Rozmawiamy z Pawłem Cywińskim, orientalistą, kulturoznawcą, geografem, redaktorem działu Poza Europą w Magazynie Kontakt oraz współtwórcą serwisu post-turysta.pl.

– Zacznijmy od podstawowych definicji. Kto to jest turysta?

– Definicji jest mnóstwo. Gdy zaczynamy to pojęcie analizować pod różnymi kątami natychmiast pojawia się gigantyczny problem z wyborem jedynej słusznej.

Paweł Cywiński

Paweł Cywiński

– Ale macie swoją ulubioną?

– Jasne, dla nas kluczowe jest pojęcie „wolnego czasu”. Turysta to każdy, kto opuszcza swoje miejsce zamieszkania, żeby spędzić poza nim swój wolny czas.

– Czyli nie ma różnicy choćby między backpackerami a wczasowiczami na all-inclusive?

– Między nimi jest wiele różnic, ale o wiele więcej podobieństw. Uważamy, że i jedni, i drudzy, są w dzisiejszych czasach turystami-konsumentami na wakacjach – otoczonymi usługami i produktami ometkowanymi przymiotnikiem „turystyczny”. Powiedzmy sobie szczerze – od tego się nie da uciec, te wszystkie turystyczne ubrania, przewodniki, wizy, wycieczki, hotele, bilety. Dziś praktyczne nie możliwym jest bycie „stuprocentowym” podróżnikiem – jakkolwiek sobie to pojęcie zdefiniujemy – człowiekiem drogi, nieumoczonym w turystyczny świat utowarowiony.

– Kim w takim razie jest post-turysta?

– Każdy może nim być. To turysta, który zadaje sobie pytania o swoją rolę w tym świecie i próbuje na nie rzetelnie odpowiadać. Pyta o to, kim jest, na co w swojej podróży ma wpływ i co ma wpływ na niego. Dba o świadomość tego, co robi, gdzie jest i co z tego wynika.

– Stąd ten „post”?

– Przedrostek „post” sygnalizuje we współczesnej myśli humanistycznej zadziorne komplikowanie przeróżnych zagadnień społecznych. Podobnie, jak w przypadku terminów takich jak „postkolonializm” czy „postmodernizm”, wskazuje on nie tyle na następstwo czasowe, co szeroką i krytyczną analizę danego zjawiska. A my, co tu ukrywać, postanowiliśmy trochę skomplikować turystom myślenie o wakacjach.

– No dobra. Załóżmy, że jestem człowiekiem, który wyjeżdża na wakacje i uznaje, że świat jest tak zorganizowany, że ja daję tubylcom pieniądze, a oni mi w zamian dostarczają rozrywek. I przemyślałem ten układ. Czy to jest poziom głębi dociekań, który kwalifikuje mnie do grupy post-turystów?

– Jeżeli odrobiłeś swoją pracę domową, i jest to efekt twoich długich i rzetelnych rozważań na temat filozofii podróży i świata współczesnego, to witaj w grupie. Tak naprawdę, to jest tylko termin, kwestia mocno uznaniowa.

– I nie razi was takie postawienie sprawy, taki banalny, czysto-rynkowy wniosek?

– Szczerze? Wręcz oślepia. Dlatego sądzę, że jednak udzieliłeś sobie odpowiedzi leniwej, zbyt nieskomplikowanej jak na całą różnorodność i wspaniałość świata, który oglądasz. Prawdziwe poszukiwanie odpowiedzi to jest bardzo ciężka praca. Przygotowywanie się do podróży nieraz zajmuje więcej czasu niż sam wyjazd – zwłaszcza jeśli chcesz dokładnie wiedzieć, gdzie jedziesz, po co tam jedziesz, co tam robić, jak robić, żeby nie szkodzić albo skąd czerpać wiedzę na temat danego miejsca, żeby była to wiedza rzetelna i fair w stosunku do ludzi, których odwiedzisz. Ważne jest, żeby zdać sobie sprawę, że czas wolny to nie to samo co czas swawolny.

