Początek lata 2009 roku, trzech facetów jedzie w Alpy by zrobić sobie prezent na 50. urodziny – wejść na Mont Blanc. Oto krótka relacja i kilka przydatnych informacji.

W skład ekipy wchodzą Arek (autor tego tekstu), który w przeszłości wszedł na 6500 m n.p.m. na Mont Evereście od strony tybetańskiej oraz Tomek i Krzysiek, obaj z doświadczeniem tatrzańskim.

Wyjeżdżamy z Warszawy 21-go czerwca, następnego dnia rano meldujemy się na świetnym kampingu w Chamonix – Mer de Glace (3 osoby, auto, namiot – 24,50 € za noc). W celu aklimatyzacji planowaliśmy wjazd kolejką na Aiguille du Midi i pokręcenie się po lodowcu, jednak wizyta w miejscowym biurze przewodników (Office de la Saute Montagne) i informacja, iż przez najbliższe trzy dni będzie ładna pogoda zmieniła nasze plany. Startujemy jutro!

Naszym celem jest wejście na Mt. Blanc drogą normalną tj. przez Gouter. Młodzi zdolni są w stanie pokonać tę trasę w dwa, trzy dni, my planujemy trochę dłuższą wyprawę. Rano jedziemy samochodem do dolnej stacji kolejki linowej na Belleveu w Les Houches. Obok stacji bezpłatny parking na którym zostawiamy auto. Wyjazd w górę ok. 10:00 (cena w jedną stronę 10,40 €). Zdecydowanie za późno.

Na górze czekamy na Tramway du Mont-Blanc. Odjazdy z Bellevue są w godzinach 8:40, 10:05, 11:00. Warto tak zaplanować marszrutę by zdążyć na 8:40!

Jedziemy do Nid d’Aigle (2372 m n.p.m.) – bilet w jedną stronę kosztuje 10,50 €. Na punkt startu naszej marszruty docieramy dopiero o 11:25. Jak najszybciej uciekamy od tłumu ludzi kierując się w lewo (napis Tête Rousse na głazie). Zabezpieczamy twarz od słońca, korzystamy z kij trekkingowych. Droga łatwa, bezpieczna. Cel – schronisko Tête Rousse ref. (3167 m), po drodze mijamy opuszczone Ref. des Rognes (2768 m) wokół którego bardzo dużo przyjaznych kozic. Powyżej schronu pierwsze kłopoty aklimatyzacyjne – przyspieszony oddech. Po południu docieramy do schroniska, rozbijamy namiot opodal na lodowcu, nie tylko my. Będzie czekał tam na nas do powrotu z Mt. Blanc.

Schronisko miłe, czyste, przestronne, 74 miejsca, cena 27 €. Buty zostawia się w przedsionku (warto zabrać ze sobą lekkie klapki, przydadzą się także w następnym schronisku!). W Ref. Tête Rousse jest koło jadalni do dyspozycji turystów pomieszczenie kuchenne, gdzie można ugotować na własnym palniku jedzenie. Woda płatna, wybieramy śnieg.

Następnego dnia pobudka o 5. Niestety ze względu na kłopoty żołądkowe Krzyśka wychodzimy dopiero o 100. To duży błąd, czeka nas niebezpieczny kuluar Rolling Stones. To żleb o szerokości ok. 50 metrów, technicznie łatwiutki, ale niebezpieczny z powodu lawin kamiennych. Trzeba wyczekać na moment, gdy nic nie leci i szybko przejść. Najlepiej o świcie, gdy śnieg jest zmrożony, a ludzie powyżej nie zrzucają kamieni. Nad żlebem wisi lina stalowa do asekuracji. Warto skorzystać (potrzeba długa lina i karabinki). Czekając na przejście, Tomek dostaje kamieniem tuż nad skronią, na szczęście skończyło się tylko na uszkodzeniu kasku.

Dalej droga prowadzi żebrem do Ref. Goutier. To technicznie najtrudniejszy fragment wejścia na Mont Blanc. Grań o nachyleniu od 30 do 45% , w górnej części ubezpieczona stałymi linami stalowymi. Dodatkowa trudność – sporo ludzi mija się na wąskiej ścieżce. Większość idzie z miejscowymi przewodnikami w rakach, są związani liną. My idziemy początkowo w rakach, później bez, by w górnej części drogi znów je założyć. Brak aklimatyzacji daje nam w kość. Idziemy wolno. Docieramy do Ref. Gautier (3819 m) dopiero ok. 17. Planowaliśmy około 14. Tłum ludzi (wiadomo, dobre prognozy pogody).

Schronisko nastawione na obsługę klientów z przewodnikami. 100 miejsc, cena 27 €. Malutki przedsionek na sprzęt i zmianę butów (klapki do dyspozycji, ale lepiej mieć swoje). Jadalnia na około 60 osób. Dziwne zwyczaje: o 18 i 18.40 turyści, którzy nie wykupili obiadów (cena 30 €) muszą opuścić na ponad godzinę schronisko (sic!).

