Zobaczysz, zakochasz się w Porto – usłyszałam od kilku różnych osób, które upodobały sobie to portugalskie miasto. Zdjęcia i opisy zachęcały, ale oczekiwania starałam się ograniczyć do minimum. Łatwiej się wtedy zakochać i trudniej rozczarować.

Centrum portugalskiego Porto

Niszczejące kamienice w centrum Porto. (Fot. Karolina Anglart)

Porto z pocztówki

Jestem więc w Porto i patrzę. Widzę rwącą rzekę, nad nią wysoki, niezwykle fotogeniczny most, a przy brzegu kolorowe, wąskie kamienice czekające na naciśnięcie spustu migawki i podkręcenie barw w komputerze. Będzie piękna pocztówka. Byleby z daleka, najlepiej z drugiego brzegu. Brudne fasady nie rzucą się wtedy w oczy. Zresztą akurat te kolorowe kamienice nad rzeką wyglądają całkiem nieźle. To, że nie są świeżo odmalowane, tylko dodaje im uroku i przypomina o dawnym blasku. Jednak wystarczy wejść w którąś z wąskich, stromych uliczek prowadzących w górę, do serca miasta. Kolory fasad jakoś bledną, coraz więcej szarości i pustki. Ta ma powybijane szyby, ta jest odrapana, w kolejnej drzwi zabito deskami. Są też takie z zamurowanymi oknami lub dziurami zamiast nich. Albo takie, w których z kamienicy została już tylko fasada.

Patrzę na zamurowane drzwi pięknej niegdyś kamienicy i zastanawiam się, kto kiedyś w niej mieszkał, jaki miał pokój, co gotował w kuchni. Patrzę na spięte łańcuchem drzwi, ledwie widoczny baner sklepu i oczyma wyobraźni widzę towar, od którego niegdyś półki się uginały. Nie wierzę własnym oczom. Jestem na starówce wpisanej na listę UNESCO, w mieście o dumnie brzmiącym tytule European Best Destination 2014 i widzę mnóstwo pięknych, ale opuszczonych, zniszczonych i grożących zawaleniem budynków. Zamiast zachwycać – straszą. Po głowie kołata mi się tylko jedna myśl: o co chodzi?

A może problem leży właśnie w mojej głowie? Jest coś, co lubię w starych, opuszczonych miejscach i może wyszukuję takie kamienice podświadomie, przysłaniając te inne, pełne życia, mieszkańców? Kolejne ulice, uliczki, schody zdają się nie potwierdzać tej teorii. W tym mieście po prostu jest więcej opuszczonych budynków niż w innych. A przynajmniej więcej ich widać. Pytam o to Portugalczyka mieszkającego, o ironio, na przedmieściach Porto.

– Starówka leży na wzgórzach, trudno tam zaparkować. Mieszkańcom, głównie tym w podeszłym wieku, nie chce się wchodzić po stromych uliczkach, szczególnie z zakupami. Wolą więc mieszkać na przedmieściach – słyszę w odpowiedzi.

Czyżby? Lizbona też leży na wzgórzach, Rzym również, a jakoś ludzie mogą wnieść zakupy, zostawić samochód i po prostu mieszkać. W hiszpańskiej Granadzie niewiele jest miejsca na parkowanie w wąskich i niekiedy stromych uliczkach starówki, a budynki nie stoją puste. A Rio de Janeiro i tamtejsze dzielnice na wzgórzach? Przykłady mogę mnożyć. A może przez stulecia istnienia Porto przodkowie obecnych mieszkańców byli od nich mniej leniwi? Problemu z parkowaniem też nie mieli, bo nie było samochodów? Nie, nie klei mi się to. Odpowiedź musi leżeć gdzie indziej.

Porto puste

Zgodnie ze spisem powszechnym z 2011 roku, w czterech dzielnicach historycznego centrum Porto było ponad trzy tysiące pustych domów. Ponad trzy tysiące! To stanowi czterdzieści cztery procent wszystkich budynków na tym obszarze. Od początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku ze starówki wyprowadziło się sześćdziesiąt cztery procent mieszkańców, więc teoretycznie pustki nie powinny dziwić. A jednak dziwią, i to nie tylko mnie.

– To szokujący problem, który nie może być nijak usprawiedliwiony – coś, co powinno być symbolem długiej historii i kultury zwyczajnie się marnuje – dowiedziałam się od założyciela Arrebity, nieistniejącego już przedsiębiorstwa społecznego, które w 2012 roku za swoją misję przyjęło walkę z pustoszejącą starówką.