– Spróbuję zatem być bardziej dociekliwy i dopytam się o dwie ostatnie sprawy, które wymieniłeś. Po pierwsze, skąd czerpać wiedzę o kraju, który odwiedzamy i ludziach go zamieszkujących?

– Najpierw warto sobie zdać sprawę z tego, że większość źródeł, z których czerpiemy informacje o odległych miejscach, pochodzi z naszego – czyli szeroko rozumianego zachodniego – kręgu kulturowego. Co to oznacza? Turystyczne przewodniki, blogi, książki, programy, to wszystko prezentuje nam perspektywę europocentryczną i zachodocentryczną. Nasza turystyczna wyobraźnia, czyli to w jaki sposób postrzegamy świat, została zapłodniona przez zachodnich narratorów.

Stawiamy więc tezę, że turystyka amputuje język ludziom spoza Zachodu, ponieważ oni albo nie mogą mówić sami o sobie, albo ich głos jest zbyt słabo słyszalny. Jak wielu teoretyków postkolonializmu postulujemy, żeby oddać im ten głos. Przenosząc to na grunt praktyki turystycznej radzimy, by przed wyjazdem – czy do Laosu, czy do Wenecji – spróbować poznać choć jeden film czy książkę, które stworzono w odwiedzanym miejscu. To ważne, by usłyszeć, co ci ludzie mówią sami o sobie. Niby nic trudnego, a jednak niewielu podróżujących to robi.

– Myślisz, że dzięki temu zrozumiemy tych ludzi?

– Nigdy ich nie zrozumiemy do końca – zazwyczaj nie mówimy ich językami, nie dzielimy ich doświadczeń życiowych i duchowych, nie rozumiemy złożoności ich problemów – ale jeżeli uda nam się to choć trochę bardziej wgłębić się w tę różnorodność, to jest szansa, że świat będzie o te „trochę” lepszy.

– I nie masz problemu z tym, że podróżujesz z poczuciem niezrozumienia?

– Oczywiście, że mam. Zazwyczaj wybieram miejsca, które choć trochę rozumiem, bardzo lubię powracać. W ciągu ostatniej dekady odwiedziłem prawie pięćdziesiąt państw, głównie w Azji i Afryce, od lat kształcę się w tej tematyce, skończyłem studia orientalistyczne, międzykulturowe, geograficzne, mieszkałem w różnych kulturach, uczyłem się arabskiego i indonezyjskiego. I wiesz co?

– Co?

– Smutne nic. Ciągle mam poczucie, że bardzo mało wiem o tych miejscach i ludziach, których spotykam w trakcie swoich wyjazdów. Nam może się wydawać, że ich rozumiemy, ale przeważnie dokonujemy płytkich interpretacji z perspektywy doświadczenia człowieka Zachodu. Dlatego tym bardziej jest ważne, by spróbować zrozumieć choć te najprostsze mechanizmy, dzięki którym nasz przyjazd okaże się korzystny dla gospodarzy, albo przynajmniej im nie zaszkodzimy. Wracając do naszego hipotetycznego założenia – starajmy się być gośćmi, nie klientami.

– Doszliśmy do drugiego pytania, które chciałem zadać. W jaki sposób możemy zaszkodzić odwiedzanym przez siebie ludziom?

– Po pierwsze możemy i szkodzić, i pomagać na bardzo wiele różnych sposobów. Po drugie, zawsze jednocześnie w jednych sprawach pomagamy, w innych szkodzimy. Nie da się być aniołem z plecakiem, zamiast aureoli.

– Przykład?

– Są różne konteksty – ekonomiczne, ekologiczne, kulturowe, społeczne – żeby było trudniej wszystkie dzieją się w tym samym czasie. Który kontekst Ciebie interesuje?

– To może podaj nam jakiś nieoczywisty przykład dotyczący backpackerów – bo to oni głównie tworzą społeczność wokół Peronu4.

– Większość backpackerów utożsamia się z pewnym ekologicznym myśleniem do naszej planety. Jednakże warto spojrzeć na to nastawienie z punktu widzenia dzielnic turystycznych – takich jak Thamel w Katmandu czy Khao San Road w Bangkoku, – które w ciągu ostatnich dwudziestu lat rosną jak grzyby po deszczu na całym globalnym Południu. Każdy backpacker kiedyś w jakiejś był.

