Anatolia – kraina gdzie wschodzi słońce. Tak starożytni Grecy nazywali region dzisiejszej Turcji, który na naszych oczach przechodzi przez okres transformacji, choć kierunek którym pójdzie jest wielką zagadką nawet dla ludzi w niej mieszkających. Poznajcie ruch Anadolyu Vermencgyz!

Rządząca Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP – Adalet ve Kalkinma Partisi)  jest oskarżana  przez krytyków o próbę zrobienia z Turcji drugiego Iranu. Za to jej obrońcy wskazują na szybki wzrost gospodarczy podczas jej paroletnich rządów i liczą na znalezienie się Turcji w pierwszej dziesiątce najbogatszych krajów świata w przeciągu piętnastu lat!

Jedni aktywiści protestują przeciw niszczeniu środowiska, inni rządowemu filtrowaniu internetu, jeszcze inni chcą po prostu odejścia AKP. Wierzymy wszystkim i nikomu.

Co oni mają do AKP?

Hydroelektrownie. Rządowy projekt zabezpieczenia stałych dostaw energii dla kolejnych pokoleń zakłada budowę  blisko trzech tysięcy hydroelektrowni – w praktyce niemal na każdej tureckiej rzece. Skala i rozmach tej inwestycji robią wrażenie. Nietrudno się domyśleć, że wielu ludzi zapewni sobie spokojne emerytury dzięki kontraktom związanym z ich budową. Niektóre są już gotowe, inne budowane, jeszcze inne pozostają rysunkami na biurkach projektantów.

Kolejną kontrowersyjną kwestią są duże kopalnie złota, zlokalizowane zwłaszcza we wschodniej części Anatolii. Są one skupione w ręku niewielkiej grupy osób.

Także zgoda rządu na wprowadzenie genetycznie modyfikowanych upraw do Turcji, które obecnie podbijają rynek bulwersuje część mieszkańców.

Jak usłyszeliśmy w Izmirze, wcześniej można było rozpoznać modyfikowanego pomidora po braku pestek, innym smaku i zapachu. Teraz udoskonalono je na tyle, że wyglądają jak naturalne. I powiedziano nam o tym z grozą – kiedyś jeszcze rozcięcie na połowę zdradzało ingerencję człowieka, teraz już nic nie chroni przed kupieniem zamiast normalnego warzywa czegoś, co nawet koło naturalnego pomidora nie leżało.

Dowiadywaliśmy się o tych sprawach na początku hasłowo, potem wraz ze spotkaniem osób bezpośrednio w nie zaangażowanych coraz dokładniej. W Izmirze usłyszeliśmy: „To jak Zimna Wojna, wojna wszystkich przeciw wszystkim”.

Nie oddamy Anatolii

Całą drogę przez Turcję do Iranu i drogę powrotną, nieświadomie, zbliżaliśmy się do epicentrum wydarzeń. Oficjalne informacje można znaleźć na Wikipedi, ale mnie bardziej od nich interesowali konkretni ludzie, którzy w tym zderzeniu idei zostali poranieni ich odłamkami.

Po drugim przybyciu do Ankary i ustaleniu, że wszyscy tutejsi znajomi albo wyjechali albo mają inny dobry powód by nie móc nas przenocować, zagadnęliśmy na ulicy włoskiego studenta z dużym plecakiem (braterstwo backpackerów) o godne polecenia miejsca na rozbicie namiotu w Ankarze. Wspomniał o jakimś koncercie mającym w założeniu być protestem przeciw decyzjom rządu, na którym będzie wielu studentów z tutejszego uniwersytetu.

Połączywszy to z wiedzą, że ankarskie uniwersytety w swojej krótkiej tradycji zawsze były ośrodkami wszelkich kontestujących ruchów i inicjatyw oraz z informacją, że koncert zakończy się wspólnym ogniskiem. Właściwie nie mieliśmy wyboru – jedziemy!

I tak drogi nasze i ludzi z Anadolyu Vermencgyz! – Nie oddamy Anatolii! skrzyżowały się.

Wzgórze w centrum Ankary o łagodnych zboczach, porośnięte trawami i porozrzucanymi z rzadka jabłoniami. Widać coś, co kiedyś być może będzie Manhattanem Ankary – dwa wieżowce dużych korporacji przyglądające się trzem kolejnym, rosnącym obok nich. Wzgórze i przyległe łąki otacza płot, zaraz za nim zaczynają się kamienice i bloki zamożniejszej dzielnicy. Nie jest jasne kogo płot ma chronić – tych w środku czy klasę wyższą na zewnątrz.

Pod szczytem, na zboczu opadającym w tym kierunku widać wydeptaną w trawach ścieżkę, która wiedzie do dużego, białego namiotu. Obok mały panel słoneczny zapewniający zasilanie i rozpięta między drzewami płachta kuchni – oto obóz Anadolyu Vermencegiz jaki zobaczyliśmy po raz pierwszy.

Obrazu dopełniają poukrywane w cieniu drzew pojedyncze namioty, w których śpią jego mieszkańcy. Swój rozbijamy niedaleko namiotu głównego. W wieczór, kiedy po raz pierwszy siedzieliśmy przy gościnnym ognisku (bo było też niegościnne, kuchenne), mieszkało tutaj osiem osób. W wieczór, w którym swój namiot już spakowaliśmy by ostatni raz zejść do miasta – już tylko dwie. Nie liczymy gości, którzy się przewinęli. Twarzy było wiele.

Aleksander Adamus

Drapieżnik uwielbiający samotność i nurkowanie w wartkim nurcie życia. Nie znosi podróżować i poznawać nowych kultur. Celem samoumartwienia robi jedno i drugie, w praktyce i w teorii.

Komentarze: Bądź pierwsza/y