Wiadomo, że aby walczyć z wrogiem, trzeba go dobrze poznać. A powodów obecnego, rozpaczliwego stanu jest wiele. Kiedy przedmieścia Porto zaczęły się rozrastać, mieszkańcy chętnie przenosili się do nowych, oddalonych od centrum budynków. Dlaczego? Za pieniędzmi. Przemysł wyniósł się z portu i centrum miasta poza jego granice. Powstały tam centra handlowe, pozbawiając małych sklepikarzy ze starego miasta klientów. Wraz z odpływem biznesu, odpłynęli mieszkańcy i koło się zamknęło. Sprzyjała temu polityka miejska faworyzująca budowle powstające na obrzeżach, pozostająca jednak głuchą i ślepą na potrzeby renowacji kamienic starówki. Oczywiście, jest to logiczne, bo budynki widniejące na liście UNESCO wymagają znacznie większych nakładów finansowych i są obarczone wyższym ryzykiem inwestycyjnym niż nowe budownictwo na przedmieściach. Mówiąc krócej: to się nie opłaca.

Istotnym czynnikiem okazała się również portugalska polityka czynszowa. W 1948 roku w Lizbonie i Porto czynsze zostały „zamrożone”, dwadzieścia sześć lat później prawo objęło już cały kraj. Od lat osiemdziesiątych do roku 2006 czterokrotnie łagodzono to prawo i dziś wynajmujący mogą dowolnie ustalać wysokość czynszu. Niestety, nie dotyczy to tzw. „starych czynszów”, na które ustawa nie miała znaczącego wpływu. Pech chciał, że większość budynków na starówce Porto należy do tej grupy. Wynajmujących najzwyczajniej w świecie nie stać na remonty swoich budynków, a jego mieszkańcy, jeśli tylko mogą sobie na to pozwolić, wolą płacić za wyższy standard na obrzeżach miasta. I ponownie koło się zamyka.

To jednak wciąż nie wszystko.

– Duże znaczenie ma brak świadomości wagi zachowania budynków dziedzictwa kulturowego oraz niedocenianie centrum miasta w rozwoju gospodarczym i społecznym – mówi mi Jose Paixao, założyciel Arrebity.

Trudno się z nim nie zgodzić. Gdyby tylko ta świadomość istniała, dziś podziwiałabym niewątpliwie piękną, ale i zadbaną starówkę zamiast zastanawiać się, dlaczego jest na niej tak pusto. Lata zaniedbań zrobiły swoje.

Centrum portugalskiego Porto w deszczu - foto

Porto. (Fot. Katarzyna

Oportonity to discover?

Tym zgrabnym połączeniem słów Oporto (alternatywna nazwa miasta, gdzie „o” stanowi męski rodzajnik) i opportunity Porto reklamuje się na mapkach i oficjalnej, turystycznej stronie internetowej jako „miasto możliwości do odkrycia”. Próbowałam rozebrać to hasło na części i znaleźć w nim odniesienie do rzeczywistości. Znalazłam dwie możliwości do odkrycia. Tę dla inwestorów, bo pole do popisu mają ogromne, obiektów starego miasta czekających na nich jest mnóstwo. Tyle, że oni nie biorą darmowej mapki z punktu informacji turystycznej i raczej nie wchodzą na stronę dla turystów w poszukiwaniu inwestycji.

Druga możliwość faktycznie dotyczy zwiedzających. Mogą odkrywać to, co odkryłam ja. Powstała nawet specjalna grupa przewodników o nazwie The Worst Tours, którzy oprowadzają po opuszczonych budynkach, opowiadają o kryzysie i pustkach. Tyle, że nie działają z ramienia departamentu turystyki miasta, a wręcz wbrew niemu. Zatem i ta wersja odpada. Chyba jedyna Oportonity, która wedle hasła mogłaby zostać odkryta, to zachwyt nad pięknym miastem i przymknięcie oka na pustki oraz zniszczenie, panujące na starym mieście.

Porto pełne?

Pomimo tej gorzkiej refleksji, coś się zmienia. Są uliczki, na których widać robotników, dźwigi i budynki, które są odnawiane. W 2004 roku powstała dedykowana temu problemowi spółka miejska Porto Vivo, SRU (Sociedade de Reabilitação Urbana), która przygotowała plan rewitalizacji i realizuje go od 2005 roku. Plan przewiduje działania w trzech obszarach starego miasta do 2017 roku. Do końca 2013 roku sto czternaście budynków zostało już odnowionych, sto osiemnaście remontowano w 2014 roku, a kolejnych sto sześćdziesiąt siedem czeka na swoją kolej. Może to i dużo, ale prosta kalkulacja mówi, że to wciąż kropla w morzu potrzeb, co świetnie widać podczas spaceru.