– Co z nimi jest nie tak?

– Są pełne patologii, ale skupmy się na ekologiczności, i spróbujmy porównać je z wielkimi hotelami dla kilku tysięcy turystów all-inclusive, na które ci mieszkający w tych gettach backpackerzy patrzą z pewną „klasową” wyższością. Otóż wielkie hotele, zwłaszcza te budowane po 2000 roku, są tak projektowane by doskonale zarządzać gospodarką śmieciową czy wodną. Normy są super wyśrubowane. Zresztą nic dziwnego, ich właściciele to korporacje, dla których zatrucie kilometra raf koralowych lub plaży i choćby krótka wzmianka o tym w New York Times oznaczałyby spadek wartości akcji i utratę milionów dolarów.

– A dzielnice turystyczne?

– Panuje w nich kompletny chaos. One z założenia nie były przygotowane na to, by produkować tak wiele śmieci czy ścieków, nie mówiąc już o poborze wody. Nie posiadają odpowiedniej infrastruktury i w najbliższych czasach posiadać jej nie będą. Mówimy przecież o niewydolnych i skorumpowanych administracjach państw Trzeciego Świata. Warto zdać sobie sprawę, że takie dzielnice to są zazwyczaj prawdziwe tykające bomby ekologiczne, zwłaszcza jak dojdzie do zanieczyszczenia wód gruntowych. Widać więc, jak złudne może być przekonanie backpackerów o tym, że są tacy „eko”, bo mają ekologiczny kubek ze Starbucksa i oburzają się, że w ich hostelu nie segreguje się śmieci.

Polecamy: Kilka słów o backpackerskim chamstwie

– A jakiś przykład ekonomiczny?

– Wielu ludzi wyjeżdża gdzieś z przekonaniem, że są dobroczyńcami, bo ich pieniądze wspierają biednych ludzi. Otóż tak nie do końca jest. Istnieją dwa zjawiska leżące na przeciwnych biegunach. Pierwszym jest efekt wycieku (leakage). To część wydanych przez turystę pieniędzy, która wraca na Zachód. Na przykład opłaty dla biura podróży albo hotelu, jeśli właścicielem jest Europejczyk. Szacuje się, że w przypadku wczasów all-inclusive wyciek może wynosić nawet 80-90%. W przypadku backpackingu ta wartość jest nieco niższa.

Na drugim biegunie jest tzw. linkage – powiązanie, wręcz uzależnienie lokalnych gospodarek od turystyki. Mówi się, że jeśli turystyka generuje ponad 5% PKB danego państwa to zaczyna się robić niebezpieczne, bo jest to rynek mocno podatny na wahania. Nawet pojedyncze wydarzenia mogą spowodować masowy odpływ turystów. W 2002 i 2005 roku, po zamachach terrorystycznych, przeżyło to Bali, teraz ma ten problem Egipt. Przykładów jest mnóstwo.

– Chciałbym porozmawiać o jeszcze jednym niebezpieczeństwie – o języku, którego używamy do opisu odwiedzanych miejsc i ludzi. Nie mówię o skrajnych przypadkach, np. rasizmie, ale o subtelniejszych kwestiach, jak choćby protekcjonalny ton, który przebija zza, wydawało by się, przyjaznych i pełnych szacunku słów o lokalnej kulturze. Po lekturze post-turysta.pl wnioskuję, że to poważny problem.

– Musimy sobie zdać sprawę, że nasz sposób mówienia i myślenia o świecie pozaeuropejskim ma dwieście czy trzysta lat tradycji. Tworzył się w czasach kolonialnych i służył ideologicznym celom. Ta „wiedza”, budowana zazwyczaj na prostych opozycjach biały-czarny, mądry-głupi, cywilizowany-dziki, przygotowywała grunt pod kolonizację, ma krwawe korzenie. I niespodziewanie turystyka ma obecnie z tym nielada problem.

– Dlaczego?

