już wystarczająco dużo. Dodając do tego wiedzę pomocniczą z książek i Internetu przewodnik w postaci człowieka był zbędny. Nie decydowałbym się zaś na wycieczkę zorganizowaną, gdyż z Sajgonu do Cu Chi jest blisko i jest to tak naprawdę jedno miejsce do zobaczenia i łatwo tam dotrzeć. „Atrakcje” DMZ i tunele w Vinh Moc są jednak rozrzucone po sporym terenie.  Często są niedostatecznie oznaczone, a poza tym na skuter i paliwo wydacie więcej niż za wycieczkę dla dwóch osób. Ot takie rady niskobudżetowo podróżujących Polaków:)

Warto jednak jest zobaczyć oba miejsca – DMZ z Vinh Moc oraz tunele Cu Chi. Jest to kawał historii Wietnamu i świata zarazem, a Wietnamczycy dość chętnie o tym opowiadają. Na pewno nie mają takich oporów, jak Kurdowie w Iraku, gdzie nikt o Saddamie nie chce dalej słyszeć.

Relacje z podróży Andrzeja i Alicji: LosWiaheros – w kilka lat dookoła świata.

Andrzej Budnik

Lubi poznawać nowe miejsca, stykać się z nowymi kulturami - to go rozwija i zabija codzienną monotonię. Od połowy 2009 roku w trasie dookoła świata - LosWiaheros.

Komentarze: Bądź pierwsza/y