Birma to kraj dla tych, którzy cenią więcej, niż tylko romantyczne plaże, bezcelowe spacerowanie po nadmorskiej promenadzie lub kolację przy świeczkach. Rządzi tu zdecydowanie kurz we włosach, kurz w nosie, na języku, klejący się t-shirt i upieprzone buty.

Młodzi buddyjscy mnisi

1. BIRMA, Mandalaj. Młodzi mnisi w drodze do świątyni Ngon Minn. (Fot. Sebastian Placzek)

Buddyjska pagoda w Shwedagon - zdjęcia z Birmy

2. BIRMA, Rangun. Shwedagon Pagoda – jedno z najświętszych miejsc Birmy. (Fot. Sebastian Placzek)

Mjanma - panorama księstwa Bagan

3. BIRMA, Bagan. Panorama Bagan – starożytnego księstwa słynącego z wielkiej liczby buddyjskich pagód, świątyń i klasztorów (Fot. Sebastian Placzek)

” (…) W końcu podjeżdża lokalbus. Z siedzenia obok kierowcy zostaje wygoniony pasażer – ja zajmuję jego miejsce. Trochę to głupie, głupio mi z tym, ale jak się już wcześniej okazywało, i później jeszcze kilka razy okaże – turystę traktuje się bardziej wyjątkowo. No cóż… Ruszamy. Jedziemy szybko, ale w miarę bezpiecznie, na tyle, że powoli zasypiam, głowa mi opada z tego upału, duchoty, kurzu, zmęczenia i słońca.

Po jakimś czasie – postój w połowie drogi. Busdriver oznajmia, że muszę się przesiąść do innego lokalbusu, ten którym jechałem, jedzie do Sagaing. OK. No problem. Przesiadka.

„Nowy” lokalbus jest już w zdecydowanie innym stanie niż poprzedni. Wszystko stare, porwane, zakurzone i niemyte. Nieważne! Wszyscy się najedli, w końcu ruszamy. Jedziemy jednak dziwnie wolno. Rozpędzamy się, silnik wyłączamy i toczymy się aż do dziesięciu kilometrów na godzinę. Silnik odpalamy i znowu się rozpędzamy. Ta karuzela będzie trwać jeszcze przez następne pół godziny.

Kierowca przez cały czas mi coś opowiada, i nie rozumie, że ja żadnego słowa nie rozumiem. A gdy widzi że ja nic nie pojmuję – to tłumaczy mi po swojemu: głooośniej i w o l n i e j – że niby tak do mnie dotrze. Ale nie dociera. Angielski? W tym wypadku nie do użycia. Cały czas jakoś toczymy się do przodu. Opowieści, silnik start, silnik stop.

Na ulicach Rangunu – galeria zdjęć

Stacja paliw. Wysiadka. 10-15 minut polewamy silnik zimną wodą. Naturalne chłodziwo do przegrzewającego się silnika. Ale jak się później okaże to nie będzie odpowiedź na ten dziwny styl jazdy. Przy okazji tankujemy. Na stacjach paliw zajmują się tym dziewczyny. By było jasne – w żadnych obciachowych firmowych kombinezonach. Kobiety kończą się tutaj na 1.65 cm, obowiązkowo długa barwna do kostek spódnica, piękne ciemne oczy, uroda, smukła sylwetka, delikatne dłonie, thanaka i zadbane czarne długie włosy. I niestety, ten absurdalny w tle dystrybutor. Ale nawet z tak idiotycznym tłem, kobieta zachowuje się tu i wygląda jak kobieta.

W międzyczasie pojawia się kierowca nr 2 (pierwszy rozwalił sobie wcześniej głowę w trakcie chłodzenia silnika …włosy we krwi, na t-shircie itd. Szybko się zagoi, więc później będę dalej jechał obok tego zakrwawionego). Busdriver nr 2, widząc turystę, wyciąga od razu swojego touch-phona …i zaczyna pokazywać jakieś pornole i śmieszne (?) filmiki zgrane w telefonie. Dorosły facet, z radością małego dziecka, który odnalazł swą radość. W końcu ruszamy… Seans filmowy jednak się nie kończy. Busdriver jadąc, cały czas pokazuje mi swoją filmotekę, zupełnie olewając to, że prowadzi auto. Więc co jakiś czas, odbijamy od środka ulicy na pobocze. Po jakimś czasie wymiękam już. Z jednej strony atakują mnie azjatyckie stękania i pojękiwania, z drugiej – niczym piloci kamikadze widzę, że celujemy naszym busem w innych jadących. Busdriver w końcu odpuszcza. Jedziemy, rozpędzamy się – i toczymy. Taktyka ta sama co wcześniej.