– Bo język turystyki ewoluuje nieporównywalnie wolniej od języka w ogóle. W antropologii czy socjologii już kilkadziesiąt lat temu zaprzestano używania słów, które deprecjonują lokalne kultury. W turystyce używane są nadal, bo teksty w reklamach i na folderach muszą „pachnieć przygodą”, a największą przygodą jest ta archetypiczna podróż. Pretendujemy wszak do bycia „podróżnikiem”, którego obraz mamy w głowie i który wywodzi się z czasów kolonialnych wypraw.

– Podaj jakiś przykład takiego deprecjonującego słowa.

– Na warsztatach często dekonstruujemy słowo „plemię”. Wielu uczestników się dziwi. Cóż takiego niewłaściwego w tym określeniu? Odpowiadamy pytaniem: A czy Kaszubi są plemieniem? Nie? To dlaczego jednych – dajmy na to Mursi z Etiopii – nazywamy plemieniem, a innych – Kaszubów – grupą etniczną? Jaka jest między nimi różnica? Odpowiedź: nie ma żadnej! To tylko nasz język nasuwa określone skojarzenia – klisze myślowe zbudowane na tych starych, prostych opozycjach. A język tworzy naszą rzeczywistość.

– Czyli, upraszczając, można powiedzieć, że kilkaset lat temu podzieliliśmy świat na europejskie cywilizacje i afrykańskie plemiona i chcąc nie chcąc dalej się trzymamy tego podziału, przez co jedziemy do Afryki oczekując, że zobaczymy plemiona.

– Dokładnie. Swoją drogą, „oczekiwania” to jedno z centralnych pojęć turystyki. Wszyscy je mamy. Tu trzeba wspomnieć, że turystyka to największa gałąź światowej gospodarki – generuje około 10% globalnego produktu brutto. To ogromne pieniądze. I często dzieje się tak, że mieszkańcy danego regionu muszą sprostać oczekiwaniom turystów, bo jeśli tego nie zrobią, to turyści będą niezadowoleni i po prostu nie zostawią tam pieniędzy. W ten sposób zachodnia narracja o świecie zmienia ten świat. To proces niby oczywisty, ale chyba niewielu zdaje sobie z niego sprawę.

– Mówiłeś o oczekiwaniach rozbudzanych też przez biura podróży. Czytelnicy Peron4 stosunkowo rzadko korzystają z ich usług, ale wydaje mi się, że w tej kwestii nie różnimy się zbytnio od klientów all-inclusive. My szukamy „autentyczności”, która zazwyczaj oznacza dla nas właśnie „plemienność”, wyrażaną choćby w stroju. Mursi w T-shircie nie jest autentyczny.

– Czym właściwie jest ta autentyczność? Zadam kilka pytań, na które każdy sam powinien sobie odpowiedzieć. Kto miał decydujący wpływ na to moje wyobrażenie tego, co jest autentyczne? Lokalni mieszkańcy, z którymi miałem kontakt czy raczej tzw. narratorzy turystycznej wyobraźni, źródła, które kształtują naszą oczekiwania? Czy autentyczność jest kategorią uniwersalną? A co jeżeli w niektórych kulturach w ogóle się tego pojęcia nie używa? A może autentyczne są tylko nasze subiektywne doświadczenia, a nie to co oglądamy, zatem jest ona kategorią egocentryczną? Ale jeżeli tak, to czy są doświadczenia autentyczne i nieautentyczne? Niech próba odpowiedzi na te pytanie, będzie początkiem budowania swojego przedrostka „post”.

– Na post-turysta.pl często przewija się słowo „kolonializm”. Europejczycy już nie podbijają ludów z innych kontynentów i nie czynią z nich niewolników, ale, jak się wydaje, kolonializm nie umarł.

– Nie umarł. Przede wszystkim nie należy mylić go z kolonizacją – to są dwa różne pojęcia. Kolonializm nie skończył się wraz z dekolonizacją w latach 60-tych XX wieku. Najprościej rzecz ujmując praktykę kolonialną możemy podzielić ma dwie ścieżki. Pierwsza jest polityczna – jedno państwo zdobywa odległe terytoria, tworzy tam własną administrację i wyzyskuje „tubylców”. Drugą ścieżkę nazwałbym tożsamościową. Ona zmienia tożsamość podbitych ludzi. Tworzy umysły skolonizowane.

