Kiedy po ponad dwudziestu godzinach jazdy pociąg relacji Pekin – Ułan Bator zatrzymuje się na stacji końcowej, widzę mało okazały, można by rzec, prowincjonalny budynek dworca głównego stolicy Mongolii, tak bardzo różniący się od monumentalnego molocha, jakim jest dworzec kolejowy w Pekinie. Wraz ze mną wylewa się z pociągu na dworcowy peron fala obywateli Mongolii, Chin i turystów rozmaitych nacji, mieszając się po chwili z ludźmi czekającymi na nasz przyjazd.

Gdy tylko mój wzrok przyzwyczaja się do oślepiającego blasku dnia, zaczynam rozglądać się za przedstawicielem hostelu Gandan Guest House, który miał się po mnie zjawić. Sądziłem, że zlokalizowanie go będzie trudnym zadaniem przy tej ilości osób przemieszczających się wzdłuż i wszerz peronu, ale moje obawy się rozwiewają, gdy dostrzegam swoje nazwisko na tekturze całkiem pokaźnych rozmiarów, którą trzyma nad swoją głową pewien jegomość o miejscowych rysach twarzy. W ten sposób zaczyna się moja podróżnicza odyseja po Mongolii, której prologiem miał być udział w mongolskim święcie Naadam.

Eriin Gurvan Naadam

Jeszcze tego samego dnia, późnym popołudniem idę na plac Suche Batora, najbardziej reprezentacyjny punkt Ułan Bator, gdzie 11 lipca 1921 r. została ogłoszona niepodległa monarchia konstytucyjna. Plac, w obrębie którego mieści się okazały parlament z pomnikiem Czyngis-Chana, jest coroczną areną ceremonii otwarcia Naadam – najważniejszego letniego święta wszystkich Mongołów. Jest to barwne widowisko, w którym bierze udział kompania reprezentacyjna mongolskiego wojska, orkiestra wojskowa ubrana w tradycyjne niebiesko-czerwone stroje oraz tłumy widzów. Wszyscy oni, po zakończeniu ceremonii, udają się pieszo, autobusami, samochodami bądź końmi, na stadion, tworząc wielobarwny korowód.

Aby zobaczyć na własne oczy, jak wyglądają obchody tego święta, wsiadam następnego dnia do busa wypełnionego do ostatniego miejsca turystami mieszkającymi w tym samym hostelu co ja. W trakcie prawie godzinnej podróży dowiadujemy się od „opiekuna” naszej grupy, że święto Naadam, trwające w sumie trzy dni rozpoczyna się 11 lipca. Dzień ten stanowi dla mieszkańców Mongolii nie tylko faktyczną rocznicę proklamowania niepodległości ich ojczyzny, ale jest również umownym jubileuszem powstania państwa. Obecny kształt obchodów Naadam został nadany w 1924 roku na pamiątkę wyzwolenia kraju spod dominacji państwa chińskiego.

Pełna nazwa święta Eriin Gurvan Naadam oznacza trzy męskie dyscypliny sportowe – składają się na nie zapasy, wyścigi konne oraz łucznictwo – konkurencje zarezerwowane niegdyś tylko dla mężczyzn. Aby móc rywalizować w zawodach, których historia liczy sobie ponad osiem wieków, a które dla większości mieszkańców Mongolii uchodzą za gloryfikację męstwa i waleczności, każdego lata z najodleglejszych krańców Mongolii ściągają do stolicy najsilniejsi zapaśnicy, właściciele i trenerzy najszybszych koni oraz łucznicy posiadający sokoli wzrok. W trakcie święta ulice mongolskich miast się wyludniają, a mieszkańcy tego azjatyckiego kraju gromadzą się na stadionach, w stepie lub też w swoich domach, aby w rodzinnym gronie obejrzeć relacje ze sportowych wyczynów swoich współczesnych, rodzimych „gladiatorów” oraz celebrować kolejną rocznicę uzyskania niepodległości.

Osada w stepie

Dojeżdżamy na miejsce. Jesteśmy około dwudziestu kilometrów za miastem, na ciągnącym się w nieskończoność stepie. W miejscu, do którego zawitaliśmy, traci on swoją monotonię dzięki mnogości jurt, samochodów, przyczep kempingowych, koni i, rzecz jasna, ogromnej liczbie uwijających się jak mrówki nomadów oraz obserwujących cały ten spektakl turystów. Jest to specjalnie z okazji Naadam zbudowana osada koczowników, nieopodal miejsca, w którym wczesnym popołudniem nastąpi finisz wyścigów konnych.