Na horyzoncie jakiś tumult ludzi na drodze. Wypadek. Autokar, zbita szyba, za nim lokalbus przewrócony na bok, ktoś w pośpiechu zbiera rozsypane po drodze pomarańcze. Obok przewróconego busa, kilka osób i dwa leżące ciała (?). Policji brak, pogotowia brak. Naszego zatrzymania też brak. Jedziemy dalej. W trakcie dalszej jazdy – żadnej miniętej karetki, żadnej policji. Jeśli zginął człowiek – to chyba trudno, inni przeżyli. Smutna konkluzja. Ciała może zostaną zapakowane na busa, wzięte do następnej wioski, tam gdzieś podrzucone z krótkim info i tyle. Nie ma winnych, nie ma sprawy.

Jedziemy. Ściemnia się. Jedziemy bez świateł. Półmrok. Światła pozycyjne. Ciemność nocy – światła długie – wszystkim po oczach. A co? …lepiej w końcu widać. Szyby uwalone, więc mam wrażenie jakby w nocy jeszcze dodatkowo jakaś gęsta mgła była. Nie wszyscy jednak włączają światła. Niektórzy bez świateł (bo nie mają, bo nie działają, a po co? itd). A do tego piesi na ulicy. Chodniki jak są, to albo rosną na nich drzewa, albo kwitnie handel. Po 4 godzinach jazdy: w końcu Mandalay! Reasumując: 130 km = 4 godziny jazdy. Dzień w Myanmar jak co dzień – niepowtarzalny. I love Asia! (…)“.

Mnajma - rzeka Bago w regionie Rangun

4. BIRMA, Rangun. Codzienność na rzece Bago. (Fot. Sebastian Placzek)

Myanmar - U Bein Bridge foto

5. BIRMA, Amarapura. Wpisany na listę Unesco most U Bein. (Fot. Sebastian Placzek)

Linia kolejowa w centrum Rangunu

6. BIRMA, Rangun. Wschodnia część Rangunu. (Fot. Sebastian Placzek)

Ayeyarwady, Myanmar - photo

7. BIRMA, Mingun. Nad brzegiem Irawady. (Fot. Sebastian Placzek)

* * * * *

Choć to mały zaledwie ułamek – to jednak! – po raz kolejny udowadniam sobie, że by poznać choć kawałek świata, nie wystarczą przeczytane x-razy artykuły, reportaże, obejrzane youtubowe dokumenty. To trzeba zobaczyć na własne oczy, zatoczyć wielkim łukiem dwadzieścia dwa tysiące kilometrów by ponownie poczuć duchotę Azji, wcisnąć się w tłumy uliczne, wpaść w lokalny nurt życia i wrócić z t-shirtową opalenizną. Być co chwilę zaczepianym szczerym uśmiechem, nagabywanym super ofertami i chęcią podwiezienia czymkolwiek, gdziekolwiek.

Taka jest Azja i taka jest Birma! Barwne jak pełna paleta barw. Od super luksusowego busa, po wagony z drewnianymi ławami, lokalbusiki wypchane ludźmi, warzywami i zwierzętami, od środka aż ponad dach. To liche domy – cztery ściany, cztery okna bez szyb, światło słońca, wychodek na zewnątrz.

Wśród zmieszanych ulicznych zapachów – starego przypalonego patelnianego oleju, z równie przypalonymi spalinami aut – oczywiście jedzenie! Podane na talerzu, na klejącym się stole, z babciną ceratą… Nieapetyczne? Spróbuj, a całe europejskie „bio” badziewie wyląduje w kuble. Na stołach oczywiście brak soli, pieprzu, itd. To byłaby niezła obraza dla kucharza, gdyby ktoś po swojemu jeszcze przyprawiał. Tu nie trzeba żadnych dodatków. Kto był – to wie.

