Kiedy ich spotykamy po raz pierwszy, jesteśmy przekonani, że trafiliśmy na plan filmowy. Że zaraz Hania przybije piątkę z serialową Dr. Queen. Ale nie, oto i mennonici, religijna grupa wywodząca się z siedemnastowiecznej Holandii.

Mówią w plattdietsch, czyli dialekcie dolnoniemieckim. Mają niebieskie oczy i nie patrzą w twarz rozmówcy. Dziewczyny noszą długie włosy, związane w warkocze skryte pod czepkami. Chłopcy – proste spodnie i kapelusze. Wszyscy – mają popsute zęby.

Mennonici z Belize

Akurat ci mennonici uznają gumowe opony. W niektórych wioskach wozy jeżdżą na drewnianych kołach. (Fot. Thomas Alboth)

Mennonici z Belize w drodze

Para Mennonitów wraca właśnie od sąsiadów. Wymieniali między sobą produkty. Bez pieniędzy. (Fot. Thomas Alboth)

– Żadnej elektryczności, żadnej muzyki, żadnego palenia, żadnego picia – tłumaczy nam Thomas. Rozmawia z nami tylko z grzeczności, bo zaproponowaliśmy mu podwózkę do sąsiedniego miasta.

– Jak ktoś się leni to ma więcej czasu na głupie myśli. Więc u nas nie ma lenistwa, pracujemy od świtu do nocy. – No fun! – popatrzymy na siebie z mężem porozumiewawczo.

Mężczyźni na polu, kobiety w domu. Dzieci, których jest tyle, ile tylko dobry Bóg ześle, przez kilka godzin dziennie studiują w lokalnych szkółkach Biblię. A potem… albo na pole, albo do kuchni. Ale dzieci to też błogosławieństwo, a że podróżowaliśmy z naszymi dziećmi, więc udało nam się dostać tam, gdzie innym się nie udaje. Przez cały pobyt w Belize, słyszeliśmy tylko o tym, że od samych menonitów niczego się nie dowiemy. Czyżby?

Na pewno to bardzo zamknięta społeczność. Są uprzejmi, ale nieskorzy do rozmów; pomocni, ale niezapraszający. Jeśli tylko mogą, nie kontaktują się ze światem zewnętrznym, są poza systemem. I właśnie dlatego zwiedzili pół świata.

Market w wiosce Mennonitów - podróż przez Belize

Cotygodniowy targ. Mennonnici wymieniają pietruszkę na ziemnniaki, marchewkę na pomidory, pomarańcze na orzechy. (Fot. Thomas Alboth)

A wszystko zaczęło się od Menno Simonsa, w XV-wiecznej Holandii. Z grupką zwolenników wywędrował na wschód – do Prus, a potem do Rosji. Nie wierzyli w urzędy, podatki, armię. Pod koniec XIX wieku musieli opuścić Rosję, i tak wylądowali w Kanadzie i USA. Tam nie chcieli posyłać dzieci do szkół – przenieśli się więc na południe, do Meksyku. A w 1958 roku rząd Belize zaoferował im gościnę – i tak znaleźli się wśród Kreoli, Garifuńczyków i Majów.

* * *

Układ był dobry dla wszystkich: Belize pomogło im z przeprowadzką, dało ziemię, odpuściło wojsko i podatki, zagwarantowało wolność religii, samorządność, swoje szkoły i banki. W zamian ściągnęło do siebie największych pracusiów na świecie! Mennonici całe dnie spędzają na roli i przy hodowli zwierząt; zapewniają całemu krajowi jajka, kurczaki, arbuzy, marchew, papaję, kapustę, koper, orzechy, pomidory, kukurydzę i fasolę. Do tego produkują mleko i sery, robią stoły i krzesła. A wszystko to w dużej mierze bez prądu i wykorzystując wozy zaprzęgnięte w konie.

No, nie wszyscy bez prądu, bo mennonici w Belize podzielili się na dwie grupy: tradycyjną i postępową. Postępowi, mieszkający w miasteczku Spanish Lookout, mają nie tylko samochody i nowe iphony, ale też największe i najlepsze warsztaty samochodowe, do których przyjeżdżają kierowcy z całego kraju.

– Ciężko się ze sobą utożsamiać, jeśli tamci wieczorami siedzą przy świecach i wymierzają sobie kary za odwiedzenie kawiarenki internetowej – rubasznie śmieje się George, szef firmy z częściami samochodowymi.

