Myślę sobie z perspektywy kilku tygodni, w czasie których przesiedliśmy się na nowo do publicznych środków transportu: czy warto jeździć na stopa z dzieckiem? Zabawne, jak wiele stereotypów krąży na ten temat w Europie.

Autostop z dzieckiem - nauka czekania

Nauka… czekania. (Fot. Mariusz Tokarczyk)

Dzieci mamy od tego, by służyć im dzień i noc, otaczać wygodami i luksusami, i broń Boże nie skazywać na niepotrzebny wysiłek. Gdzie w tym miejsce na autostop? Na zimno, wiatr i deszcz? Na czekanie przez pięć godzin pod rząd w jednym i tym samym miejscu? A jednak, po kilku tysiącach kilometrów przejechanych okazją w Ameryce Południowej, mogę dziś z pełną odpowiedzialnością napisać, że autostop to cudowne doświadczenie nawet, gdy ma się zaledwie siedem lat. A może zwłaszcza wtedy…

Jeśli podróż, to od razu niewygoda

Większość artykułów w czasopismach dla rodziców, dotyczących przemieszczania się z jednego w drugie miejsce, budzi w nas przekonanie, że podróże to niewygoda. Zaradzić jej można stosując tysiąc trików i gadżetów; zabawek, zabijaczy czasu, tabletów. Byle jakoś dojechać! Byle jak najszybciej znów znaleźć się w znanym i bezpiecznym domu! Dobrze – ze starszym dzieckiem bywa już dużo łatwiej, niż z niemowlakiem, ale żeby od razu próbować z nim na stopa?

U początków naszej podróży, nie planowaliśmy jeździć okazją przez trzy miesiące z rzędu, przemierzając niemal całą Argentynę i odbijając od czasu do czasu do Chile. Tak wyszło. Autobusy w Patagonii kosztowały nieproporcjonalnie więcej, niż w innych częściach kontynentu. Pomyśleliśmy więc: spróbujemy na stopa. I tak już zostało. Wyszliśmy na drogę w Rio Gallegos, odwiedzając okoliczną piekarnię z pysznymi słodkościami. Wiatr nie dokuczał nam tu jeszcze tak bardzo. Ze słodyczą w ustach i wszechogarniającym uczuciem: naprawdę jesteśmy w Patagonii! godziny oczekiwania mijały szybko i przyjemnie. W dwa dni dojechaliśmy na koniec świata – do argentyńskiego miasta Ushuaia. Nie zmarzliśmy, nie cierpieliśmy głodu. Najtrudniejsza część autostopowej przygody była wciąż przed nami.

Argentyńska „czterdziestka” ciągnie się na długości ponad pięciu tysięcy kilometrów, łącząc granicę z Boliwią na północy, z Ziemią Ognistą na południu kraju. Biegnie przez setki kilometrów ,,niczego”, czasem pokrywa ją asfalt, a czasem żwir lub ziemia. Gdy znaleźliśmy się w Tres Lagos, nieopodal argentyńskiego El Chalten, zdaliśmy sobie sprawę, że o wiele więcej aut jeździ tędy w kierunku południowym, aniżeli na odwrót. Wiało. Wiatru w Patagonii nie da się porównać z żadnym innym. Trzeba nauczyć się akceptować go i żyć z nim, bo jeśli już znika, to tylko na krótką chwilę. I ten słaby ruch… Na horyzoncie każdy samochód, gdyby tylko przejeżdżał, majaczył by nam już ze znacznej odległości. Ale godziny mijały, nie pojawiał się nikt. Jedna godzina – ciężarówka z robotnikami, co jechali dwa kilometry dalej. Trzecia godzina – jakiś mały campervan. Choć zawsze wzbudza nadzieję, jeszcze nigdy, przenigdy nie zatrzymał się dla nas samochód kempingowy. Piąta godzina – biały jeep. Zwolnił! Byliśmy uratowani!

Innym razem, gdy wracaliśmy z chilijskiego tym razem Cochrane, przyszło nam czekać na okazję sześć lub siedem godzin. Znikomy ruch, roboty na drodze, ubita powierzchnia, piękne dzikie rejony wszędzie gdzie nie odwrócić wzroku. Najsmutniejsze było to, że jeśli już ktoś przejeżdżał, nie zatrzymywał się mając sporo miejsca. Wyobraźcie sobie: autobusu i tak nie było, staliśmy pośrodku niczego, bez szans dotarcia do ludzi na piechotę. Odpowiecie: nie ma przecież żadnego pisanego obowiązku, żeby zatrzymywać się autostopowiczom. Racja. Ale to nie to samo, co stacja na autostradzie, albo ruchliwa wyjazdówka w stronę dużego miasta. To koniec świata, gdzie mieszka niewielu, a jeszcze mniej jeździ samochodami. Zatrzymanie się w tych warunkach jest jak udzielenie pierwszej pomocy, jak pochylenie się nad kimś, kto zasłabł, albo się skaleczył. W końcu ludźmi o najwrażliwszych sercach w niegościnnej chilijskiej Patagonii okazali się Niemcy jadący wypożyczonym samochodem. Szczęśliwie dotarliśmy do cywilizacji, ciepłej pościeli i sklepu z serem, wędliną i charakterystycznym podziurawionym chlebem…