– Czym charakteryzuje się umysł skolonizowany?

– Definicji jest wiele. Frantz Fanon uważał, że jest to człowiek, który z jednej strony nienawidzi swojego kolonizatora i gardzi nim, a z drugiej zazdrości mu i chciałby być na jego miejscu. No więc, dekolonizację polityczną da się przeprowadzić stosunkowo łatwo. Dekolonizacja umysłów kształtowanych przez zdobywców przez setki lat to zadanie na wiele pokoleń. My, Polacy, znamy to zresztą z doświadczenia. Byliśmy przecież rusyfikowani czy germanizowani i elementy tego procesu wciąż się w nas odbijają, pomimo tego, że Rosjan i Niemców od dawna tutaj nie ma.

– Wróćmy w takim razie jeszcze do kwestii oczekiwań. Skoro je mamy, skoro kształtują je głównie zachodo-centryczni narratorzy turystycznej wyobraźni, to my sami, pomimo najlepszych chęci, możemy się przyczyniać do kolonizacji umysłów?

– Tak, bo oprócz umysłów skolonizowanych są też umysły kolonizatorów. Wypełnione są one różnymi pojęciami – dzikus, plemię – które kiedyś ułatwiały kolonizację. Mam przykre wrażenie, że współczesna turystyka obficie czerpie z tych kalek. Na swoich warsztatach poświęcamy wiele uwagi narracji. Analizujemy W pustyni i w puszczy Sienkiewicza, która dla wielu Polaków jest pierwszym spotkaniem z Afryką i kształtuje nasze wyobrażenie o tym kontynencie. Pokazujemy, jak tam się przedstawia Afrykanów. Przykładowo Kali to człowiek niezbyt rozgarnięty, używający pokracznego języka, o prymitywnych zasadach moralnych. Chwilę potem pokazujemy książki Cejrowskiego i naprawdę, narracje o „dzikich” u obu autorów niespecjalnie się różnią, a przecież minęło sto lat.

Polecamy >> 8 mitów, które szkodzą podróżowaniu

– Poproszę zatem o kilka wskazówek, co ma robić człowiek, który w podróży nie chce być kolonizatorem i klientem, ale przede wszystkim gościem odmiennej kultury.

– Właśnie dlatego stworzyliśmy nasz przewodnik po teoriach podróży post-turysta.pl. Zaprosiliśmy najwybitniejszych polskich badaczy turystyki i poprosiliśmy ich o przystępnie napisane eseje dotyczące różnych aspektów podróży. I udało się nam stworzyć coś unikatowego – swoiste kompendium wiedzy pozwalającej wejść na głębszy poziom problematyzowania świata turystyki. Przy czym nie zakładamy, że mamy świętą rację, nie twierdzimy, że jest tylko jedna i właściwa droga i jedna odpowiedź. Zamiast mówić jak powinno być, pokazujemy jak się o pewnych rzeczach mówi. Zderzamy ze sobą różne poglądy i perspektywy.

– A skąd sam pomysł na projekt post-turysta.pl?

– Pomysł narodził się już dawno w głowach mojej i Marysi Złonkiewicz. Chcieliśmy wykorzystać naszą wiedzę oraz spore doświadczenie turystyczne. Projekt udało się zrealizować we współpracy z Ministerstwem Spraw Zagranicznych. Obecnie składa się on z dwóch części: strony post-turysta.pl oraz warsztatów szkoleniowych. Na stronie, razem z wybitnym gronem myślicieli, staramy się zapładniać myślenie ludzi drogi.

Warsztaty zaprojektowaliśmy z kolei sami. Skierowane są głównie do osób, które mają doświadczenie podróżnicze. Składają się one z czterech elementów: filozofia podróży, narracja w podróży i teoria widoku, turysta jako konsument oraz kwestie ekologiczne. Skupiamy się podczas warsztatów na uczeniu, jak zadawać pytania i szukać na nie odpowiedzi. Staramy się sprowokować uczestników do autoanalizy. A przede wszystkim, uwzględniamy to, że ludzie podchodzą do omawianej tematyki na różne sposoby.