Nad rzeką Irawadą - zdjęcia z Birmy

8. BIRMA, rzeka Irawada. Domostwa wzdłuż brzegu rzeki Irawady w okolicach Mandalaj. (Fot. Sebastian Placzek)

Kobieta z Mandalaj - zdjęcia z Mjanmy

9. BIRMA, Mandalaj. Młoda handlarka w pobliżu pagody Kuthodaw. (Fot. Sebastian Placzek)

Inn Wa w Birmie - zdjęcie pagody

10. BIRMA, Inn Wa. Ruiny starożytnej stolicy Ava. W tle most nad Irawadą. (Fot. Sebastian Placzek)

Półżywe kurczaki pozamykane w klatkach, stoły uginające się pod warzywami, owocami, rybami, mięsem… Oczywiście w ukropie słońca. To z kolei uroki azjatyckich targów ulicznych. Pani sprzedaje ryby, a obok naprawa mopedów, ktoś łapami przebiera mięso, fryzjerzy krzątający się wokół swojego klienta – na włosach wcześniejszych klientów. I pytania: where are you came from? Nie sposób w tej barwności nie zanurzyć się w rozmowę.

Urokliwi Birmańczycy, umalowani jedynym w swoim rodzaju kosmetykiem – thanaką – birmańskim sposobem na słońce. Tradycja trwająca już dwa tysiące lat! Kosmetyk (z utartego na proszek drzewa wymieszanego z wodą) pełniący przede wszystkim funkcje kremu z filtrem – ochraniającym przed promieniami słonecznymi. Dla wielu to zwykły kosmetyk, dla większości to jednak niepowtarzalny makijaż, dodający uroku do i tak już pięknego narodu.

Podróże czymkolwiek – gdziekolwiek, to jak podróże filozoficzno-sentymentalne. Pytania: jak długo można się przemieszczać paręnaście kilometrów z punktu A do Z – cztery godziny? Czy bardziej dwanaście? Jak długo bym się nie bujał na nierównych torach, czy dziurawych drogach – czas w podróży i tak zbyt szybko płynie… Przecież co chwilę z kimś rozmawiasz.

Bagan - Mjanma

11. BIRMA, Bagan. Dawne buddyjskie księstwo, dziś Strefa Archeologiczna Bagan. (Fot. Sebastian Placzek)

Sagaing - zdjęcia z Mjanmy

12. BIRMA, Sagaing. Widok na wzgórze Sagaing. W tle Irawada. (Fot. Sebastian Placzek)

Zdziwienia chyba nigdy nie ogarnę, widząc po raz kolejny azjatycki paradoks – pracy niby nie ma, ale wszyscy pracują. Każdy ma coś do zrobienia. Od małego – po dużego, kobiety i mężczyźni. Może nie przynosi to żadnych wielkich zysków, ale każdy ma jakieś zajęcie. Pan od wypisania biletu (oczywiście ręcznie!), pan od sprawdzenia, jeszcze inny ponownie sprawdzi i upewni się że sprawdzono, inny przyklei coś, jeszcze inny wyda resztę, zaprowadzi, wskaże itd., itd.

Moment, kiedy instynkt przetrwania uruchamia się z dusznego letargu, bądź pojawia się adrenalina rosyjskiej ruletki (nie wiem co bardziej i szybciej) – to miłość do przechodzenia na drugą stronę ulicy. To już parę lat temu pokochałem. Wszystko można sprowadzić do piramidy (prze)życia. Im większy metalowy pancerz/argument – tym masz większe atrybuty i siłę przetrwania. Wpierw bus, tir, za nimi auto, motortaxi, rower i na końcu ciało ludzkie. Jak znajdzie przesmyk między nimi – przechodzi do następnego etapu gry. Generalnie, przechodząc przez ulice trzeba mieć oczy wokoło głowy. Paradoksalnie – w Europie łatwiej jest stracić życie na drodze. Oczywiście przy zielonym świetle.

Piekna birmańska kobieta

13. MYANMAR, Mandalaj. Thanaka – birmański sposób na słońce. (Fot. Sebastian Placzek)

Sebastian Placzek

Uwielbia podróże te małe i te duże. Wolne chwile dzieli pomiędzy pasje jakimi są malarstwo, góry, morze i muzyka. Podróżuje od lat po malowniczych rejonach, poznając historie z przeszłości dawnych kultur, jak i dzisiejsze życie.

Komentarze: (1)

Katarzyna Lewin 21 maja 2015 o 10:40

Wspaniały artykuł o Birmie Sebastiana Placzka. Fantastyczny sposób wyrażenia przezyc, który bardzo zachęca do podrózy. Czuć autentyczność a to najwazniejsze. Piękne zdjęcia. Gratuluję

Odpowiedz