Ojczyzna Czyngis-Chana jest krainą koni i stepów. Od setek lat, nie tylko w Mongolii, ale w całej Azji Środkowej, konie są nieodzownym warunkiem codziennej egzystencji tamtejszej rodziny, elementarnym środkiem transportu w kraju, w którym w zasadzie nie ma szos, a dróg żelaznych jest jak na lekarstwo, najlepszymi towarzyszami człowieka podczas wielogodzinnego wypasu bydła na bezkresnym, słabo zaludnionym stepie. Mongołowie darzą je ogromnym szacunkiem, gdyż ich liczba oraz kondycja są wyznacznikiem bogactwa i dumy każdego potomka Czyngis-Chana. Podobizna konia, co prawda mitycznego, gdyż wyekwipowanego w skrzydła, jest centralnym elementem mongolskiego godła.

Mamy jeszcze trochę czasu, zanim dane nam będzie emocjonować się końcową fazą wyścigów konnych, więc przechadzam się między jurtami i namiotami, obserwując toczące się w ich obrębie życie. Podziwiam tradycyjne stroje mongolskie, w jakie poubierana jest znaczna część mieszkańców tych ziem, obserwuję krzątaninę mongolskich kobiet, które przyrządzają lokalne specjały, przyglądam się shagai, tutejszej grze w kości rozgrywanej przez mężczyzn zajmujących skrawek miejsca między jurtami.

W pewnej chwili następuje ogólne poruszenie spotęgowane przez jazgotliwe krzyki miejscowej ludności. Omiatam wzrokiem najbliższą okolicę i widząc, że turyści żwawym krokiem zmierzają do miejsca, w którym zlokalizowana jest linia mety, domyślam się, że już niebawem pojawią się w zasięgu naszego wzroku sylwetki jeźdźców. Zajmuję więc miejsce za ogrodzeniem składającym się z pojedynczego drągu przybitego do kołków i czekam, tak jak reszta przybyłych tu osób, na rozwój wydarzeń. Cierpliwość nasza zostaje wystawiona na ciężką próbę, gdyż dopiero po czterdziestu minutach widzimy na horyzoncie powiększającą się z sekundy na sekundę chmurę pyłu i słyszymy daleki jeszcze tętent kopyt. Nie ma specjalnie wytyczonych torów, wierzchowce pokonują galopem ponad dwadzieścia kilometrów po suchym stepie, omijając lub przeskakując naturalne przeszkody, jeśli takowe się na drodze pojawiają.

Spoglądam w prawą stronę i dostrzegam ogromne rzesze Mongołów, niektórych w towarzystwie koni, okupujących najbliższą okolicę mety. Odnoszę wrażenie, że wszyscy oni w przeciągu jednej tylko minuty wylegli ze swoich jurt, namiotów, samochodów i przybiegli co tchu, aby asystować w końcówce tegorocznego wyścigu. Patrzę za siebie i widzę, jak turyści wymieszani z rdzennymi mieszkańcami tej ziemi wyciągają szyje w obawie, aby nic z odbywającej się gonitwy nie uszło ich uwadze. A nuż jakiś koń się przewróci, albo jeździec spadnie z siodła?

Tymczasem coraz bardziej czujemy drżenie ziemi i widzimy już wyraźnie kształty galopujących koni oraz sylwetki pierwszych jeźdźców. Okazują się nimi filigranowi chłopcy w wieku sześciu, ośmiu, może jedenastu lat. Trenerzy świadomie wybierają na dżokejów drobnych chłopców w wieku od pięciu do dwunastu lat, aby polepszyć szybkość konia, tym bardziej że mogolski przedstawiciel tej rasy, znany ze swojej samowystarczalności, wytrzymałości i siły, jest znacznie mniejszej postury niż koń europejski. Czasami bywa zaliczany nawet do kuców!

Tłum wpada w zachwyt i coraz bardziej napiera do przodu, przyciskając obserwatorów z pierwszego rzędu do drewnianej barierki. Odczuwa się ogromną ekscytację, zwłaszcza wśród miejscowych, ostatnimi chwilami wyścigu. Podniecenie sięga zenitu. I oto jest! Sam koń, zgubiwszy gdzieś po drodze swojego kilkuletniego dżokeja, za kilka sekund przekroczy linię mety, a w tej chwili galopuje tuż przed nami w ogromnych tumanach szaroczarnego pyłu. Tego się nie spodziewałem!!! Gdzie jest jego jeździec?