Cierpliwość na wagę złota

Otóż to. Autostop wymaga cierpliwości. Autostop w Patagonii wymaga jej kilkukrotnie więcej niż w Europie, albo jakichkolwiek innych, gęściej zaludnionych zakątkach świata. A cierpliwość to cecha chyba wciąż ceniona w naszym świecie. Dlaczegóż by więc nie potraktować jazdy stopem jak świetnej szkoły, w którym uczymy się… czekać?

Nasz syn radził sobie w niej chyba lepiej, niż my sami. Nie psioczył bez powodu, nie zdając sobie sprawy z upływającego, ,,zmarnowanego” czasu. Po prostu czekał, wiedząc, iż w końcu na pewno coś złapiemy. Właściwie świecił przykładem dla nas – swych rodziców. Wiedzieliśmy, że zamiast kwitnąć kilka godzin w jednym miejscu, moglibyśmy dojechać już dużo dalej, zobaczyć więcej, wspiąć się na szczyt, napisać kolejny post na blogu, albo… porządnie się wyspać. Być nieco bardziej produktywnymi, ot co. Nasz siedmiolatek, dzięki swojej cierpliwości, dał nam motywację, aby nieco zadumać się nad przemijającym czasem… Dlaczego właściwie ,,coś produktywnego” ma stać w hierarchii wyżej, aniżeli podziwianie pięknej tęczy po drodze? Albo przyglądanie się codziennemu życiu w małej zapomnianej wiosce? Wszystko to, co uchodzi uwadze zabieganego, produktywnego człowieka, nawet, jeśli jest podróżnikiem, wolnym od umowy o pracę i zwykłej prozy życia.

24 powody, dla których ludzie nie podróżują z dziećmi

Minuty, godziny, przedpołudnia i popołudnia ciągnęły się w nieskończoność także z powodu kiepskiej pogody. Wiatr towarzyszył nam nieustannie, osiągając swe apogeum w argentyńskim El Chalten. Chwilami ciężko było nam ustać na nogach, wokół nas latało wszystko, co potężny żywioł wygnał z okolicznych śmietników. Ludzie wychodzili na trekking i zaraz zawracali, tak samo czyniła większość autostopowiczów. A jednak zostaliśmy. Na sześć godzin, w ciągu których wiatr dął jak oszalały, nie ustając ani na moment. Maksymilian, nasz syn, odwrócił się doń tyłem. Zobaczcie! Teraz nie wieje, ale mnie pcha!

Tak zaczęliśmy zabawę – z wiatrem i pod wiatr. Ścigaliśmy się w tę i we w tę. Kiedy w pewnym momencie minął nas rowerzysta, jadący z wiatrem, nasz syn rzekł ze współczuciem: Jemu to dopiero ciężko będzie wrócić! Jakby zupełnie nie dostrzegał tego, że sam już od kilku godzin stoi na wietrze i jako dziecko z krwi i kości, dawno już powinien był tupnąć nogą i strzec swych praw do łatwego i przyjemnego życia…

Autostop kreatywny

Jest jednak jedna mała rzecz, sekret, dzięki któremu nasz syn potrafi przetrwać zimno i wiatr, deszcz i słońce, i upływające godziny w oczekiwaniu na okazję. To zabawa! Tak, zabawa, której pole niekoniecznie musi być usiane edukacyjnymi pomocami. Zabawa, w której liczy się przede wszystkim wyobraźnia. Pamiętamy doskonale, jak sami bawiliśmy się w ten sposób w dzieciństwie. Minimum środków, maksimum kreatywności. Otwierały nam się wówczas oczy na świat nieco magiczny; liście bzu stawały się gotówką, albo biletami na tramwaj, makowe kwiatki – panienkami w szerokich spódnicach.

Pośród patagońskich pustkowi, okazało się, że nasz syn, choć wychowywany wśród nowoczesnych zabawek, także ma w sobie tę kreatywność! Wystarczyło tylko zabrać go z pokoju pełnego kolorowych gadżetów, spakować zaledwie kilka małych samochodzików i wyruszyć w podróż. Wówczas okazało się, że nie potrafi się nudzić. Z piachu usypie wulkan bliski erupcji, a na poboczu w żwirze i kamieniach wytyczy nową drogę, którą będzie budował tak długo, aż zatrzyma się dla nas kolejny kierowca. Poza samochodami, jego bujna wyobraźnia obdarzy nowym życiem wiele niepotrzebnych przedmiotów, które w innych okolicznościach, pewnie by wyrzucił… Patyczki do szaszłyków, kartki papieru, pudełka po kanapkach, kamienie i patyki. Wszystkie one rozkwitną w niespodziewanych rolach rycerskich mieczy, samolotów, statków, ludzi, domów, kierownicy i sprzęgła…