Wobec braku turystycznej kuchni gotujemy na dworze przytuleni do ścian schroniska. Zimno i wietrznie. Brak bieżącej wody zmusza do roztopienia śniegu, trwa to strasznie długo, z makaronu trzeba zrezygnować. Wszystkie produkty dostarcza do schroniska śmigłowiec, dlatego np. 1 litr wrzątku kosztuje 3,5 €. Noc spędzamy w jadalni (22 € od głowy – zniżka na legitymację Klubu Górskiego) leżąc na ławkach, stołach lub podłodze. Gorąco. Trzeba wcześniej zająć miejsce do spania, bo jest duża konkurencja. Teoretycznie nie wolno rozbijać namiotów obok schroniska, ale powyżej na grani w jamach stały dwa namioty. W sąsiednim budynku, obok koedukacyjnej toalety, znajduje się schronisko związku alpinistycznego na około 200 osób. Będziemy tam spali po powrocie.

Na szczycie Dachu Europy

Na szczycie Mt.Blanc (fot. Arkadiusz Koperski)

Ze względu na stabilność porannej pogody, pobudka o 2 w nocy. Zjadamy po kanapce popijając zimną wodą – błąd. Trzeba było wieczorem przygotować jedzenie i zjeść śniadanie z gorącym piciem z termosu.

Żeby zdobyć Mount Blanc wyruszamy o 2:40. Ludzi sporo, większość powiązana w zespoły trójkowe z przewodnikami. Nie ma problemu z orientacją, wyraźna ścieżka i światełka czołówek przed nami pokazują drogę. Idziemy w rakach nie związani, po 3,5 godziny docieramy zgodnie z harmonogramem do Vallot ref. (4362 m). Zmęczeni, zostawiamy linę w plecaku koło schronu.

Za mało wzięliśmy picia, minimum to 2-3 litr na głowę. Warto przed wyjazdem przetestować jakieś odżywki energetyczne. Bardzo smakują suszone owoce.

Piękna pogoda, przed nami sznur zdobywców idzie po śnieżnej, miejscami ostrej grani. Przewodnicy prowadzą klientów na linie. Idziemy powoli, mijając schodzących już ze szczytu. Wreszcie po pokonaniu wąskiej, eksponowanej śnieżnej grani docieramy na rozległy wierzchołek Mount Blanc. Jest 9:30. Trochę długo, ale za to z nami jest tylko 9 osób!

Jest pięknie, nie ma wiatru, słońce, rewelacyjna widoczność. Po pół godzinie schodzimy. Nie do końca dopasowane buty powodują ból palców (warto zabrać środek do odkażania nóg w lekkim plastikowym sprayu). Opóźnia to zejście. Trzeba uważać na drogę, szczególnie koło Dome – Gouter mogą być kłopoty orientacyjne, nawet jak jest piękna pogoda, a we mgle byłby duży problem.

Po południu docieramy do schroniska Gautier. Jak się okazuje ma nastąpić załamanie pogody, tak więc wszyscy zeszli na dół, a nowe grupy odłożyły swoje wejście. Są miejsca w dużym schronisku alpinistycznym (tym koło toalet). Cena ta sama, w środku wzdłuż ściany wielkie, połączone dwupoziomowe legowiska. Śpimy do 8-9 rano!

Czwarty dzień, ruszamy w dół po 10-tej. Niestety znów mamy za mało wody. To już recydywa. Bardzo przydatne okazały się metrowe pętle z karabinkiem służące do przepinania się między stałymi linami asekuracyjnymi. Do pozostawionego namiotu koło Tête Rousse Ref. docieramy ok. 14:30. Pozostawiony w środku sprzęt czeka nienaruszony. Zwijamy się i idziemy w dół, pogoda się psuje, trzeba się śpieszyć, o 16:35 ostatni kurs Tramway du Mont-Blanc.

Ból palców nóg opóźnia zejście. Może warto byłoby zatrzymać się w opuszczonym Ref. des Rognes. W schronie (dwie duże piętrowe prycze, trochę brudno ale sucho) zastajemy kilku Polaków. Pada deszcz. Decyzja – schodzimy dalej. Nie zdążyliśmy na ostatnią kolejkę, idziemy wzdłuż torów, po godzinie dopada nas ulewa i porywisty wiatr. Dochodzimy do nieczynnej stacji (Baraque Forestiere des Arandelas – Mont Lachat – 2047 m). Po poszukiwaniach znajduję wyważone okno. W środku olbrzymia hala jakby przemysłowa, dziura w dachu ale sucho. Śpimy na podłodze. Brak aklimatyzacji i wody dały nam w kość. Twarze mamy nienaturalnie spuchnięte. Rano już szybko schodzimy do górnej stacji kolejki Bellevue – Les Houches (10,4 €). W dół do auta i na kemping Mer de Glace.

Zostajemy w Alpach kilka dni, w planach wycieczka kolejką Montenvers Mer de Glace. Przejazd do Zermatt, rekonesans do schroniska Hörnlihütte na Matterhornie. Grindelwald. Podziwianie północnej ściany Eigeru.

Wracamy do Warszawy 3-go lipca. Na liczniku auta 3600 km. Całość kosztów na jedną osobę ok. 2400 zł (bez kosztów sprzętu – raki, czekan, kask itp.).

Arkadiusz Koperski

Podróżuje, filmuje, nurkuje, szuka przodków, varsavianista-amator. Dba by chciało mu się chcieć.

Komentarze: 3

Piotr C 25 listopada 2012 o 1:47

Szukam Arka ( od. U. Kublik)

Odpowiedz

Arek 25 listopada 2012 o 9:22

napisz mail

Odpowiedz

Arek 25 listopada 2012 o 9:28

napisz mail na arkoper@wp.pl
Kublik to nazwisko rodowe mojej mamy.
Ktos Ty
Arek

Odpowiedz