Ale nie ma czasu na rozmyślania, gdyż gnają już kolejne rumaki z młodymi dżokejami obojga płci na grzbietach; większość na oklep, nieliczni zaś w drewnianych siodłach. Widać, że niektóre z dzieci, których twarze znaczą strużki potu, są bardzo zmęczone, ostatnimi siłami trzymają się końskich grzbietów.

Znamy zwycięzcę! Podbiegam w okolicę mety i przyglądam się z zaciekawieniem na odbywające się tam „widowisko”. Wśród ogólnego podniecenia, wiwatów i oklasków dostrzegam dosyć dziwne dla Europejczyka zachowanie Mongołów. Tłumy próbują dotknąć konia, który zwyciężył w dopiero co zakończonym wyścigu. Ci, którym to się udaje, głaszczą zwierzę, a następnie wcierają sobie w czoło i czoła swoich najbliższych koński pot, co ma według lokalnej tradycji zagwarantować pomyślność, szczęście oraz sukces. Podczas święta Naadam współzawodniczą konie, dlatego triumfatorem nie jest jeździec, tylko koń, który jako pierwszy przekroczy linię mety. To on jest następnie obiektem uwielbienia i podziwu tłumu; oblewa się go kumysem, obdarowuje medalami i chadakiem – błękitną, jedwabną szarfą, a nawet śpiewa się na jego cześć specjalną pieśń. Trener zwany tutaj ujaaczin, spod ręki którego narodził się zwycięzca otrzymuje zazwyczaj pokaźną nagrodę materialną. A jeździec? No cóż, otrzymuje on jedynie jakieś mało znaczące upominki. Jednak najważniejsze dla niego są samozadowolenie, poczucie własnej wartości, duma z odniesionego sukcesu i uznanie w oczach innych.

Mongolia - wyścigi konne w stepie

Wszystkie dzieci uczestniczące w wyścigu zobowiązane są mieć na sobie plastron w jaskrawych barwach. (Fot. Tomasz Jaraczewski)

Zmagania na stadionie

Kolejnego dnia ochoczo stawiamy się na Narodowym Stadionie Sportowym w Ułan Bator, aby uczestniczyć w najważniejszej, a co za tym idzie w najliczniej obsadzonej konkurencji Naadam, jaką są zapasy. Najliczniej obsadzonej, biorąc pod uwagę zarówno uczestników (pięćset dwunastu zapaśników na starcie), jak i tysiące widzów okupujących stadionowe trybuny.

Zapasy, znane w Mongolii od prawie dwóch tysięcy lat, są tam sportem narodowym. To właśnie dzięki nim Czyngis-Chan utrzymywał swoją armię zawsze gotową do walki, a żołnierzy w doskonałej sprawności fizycznej. Obecnie stanowią one ulubioną formę rozrywki nie tylko młodych chłopców, ale i mężczyzn w różnym wieku.

Siedzimy w palącym słońcu, czerpiąc jako taką ulgę dzięki napojom chłodzącym, i przyglądamy się pojedynkom zapaśników odbywającym się na murawie stadionu. Cechą charakterystyczną mongolskich zapasów jest brak kategorii wiekowych i wagowych. Tak więc zdarza się, że drobnej postury młody mężczyzna trafia na przeciwnika o sylwetce współczesnego gladiatora, którego charakteryzuje umięśniony tors, muskularne ramiona i nogi o kolumnowych gabarytach. Podobno w dawnych czasach, kiedy strój zapaśnika przypominał kimono współczesnego judoki, w zawodach brały po kryjomu udział przedstawicielki płci pięknej przebrane za mężczyzn, a nawet jedna z nich miała ponoć wygrać cały turniej. Od tamtej pory walczy się w strojach odsłaniających klatkę piersiową, które są niezbyt pochlebnie porównywane przez niektóre osoby do dwuczęściowego stroju kąpielowego, gdyż składają się na nie długie, skórzane buty, krótkie i obcisłe spodenki oraz ciasna kamizelka, której brzegi zawiązuje się na klatce piersiowej cienką linką.