Kierowcy – najlepsi nativ speakerzy

Ostatni wspaniały owoc podróżowania na stopa i chyba najważniejszy ze wszystkich pozostałych, to poznawanie ludzi. A jeśli ludzi, to także języka, jakim się posługują… I choć to my – dorośli, zazwyczaj zaczynamy rozmawiać z kierowcami, nasze dziecko nasiąka jak gąbka nowymi słowami. W konsekwencji po dziewięciu miesiącach podróżowania, nauczył się mówić po hiszpańsku, a rola autostopu w tym jego sukcesie, jest po prostu nie do zmierzenia…

Czasem, kiedy dobrzy kierowcy mieli dla nas miejsce jedynie na pace, upychaliśmy im dziecko gdzieś do środka, sami moszcząc się z tyłu. Wówczas cały zasób jego hiszpańszczyzny wychodził na światło dzienne. Poza tym nauczył się mieć zaufanie do ludzi, opowiadać wiele i chętnie, wyjaśniać że w Polsce ,,mamy prawo, które pozwala nam uczyć dzieci w domu i w podróży” i wymieniać wszystkie odwiedzone przez nas kraje. To dzięki niemu nawiązaliśmy po drodze wiele ciepłych znajomości. Ba! Dzięki niemu też większość kierowców w ogóle się dla nas zatrzymała. Czasem mówili, nie ukrywając wstydu: Zazwyczaj nie zatrzymuję się, ale że dziecko… A tu się okazuje, że może nie ma się czego bać? Otóż to, nie ma się czego bać. Ani zatrzymując się dla autostopowiczów, ani samodzielnie łapiąc okazję. Nawet, gdyby ma się dziecko u swego boku…

Natalia Tokarczyk

Pedagog z lekkim zacięciem dziennikarskim, która wraz z mężem i synem z premedytacją opuściła bogatą Szwajcarię, by w ciągu roku szkolnego objechać Amerykę Środkową i Południową, a później pojechać jeszcze dalej. Prowadzi bloga The Traveling Three.

Komentarze: 6

rangzen 14 lipca 2015 o 23:20

Fajnie się czyta…

A temat zainteresował mnie od razu, gdyż właśnie wróciliśmy z naszym czteroletnim szkrabem z niewielkiego tripu (w dużej części właśnie stopem) dookoła Gruzji (wiem, wiem przy Waszej akcji to nasz jest co najwyżej krótkim spacerkiem) Tym bardziej, że dzięki naszej mniejszej towarzyszce stopa najczęściej mieliśmy po jakiejś minucie :)

Porównując to do Patagonii, tam jednak za dużo cierpliwości naszego malucha nie nauczyliśmy. Ale jakby nie było poznawanie świata w ten sposób ma same plusy…

Odpowiedz

Natalia Tokarczyk 17 lipca 2015 o 0:03

My za czasów, gdy nasz Maks miał cztery latka, też jeździliśmy tak ,,po troszeczku” na stopa:) Także wszystko jeszcze przed Wami:) Autostop sam w sobie jest przygodą, a co dopiero jeśli połączyć go z fajnymi podróżami…bajka:) Pozdrawiam serdecznie z Ekwadoru juz dużo mniej autostopowego (ech, czas nas goni…)

Odpowiedz

rangzen 26 lipca 2015 o 22:22

Dokładnie! Jazda stopem to bajka :) Chociaż z czasem u mnie krucho, to powyższy tekst przeczytałem, gdyż zainteresował mnie też po części, gdyż opisuje region przez który kiedyś śmigałem, a udało mi się przemknąć odcinek od Mendozy, do Ushuaia. Wtedy w towarzystwie malucha tego sobie raczej nie wyobrażałem. Trochę się w głowie pozmieniało i może kiedyś wrócę by dokończyć pozostały odcinek ruta 40 :) Tym razem familijnie…

Fajnych przygód życzę!!!

Odpowiedz

Natalia Tokarczyk 28 lipca 2015 o 5:06

Otóż to- trochę się w głowie zmienia, ale dopiero jak się doświadczy rodzicielstwa. Pamiętam jak sobie w ciąży myślałam: ,,Potem to już nigdy nigdzie…”- ale na szczęście też się pozmieniało;) Pozdrawiam!

Odpowiedz

Adam 7 sierpnia 2015 o 20:47

Ale fajnie sie czyta:) z moim 4 letnim jozkiem miesiac stopem po meksyku jezdzilem i jak sobie Wasz tekst czytam to znow mi takie meskie wakacje po glowie chodza;)

Odpowiedz

Natalia Tokarczyk 22 sierpnia 2015 o 12:16

Po Meksyku! Wow! My tam próbowaliśmy tylko trochę:) A za męskimi wakacjami jestem jak najbardziej:)

Odpowiedz