Brak znajomości języków to jedna z najczęstszych wymówek, które blokują przed pierwszą zagraniczną podróżą. – No dobra, wszystko fajnie, ale ja przecież nie znam języka! – krzyczy ktoś, uznając ten argument za całkowicie dyskwalifikujący.

Pozwól, niechże się do tego jakoś odniosę. Mówiąc prosto z mostu – dobra znajomość języka obcego w podróży zagranicznej przydaje się, jednak nie jest niezbędna. Dobrze jest umieć porozmawiać, jednak tak na dobrą sprawę podstawowe dwadzieścia – trzydzieści słów w danym języku w zupełności wystarcza do samodzielnego podróżowania i z powodzeniem można się dzięki temu dogadać na najważniejsze tematy, takie jak transport, zdrowie, bezpieczeństwo czy jedzenie. Z doświadczenia wiem, że i przy dziesięciu – dwudziestu wyrazach, da się funkcjonować w obcym państwie, choć wierzę, że nawet nauczenie się tych kilku słów więcej nie powinno być dla nikogo wielkim problemem.

Rozpatrzmy jednak ewentualność, gdy dana osoba faktycznie nie zna ani słowa w żadnym języku obcym, nie da rady się nauczyć i pechowo nie może zwerbować do podróży nikogo, kto taką znajomością mógłby się wykazać.

Myślę, że nawet jako przykład mogę podać samego siebie. Powiem Ci w tajemnicy, że moja umiejętność posługiwania się językiem niemieckim podczas pierwszego wyjazdu na zachód, była na poziomie żenującym.

Nigdy nie przykładałem się podczas lekcji w szkole średniej do nauki tego języka, nie podobał mi się on, chciałem go tylko zaliczyć i jak najszybciej uciec z klasy. Teraz tego żałuję, jednak tak to już jest, jak człowiek jest młody i niewiele w głowie rozsądku posiada. Do czasu pierwszego wyjazdu pamiętałem może kilka podstawowych słówek, które i tak w momencie, kiedy starałem sobie je przypomnieć, jakimiś dziwnym zbiegiem okoliczności ulatywały mi z głowy.

A co z angielskim? Faktycznie, chodziłem od podstawówki na lekcje języka angielskiego, jednak moja praktyka w jego posługiwaniu była zerowa, a nauka przez ostatnie lata ograniczała się jedynie do półtorej godziny tygodniowo w szkole średniej i godziny tygodniowo na studiach. Teraz, kiedy mam za sobą odwiedzone trzydzieści pięć krajów, już bez żadnych problemów posługuję się językiem Szekspira, jednak na początku, mimo całkiem sporego zasobu słów, zwyczajnie się wstydziłem, nie potrafiłem, bałem się go używać. Do tego stopnia, że kiedy już wyjechałem w pierwszą podróż, przez kilka pierwszych dni jazdy nie rozmawiałem praktycznie z nikim. Odzywałem się tylko wtedy, kiedy było to niezbędne. Dziękując za wydanie mi reszty, prosząc o reklamówkę, pytając o drogę.

Z czasem jednak, nieco podświadomie, zacząłem szukać kontaktu z ludźmi. Uśmiechałem się, próbowałem nawiązywać jakieś relacje, lecz z obawy przed ośmieszeniem się zagadywałem tylko na migi, sugerując, że w ogóle nie znam języka. Jakoś sobie wydedukowałem w moim wtedy ciasnym rozumku, że mniejszym wstydem będzie, jeśli w ogóle powiem, że nie znam ani słowa, aniżeli jeśli bym zaczął coś nieudolnie dukać. Dziwny to tok rozumowania, ale wiem, że sporo osób ma podobnie. I co się okazało? Że można całkiem miło sobie na migi „pogadać”!

Ciekawostką jest, co potwierdzają także badania, że komunikacja pozawerbalna stanowi nawet do sześćdziesięciu pięciu procent przekazu. Moje pierwsze rozmowy wyglądały bardzo słabo, często trzeba było powtarzać dane schematy kilkukrotnie, zanim druga strona załapała, o co mi chodzi. Ale ileż było przy tym zabawy! Z czasem, kiedy już oswoiłem się nieco z tego typu rozmowami i zauważyłem, że ludzie wcale nie wyśmiewają mnie, a nawet sprawia im taka interakcja przyjemność, zacząłem przełamywać się i używać tego słownictwa, które mi tam gdzieś w głowie zalegało. Z każdym dniem coraz więcej, coraz bardziej, aż w końcu pod koniec wyjazdu, bez większego zażenowania i wstydu, mogłem podejść do każdego, zapytać o bilety, drogę, jakiś artykuł spożywczy albo zwyczajnie zagadać.

A jeśli jednak z jakiegoś powodu nie możesz lub nie chcesz się nauczyć nawet tych kilku słów, zwrotów, to także nic straconego. Wszystko można zapisać przecież sobie na jakiejś kartce, wyjąć rozmówki i w razie potrzeby przeczytać, pokazać swojemu rozmówcy. Nikt się śmiał nie będzie, obiecuję. Mało tego – ludzie docenią Twoje starania. A jeśli nauczysz się jakiegoś słowa w języku ojczystym rozmówcy, a nie tylko językach uznanych za najważniejsze, takich jak angielski czy niemiecki, to uwierz mi, że od razu zbratasz sobie jego serce. Zawsze to milej, kiedy jakiś obcokrajowiec wyduka po polsku dzień dobry czy miłego dnia, aniżeli ogranicza się do Hello czy języka migowego. Znacznie chętniej takiej osobie się pomaga, pokaże przystanek, „pogada” z nią w sklepie. Czyż nie?

Uwierz mi. Ludzie podróżujący to w sporej części żadni poligloci, a czasem mam wrażenie, że im ktoś więcej jeździ po świecie, tym mniej zna języków. Przez te wszystkie lata spotkałem już wielu podróżników, przemierzających od wielu miesięcy, a nawet lat, Europę i Azję, którzy nawet zdania – ani to po angielsku, ani w innym języku poza ojczystym – wydukać nie umieli. Zero!

Przykładowo poznałem Hiszpana, który nawet podstaw angielskiego nie znał, a już trzy lata z powodzeniem jeździł po świecie, albo parę Brytyjczyków jadących przez Tadżykistan, a kręcących się po Azji Centralnej od dwóch miesięcy, bez jakiejkolwiek znajomości języka rosyjskiego, nie mówiąc już o tadżyckim. Nikt tam przecież nie mówi po angielsku, a jednak dawali sobie radę. Oczywiście stosując gesty, nie podyskutują o wpływie globalnego ocieplenia na ekosystem, o historii, ani o sensie istnienia życia na ziemi, ale z pewnością dogadają się na wszystkie podstawowe tematy. Bez problemów potrafią zrobić zakupy, wskazując palcem konkretne produkty czy też zapytać o drogę, rzucając do rozmówcy nazwę miasta, do którego chcą jechać, po czym czekają na kierunek, który on wskaże. Można? Można.

* * * * *

Tekst pochodzi z książki Karola Wernera, którą Peron4 objął patronatem. Jeśli chcecie poznać więcej praktycznych porad dotyczących organizacji podróży na własną rękę, sięgnijcie po ten poradnik. Znajdziecie go tu: Twoja samodzielna podróż – ebook.

Karol Werner

Po świecie jeździ czym się da, zawsze z aparatem, na własną rękę, jak najbliżej natury, ludzi i ich historii. A wszystko (no prawie!) pokazuje i opisuje na blogu Kołem Się Toczy.

Komentarze: Bądź pierwsza/y