Naadam - mongolscy zapaśnicy

Arena zmagań mongolskich zapaśników. (Fot. Tomasz Jaraczewski)

Zawody składają się z dziewięciu rund i odbywają się w systemie pucharowym. Zapaśnicy wyłonieni podczas eliminacji regionalnych, stosują pchnięcia, rzuty, dźwignie oraz chwyty, łapiąc na przykład za spodenki lub kamizelkę, tak aby rywal stracił równowagę i dotknął ziemi kolanem, łokciem lub został powalony na plecy. Walka może trwać zarówno kilka sekund jak i kilka godzin; nie ma limitu czasowego. Oprócz techniki zawodnika, dużą rolę w pojedynku odgrywa jego siła, szybkość i niejednokrotnie spryt; bo kiedy siła zawodzi, to właśnie sprytem można pokonać swojego adwersarza. Nie oznacza to wcale, iż walka ma być nieczysta. Bynajmniej. Zapaśnicy w swoich walkach kierują się zasadami swoistej etykiety. Kiedy jednemu z zawodników poluzuje się lub zaplącze jakaś część garderoby, przeciwnik przerywa atak i pomaga mu w doprowadzeniu się do ładu, nawet jeśli oznaczałoby to zaprzepaszczenie okazji na wygranie walki.

Zwycięzcy honorowani są zaszczytnymi tytułami, w zależności od liczby wygranych rund. Tytuł Sokoła przyznaje się zwycięzcy pięciu rund, Jastrzębia – zwycięzcy sześciu rund, Słonia – siedmiu rund, a Lwem obwołuje się zwycięzcę wszystkich dziewięciu rund, czyli triumfatora całego turnieju. Kiedy Lew triumfuje w zawodach dwa lata z rzędu, zyskuje miano Giganta. Z każdym kolejnym, rokrocznym zwycięstwem dopisywane są dalsze górnolotne określenia do jego dotychczasowego tytułu: Niezwyciężonym Gigantem zostaje zapaśnik, który pięć lat z rzędu pokonuje wszystkich swoich oponentów i zostaje pięciokrotnym mistrzem kraju. Zaledwie dziewiętnastu zapaśników, licząc od przełomu XIX i XX wieków, zdobyło tytuł Niezwyciężonego Giganta, a najbardziej utytułowanym z nich był Namkhai, który aż dziewiętnastokrotnie zostawał mistrzem kraju, po raz pierwszy w roku 1895.

Mongolskie zapasy cieszą się w kraju niesłychaną popularnością, a medalista zyskuje, dzięki telewizyjnym relacjom z zawodów, ogromną estymę, popularność i uwielbienie swoich rodaków. Triumfatorzy tej konkurencji zostają natychmiast wielkimi gwiazdami, których wizerunki pojawiają się częstokroć w czasopismach, kalendarzach oraz na banerach i bilbordach widniejących w centralnych punktach miast. Oni sami, korzystając ze sławy i powszechnego uznania swoich pobratymców, próbują swoich sił w polityce lub show-biznesie.

Bat-Erdene jest doskonałą ilustracją takiego właśnie wykorzystania swojej popularności: jedenastokrotny mistrz kraju Naadam w latach 1988-1999, posiadający godność Znamienitego, Wielkiego, Uszczęśliwiającego Wszystkich, Potężnego Giganta jest od 2004 członkiem mongolskiego parlamentu, biorąc w jego pracach aktywny udział, a w roku 2013 startował w wyborach prezydenckich z ramienia Mongolskiej Partii Ludowej.

Mongolska rodzina - święto Naadam

Mongolska rodzina uczestnicząca w święcie Naadam. (Fot. Tomasz Jaraczewski)

Konkurencja najmilsza dla oka

Z powodu przyjazdu do Ułan Bator, jak się później okazało, o jeden dzień za późno, nie było mi dane przyglądać się trzeciej konkurencji święta Naadam. Ale dzięki temu, że obejrzałem skrót zawodów łuczniczych, bo o nich jest mowa, w wieczornym wydaniu telewizyjnego programu informacyjnego, mogłem się przekonać, iż jest to bardzo urokliwy i przyjemny dla oka turniej, zwłaszcza kiedy śledzi się współzawodnictwo kobiet. Podobnie jak w wyścigach konnych, tak i w tej konkurecji przedstawicielki płci pięknej mogą brać udział na podobnych zasadach co mężczyźni.

Łucznictwo, a mówiąc bardziej precyzyjnie, łuk jest nierozerwalnie związany z historią mongolskich wojowników. W dawnych czasach sięgających nawet okresu sprzed panowania Czyngis-Chana, bohaterscy wojowie potrafili precyzyjnie trafiać do celu z bardzo daleka, nierzadko siedząc na grzbiecie galopującego konia, co świadczy o celności, sile oraz sprawności fizycznej Mongołów żyjących prawie osiemset lat temu.