Do niedawna podnosił trochę na duchu fakt, że nie tylko Porto Vivo próbuje walczyć z problemem. Wspomniana Arrebita prowadziła pilotażową renowację jednej kamienicy. Przedsiębiorstwo społeczne działało na zasadzie korzystnej wymiany („win-win exchange”) – firmy dają materiały, rozwiązania, ręce do pracy, a w zamian otrzymują promocję, realizują społeczne aspekty kampanii marketingowych i będą miały wpływ na zagospodarowanie części odnowionej przestrzeni. Arrebita pieniądze z wynajmu miała przeznaczać na rewitalizację kolejnych budynków. Niestety, pilotażowy projekt był pierwszym i ostatnim, jaki udało im się zrealizować. Piękne idea okazała się nierealna i po dwóch latach działania, z bólem serca, założyciele musieli zamknąć przedsiębiorstwo społeczne, w którym wiele osób widziało szansę na poprawę złej sytuacji starówki Porto.

Odnowienie to jedno, ale nie rozwiązuje problemu. Trzeba jakoś tchnąć życie w starówkę, bo nie bez powodu ludzie się z niej wyprowadzili. Działania Porto Vivo wspierają prywatni inwestorzy, którzy chcą wykorzystać odnowione budynki. Miasto chce promować możliwości biznesowe i ściągnąć do centrum więcej firm w myśl zasady: wróci biznes, wrócą ludzie. Tak jak niegdyś się wynieśli.

– Liczymy na to, że rosnącej z roku na rok liczbie turystów będzie towarzyszył wzrost mieszkańców i pracowników w historycznej części miasta – słyszę od Any Leite Pereira z Porto Vivo. Wszystko pięknie brzmi w teorii. Tylko ilu lat jeszcze potrzeba, żeby starówka odzyskała swój dawny blask, zanim kamienice runą? Niektórym z nich naprawdę niewiele brakuje, a są takie, które mają to już za sobą. Ile czasu musi upłynąć, żeby centrum zapełniło się mieszkańcami, a nie tylko turystami? Bo ci wyjadą tak szybko, jak przyjechali.

Dachy kamienic w Porto

Porto. (Fot. Karolina Anglart)

Patrzę na zamurowane drzwi pięknej niegdyś kamienicy i zastanawiam się, kto kiedyś w niej mieszkał, jaki miał pokój, co gotował w kuchni. Patrzę na spięte łańcuchem drzwi, ledwie widoczny baner sklepu i oczyma wyobraźni widzę towar, od którego niegdyś półki się uginały. Ale czas goni, trzeba iść na pociąg. I odjeżdżam – turystka – tak szybko, jak przyjechałam. Jedynie obrazy tych wszystkich budynków, ich smutne historie tkwią mi w głowie i nie pozwalają myśleć o niczym innym. Jeszcze tu wrócę, zobaczyć co się zmieniło.

Karolina Wudniak

Pisze, tłumaczy, pilotuje, fotografuje. Z aparatem i notatnikiem w dłoni przemierza świat w poszukiwaniu nowych słów, kadrów, emocji. Zaczynała w studenckich rozgłośniach radiowych, ale słowo pisane wygrało. Kiedy nie jeździ, piecze pyszne tarty i ciasta marchewkowe. Bloguje na Tropimy Przygody.

Komentarze: 4

Jura 18 kwietnia 2015 o 10:47

No! I to się nazywa tekst.

Rozważania podobne do tych przedstawionych w tekscie sprawiają, że większość myślących podróżników prędzej czy później zaczyna się interesować procesami ekonomiczno politycznymi, które kształtują świat który oglądamy.

Często konkluzją jest, że obecny system maksymalizacji zysku za wszelką cenę zabija i unifikuje.

A próby powstrzymania tego to kosztowna walka ze wzrostem Entropii :)

Odpowiedz

mr.Idea 20 kwietnia 2015 o 14:37

Tak to właśnie bywa gdy polityka i „sprawiedliwość społeczna” bierze górę nad rozsądkiem i własnością prywatną. U mnie w Lublinie też jest kilka ładnych kamiennic opuszczonych i grożących zawaleniem. Właścicielem jest miasto, ale nie ma pieniędzy na remont. Zapewne jest też kilka prywatnych kamiennic w opłakanym stanie, ale właściciele nie remontują ich.

Odpowiedz