Warsztaty są darmowe, trwają osiem godzin, bierze w nich udział od dziesięciu do dwudziestu osób. Aktualnie [kwiecień 2014 – przyp. red] staramy się o dofinansowanie tego projektu. Jeżeli je zdobędziemy to w do końca roku odbędzie się dwadzieścia edycji. Wszystkie w Warszawie, ale uczestnikom zwrócimy koszt przejazdu i noclegu. Jeśli się nie uda, to też będziemy je prowadzić, ale odbędzie się ich mniej, no i trzeba będzie przyjechać na własny koszt. Zapraszamy serdecznie bo to również wspaniała okazja by poznać ciekawych ludzi.

Jan Marković

Człowiek, który nie zna się na podróżowaniu, ale od czasu do czasu to robi - dlatego, że lubi dni, które pamięta się w całości, a o takie łatwo w drodze. W trakcie swoich wycieczek zdobył wiele wrażeń. Niektóre spisał.

Komentarze: 12

Jerzy bez czapki 21 kwietnia 2014 o 20:14

Super wywiad! Dzięki Peron za to! Moje odkrycie roku – portal post-turysta.pl robi wrażenie swoim rozmachem intelektualnym i plejadą specjalistów. Fajnie, że w Polsce powstają takie rzeczy. A byłoby mistrzostwem, gdyby jeszcze można było te teksty ściągnąć i wziąć ze sobą w podróż na czytniki.

Odpowiedz

Marcin T. 23 kwietnia 2014 o 15:41

„Szacuje się, że w przypadku wczasów all-inclusive wyciek może wynosić nawet 80-90%. . W przypadku backpackingu ta wartość jest nieco niższa.” Aboslutnie się nie zgadzam! Jest bez porównania niższa co czyni arguemtn słabym! Skąd te liczby niby? Obawiam się że wyssane z palca…

Odpowiedz

Do Marcin T 23 kwietnia 2014 o 17:22

Wystarczy minutka w necie. Za UNEP: „A study of tourism 'leakage' in Thailand estimated that 70% of all money spent by tourists ended up leaving Thailand (via foreign-owned tour operators, airlines, hotels, imported drinks and food, etc.). Estimates for other Third World countries range from 80% in the Caribbean to 40% in India.” To dotyczy całości pieniędzy wypływających z turystyki. Dalej czytamy: „The Organization of American States (OAS) carried out a survey of Jamaica’s tourist industry that looked at the role of the all-inclusives compared to other types of accommodation. It found that 'All-inclusive hotels generate the largest amount of revenue but their impact on the economy is smaller per dollar of revenue than other accommodation subsectors. It also concluded that all-inclusives imported more, and employed fewer people per dollar of revenue than other hotels. This information confirms the concern of those who have argued that all-inclusives have a smaller trickle-down effect on local economies.”

Odpowiedz

Marcin T. 24 kwietnia 2014 o 0:43

Chodziło mi o to że w przypadku backpackingu jest „nieco niższa”.

Jeśli jako backpacker idę spać do lokalnego hostelu/guesthousu i stołuję się u Pani na rogu w garkuchni „leakage” jest znikomy lub żaden a nie „nieco niższy” niż 90%. To jest niepotrzebne naciąganie faktów żeby udowodnić swój „point”. Pozdrawiam ciepło.

Odpowiedz

Marcin T. 24 kwietnia 2014 o 0:47

To są zupełnie dwa inne sposoby podróżowania i przy odrobinie zachodu i świadomości większość naszych pieniędzy będzie wspierać lokalną ekonomię.

Odpowiedz

M. 24 kwietnia 2014 o 0:55

„Turystyczne przewodniki, blogi, książki, programy, to wszystko prezentuje nam perspektywę europocentryczną i zachodocentryczną… …Przenosząc to na grunt praktyki turystycznej radzimy, by przed wyjazdem – czy do Laosu, czy do Wenecji – spróbować poznać choć jeden film czy książkę, które stworzono w odwiedzanym miejscu.”