Egzemplum: starożytna inskrypcja na kamieniu zwanym stelą Czyngis-Chana (przechowywana obecnie w petersburskim Ermitażu) pochodząca prawdopodobnie z 1226 roku. Wyryty napis, poświęcony Esunge, bratankowi Czyngis-Chana, stwierdza, iż kiedy chan chanów zwany Czyngisem, odbywał churał (zjazd plemienny), świętując ze swoimi dostojnikami sukces podboju ludu Sartuul, zorganizowano turniej wojenny, podczas którego Esunge trafił strzałą do celu z odległości trzystu trzydziestu pięciu ald (pięćset trzydzieści sześć metrów). Zabytek ten traktuje się jako jeden z pierwszych monumentów unieśmiertelniających, jakbyśmy to dzisiaj ujęli, wyczyn sportowy.

Identycznie jak w przypadku wyścigów konnych i zapasów, w zawodach łuczniczych, które znacząco różnią się od tych obowiązujących w świecie zachodnim, uczestniczą strzelcy wyselekcjonowani na etapie regionalnym. Ubrani w tradycyjne, długie chałaty deel celują z odległości siedemdziesięciu pięciu (mężczyźni) lub sześćdziesięciu pięciu metrów (kobiety) nie do jednego celu, lecz do małych, filcowych rulonów, ustawionych jeden na drugim na kształt niskiego murku. Uczestnikom turnieju przyznaje się tytuł Strzelca, i w zależności od swoich dokonań uzupełnia się go chlubnymi epitetami w rodzaju Najpotężniejszy Strzelec lub Niesamowity Strzelec. Zwycięzcą, który zyskuje tytuł Narodowego Strzelca zostaje osoba wyłoniona po podliczeniu indywidualnych rezultatów każdego z uczestników.

Świętowanie możliwe nie tylko w stolicy

Siedząc sobie przed telewizorem i przyglądając się zmaganiom Mongołów o najbardziej sokolim wzroku dochodzę do wniosku, że nie zamieniłbym tych dwóch dni, które dostarczyły mi tylu niesamowitych wrażeń na choćby godzinną obecność na meczu Barcelony, uroczystości otwarcia Igrzysk Olimpijskich czy na finałowym meczu Mistrzostw Świata w piłce nożnej. Wolę autentyczne, nieudawane emocje, jakie wyzwala sportowa rywalizacja gdzieś na drugim krańcu świata, niż mecze i zawody rozgrywane w naszym kręgu kulturowym, w którym ewentualne zwycięstwo obliczone jest na zysk i komercję. Przedkładam szlachetne współzawodnictwo pozbawione oszustwa, którego dewizą są zasady fair play od wszelkiej maści międzynarodowych zawodów, w których królują egoizm oraz doping. Preferuję w końcu podziwianie rozgrywek ludzi ubranych w piękne, tradycyjne, regionalne stroje niż oglądanie koszulek „naszych sportowców” prezentujących logo Coca-Coli lub Red Bulla.

Ułan Bator nie jest jedynym miejscem, w którym można uczestniczyć w obchodach święta Naadam. Na mongolskiej prowincji rozgrywane są lokalne konkurencje (przede wszystkim zapasy i wyścigi konne), które, choć nie dorównują rangą i prestiżem zawodom stołecznym, wywołują u tamtejszych społeczności nie mniejsze emocje i budzą nie mniejsze zainteresowanie. Naadam stanowi dla nomadów wyjątkową sposobność kontaktu z innymi ludźmi. Okazje takie zdarzają się sporadycznie, gdyż przez większą część roku żyją oni w małych skupiskach na stepie, mając do pokonania spore odległości do kolejnej wspólnoty koczowniczej.

Obojętnie, czy się obserwuje obchody Naadam w mongolskiej stolicy, czy w jakimś dalekim ajmaku, jest się pod głębokim wrażeniem, jak bardzo zwyczaje tego święta podkreślają szacunek człowieka do przyrody oraz w jak dalekim stopniu trzy starożytne dyscypliny sportowe Mongołów łączą historię tego kraju z jego dniem dzisiejszym.

Tomasz Jaraczewski

Romanista z wykształcenia, z zawodu nauczyciel, a z zamiłowania wielbiciel górskich wędrówek i miłośnik odpoczynku na łonie natury. Stanął na szczycie Mont Blanc i Elbrusa, przemierzał bezdroża Mongolii i bezkresne obszary Państwa Środka miejscową koleją, a ostatnio wraz z żoną i córką odkrywał uroki południowej Tajlandii oraz poznawał Reunion, Mauritius i Rodrigues. Więcej: tomaszjaraczewski.com.

Komentarze: Bądź pierwsza/y