Dawany przez Post-Turystę za przykład spojrzenia „zachodniocentrycznego” przewodnik Lonely Planet od lat zachęca do czytania lokalnych książek i filmów i przygotowuje w każdym wydaniu (świetne zresztą) listy takich pozycji. Całkiem dużo miejsca poświęca też historii, kulturze i charakterystyce danego społeczeństwa dając świetny wstęp do dalszej eksploracji krajów tym, którzy włożą w to troche serca i nie pójda prosto do działu „Attractions”.

Odpowiedz

Do Marcin T 24 kwietnia 2014 o 9:34

Możliwe, że tak jest. Ale z drugiej strony – jeżeli masz 3 tyś złotych na wyjazd, z czego przejazdy (głównie samolot), większość kwestii finansowych (ubezpieczenie, opłaty za karty, przewalutowania), co pewien czas hostel prowadzony przez obcokrajowca lub sieć, co pewien czas nielokalne piwko czy jedzenie, słodycz, kawka, do tego zakupiony na wyjazd osprzęt (przewodniki, itp) to wcale nie musi wszystko razem do kupy być 10% z tych 3 tyś zł, które miałeś w budżecie wakacyjnym. A pewnie będzie ponad 50%. Czyli jednak nie jest tak bardzo pięknie i bardzo inaczej. Ale tylko tak sobie myślę na głos, bo oczywiście nie znam źródeł wiedzy post-turysty.

Patrząc na skład ludzi, którzy za tym stoją, wydaje mi się, że zbyt łatwo oskarżasz ich o wyssanie z palca czy manipulowanie danymi, przecież to są najwybitniejsi w Polsce naukowcy zajmujący się turystyką. Wiem, bo sam jestem po turystyce między innymi. Tyle i tylko tyle. :)

Odpowiedz

Marcin T. 24 kwietnia 2014 o 10:25

Przy lotach nie ma alternatyw więc nie ma tu o czym rozmawiać.

Nie istnieją źródła na temat „leakege” przy „niezaleznym” stylu podrozowania ale po pierwsze bawet „ponad 50%” nie brzmi logicznie, a po drugie jest to i tak najlepszy mozliwy dla lokalnej ekonomii sposob odwiedzania miejsc i do tego trzeba zachecac.

Nie kwestionowalem liczby 80% (90% !?) podawanej ze zrodla UNEP, tylko te druga podana calkiem bez zastanowienia.

Zeby bylo jasne – popieram w 100% edukowanie ludzi zeby podrozowali i wydawali swoje pieniadze odpowiedzialnie i chwala Pawlowi za te inicjatywe!

Odpowiedz

Maszynista Jasiek 24 kwietnia 2014 o 11:10

@Marcin T.

1. Oskarżasz mojego rozmówcę o wyssanie liczb z palca, ale sam nie podajesz żadnych twardych danych na poparcie swojej tezy. Widzisz tu pewną niekonsekwencję?
2. To, co masz, to tzw. anecdata, czyli mające nikłą wartość dowodową dane anegdotyczne. Ja mógłbym odpowiedzieć tak, jak zrobił to wyżej inny komentator: sam jadałem w guesthousach, ale ile wydałem na bilet lotniczy? Nieraz więcej niż za cały pobyt na miejscu – czyli wyciek już wyższy od 50%, i to jest prosty matematyczny fakt, czyli nie ma co pisać o jakimś nielogicznym brzmieniu. Taka przerzucanka nie ma jednak sensu, bo, jak mówiłem, anecdata jest słabym argumentem. Ani Ty, ani ja nie jesteśmy większością backpackerów.
3. Największą dla mnie meta-wartością post-turysty.pl jest to, że prowokuje do zastanawiania się, na ile jesteśmy szlachetni i fajni, my – backpackerzy. Pytanie, ile konkretnie naszych pieniędzy trafia do tubylców jest ważne, ale jeszcze ważniejsza świadomość, że mniej, niż nam się wydaje. Że dużo biorą ludzie Zachodu, którzy np. inwestują w backpackierskie hosteliki. Że lokalną biedotę dymają jeszcze lokalni bonzowie (tak, to technicznie nie wyciek) – Twój przewodnik weźmie dolara, jego agencja 10, a opresyjny rząd kolejne 10. Dokładnych danych nie pamiętam, ale to mnie zmartwiło w Wietnamie – że od wydawanej przez mnie kasy nieraz sowitą prowizję bierze egoistyczny reżim.

Odpowiedz

Maszynista Jasiek 24 kwietnia 2014 o 11:15

@M.

Lonely Planet zachęca, ale sam jest mocno zachodniocentryczny, buduje pewną mitologię backpackera i określoną wizję odwiedzanego kraju. W końcu to LP mówi nam, co jest tam najbardziej wartego odwiedzenia, prawda? To ten przewodnik, a raczej jego zwykle europejscy/amerykańscy autorzy i redaktorzy, streszczają nam historię i kulturę danego regionu.

Nie zniechęcam do LP, mam parę ich edycji na półce, pomogły mi, ale ja już z pozycji fanboya przeszedłem na stanowisko ograniczonego zaufania.

Odpowiedz

Marcin T. 24 kwietnia 2014 o 13:09

A jak sobie wyobrażasz że miałby działać taki przewodnik? Nie polecać tego co jest warte odwiedzenia? Jest subiektwyny (jak każdy pisany przez człowieka) i zachodniocentryczny ale jednocześnie jest robiony do niego dobry research a autorzy często piszą po wielu latach od przeprowadzki na stałe do danego kraju. To ciągle najlepszy przewodnik – jeśli znasz alternatywy to z chęcią się zapoznam. Zgadzam się żeby ślepo nie wierzyć, korzystać z wielu źródeł jednocześcnie i jeździć też w miejsca, których w nim nie ma ale jako przewodnik i tak jest ciekawszy i daje więcej niż większość pozostałych wydawnictw.

„1. Oskarżasz mojego rozmówcę o wyssanie liczb z palca, ale sam nie podajesz żadnych twardych danych na poparcie swojej tezy. Widzisz tu pewną niekonsekwencję?”

Ok, może to źle zabrzmiało. Rozumiem żę istnieją dane co do masowej, „all-inclusive” turystyki. Ale wiarygodne dane co do tej niezależnej nie istnieją więc stwierdzenie że „nieco mniej niż 90%” jest tak samo niczym nie podparte jak i moje. Po prostu wydaje mi się to nielogiczne. Jestem abosulutnie świadomy problemów lokalnej biedoty ale dawanie im zarobić (chociażby części wydanych przez nas pieniędzy) to i tak najlepsze co możęmy zrobić i nie należy tego piętnować a raczej namawiać więcej ludzi do samodzielnych podróży.

Może po prostu chciałbym usłyszeć więcej rozwiązań…

Pozdrawiam!

Odpowiedz

Maszynista Jasiek 24 kwietnia 2014 o 20:38

1. Jak napisałem – nie jestem wrogiem LP, który ma wiele zalet, tylko stoję na stanowisku ograniczonego zaufania. Chodziło mi przy tym raczej o to, że narzuca pewne schematy, wręcz standardy i w ten sposób ogranicza, niż że jest zachodniocentryczny. Ten ostatni wątek silniej wprowadziła w moje myślenie dopiero rozmowa z Pawłem.

2. Nigdzie w naszej rozmowie Paweł nie piętnuje się backpackingu,ani żadnej inny formy turystyki. Zwraca natomiast uwagę na konkretne, czasem negatywne elementy podróżowania. Ja jestem w redakcji Peronu4, nie będę przecież zniechęcał do samodzielnie organizowanych wakacji! Natomiast o wycieku warto mówić niezaleznie od jego wysokości, bo jeśli cieszymy się tym, że nasza kasa pomaga biednym mieszkańcom jakiegoś odległego kraju (a nieraz pomaga) to warto się zastanowić, czy aby na pewno to, co wydajemy, faktycznie do nich trafia.

Odpowiedz

Kliknij tutaj, aby anulować odpowiadanie.