Rozmawiamy w jego biurze z bezprzewodowym internetem i automatem z dobrą kawą. George zna się na interesach, ale nie bardzo szanuje „współbraci”.

Bartons Crek

Chwila przed startem pracowitego dnia. Słońce wstało, mgła opada, zaraz mennonici wychodzą na pole, wszyscy: dorośli i dzieci. (Fot. Anna Alboth)

 

Dzieci mennonitów z Belize

Dzieci mennonitów są posłuszne i spokojne. Siedzą na wozach z mamami, nie bawią się, nie biegają, nie uśmiechają. (Fot. Thomas Alboth)

Następnego dnia jedziemy do Bartons Creek – wioski, w której czas zatrzymał się kilkaset lat temu. Na miejscu możemy tylko pomarzyć o kawie od Georga – pijemy wodę deszczową, którą mennonici zbierają do rynienek. Stąd te ich słabe zęby od pokoleń! W drewnianych toaletach zamiast papieru są małe kawałeczki starych ubrań. I Biblia! I jeszcze mała dziurka z podestem, obok tej dużej – to dla dzieci.

– A dzieci muszą się słuchać, siedzieć cicho i spokojnie, aż dostaną kolejne zadanie – tłumaczył mi Michael, kiedy robimy zakupy na mennonickim niedzielnym bazarku.

Moje dziewczynki biegają jak szalone między wozami i zaczepiają tamtejsze dzieciaki.

– Mamo, one nie chcą się z nami bawić! – trzyletnia Hania wraca smutna i zdziwiona.

Rzeczywiście, dzieci w świątecznych koszulach siedzą bez ruchu na wozach i odwracają wzrok. Nie daje się z nich wycisnąć nawet najmniejszego uśmiechu. Z dzieci, z którymi zawsze idzie najłatwiej!

Ciężko jest mi postawić moje myślenie do góry nogami i spróbować zobaczyć w moich wesołych, otwartych na świat dziewczynkach rozwydrzone i niewychowane łobuzy.

– To dlatego, że podróżujecie – kwituje Michael. – Dzieci mają kontakt ze wszystkim wokół i nie sposób nad nimi zapanować – mówi już prawie z troską. – Trochę dyscypliny i już – jakoś tak strasznie się uśmiecha.

– A nikt z waszych wiosek nie ucieka? – pytałam wprost.
– Nikt! – kłamie, ten przecież nigdy-nie-kłamiący (bo to grzech!).
– A nikt nie znajduje sobie żon poza społecznością?
– Nikt, dlaczego miałby?

– Wśród mennonitów nie ma homoseksualistów czy ciąż pozamałżeńskich – mówi nam z pełnym przekonaniem i swoistym obrzydzeniem Julia. Chodzi bez butów i unika mojego wzroku. – I nigdy nie będzie! A teraz ty mi powiedz Anno Alboth, ile twoja córeczka ma lat? I kiedy dokładnie braliście ślub?

Julia nie była jedyną, zadającą takie pytania. I nie jedyną, która otrzymawszy odpowiedź, przestaje ze mną rozmawiać (bo tak się składa, że za mąż wychodziłam, będąc już w ciąży).

Mężczyzna z wioski mennonitów w Belize

Ten portret udało się zrobić tylko dlatego, że ten pan był nam wdzięczny, bo podwieźliśmy go bardzo daleko, a poza tym byliśmy daleko od jego wioski i nikt nie widział, że robimy mu zdjęcie. (Fot. Thomas Alboth)

 

* * *

Julia bardzo wierzy w wierność małżeńską. Pewnie też modli się za nią dwa razy dziennie na wspólnych modlitwach wspólnoty. Jak Guadelupe, która w wiosce Majów zanim poszła nad rzekę, strzepywała na ziemię kawałki toritilli dla swoich bogów. Lub roznegliżowana piękność, kręcąca na ulicy swoją krągłą pupą, lecz nisko pochylająca głowę przez namalowanym na murze wizerunkiem Jezusa. Tak samo nisko jak przed grubym portfelem grubych Amerykanów. Bo i w Belize, i w całej Ameryce Środkowej, ludzie są bardzo religijni, niezależnie od tego, w co wierzą.

Anna Alboth

Anna Alboth

Wraz z Tomem tworzą polsko-niemiecką parę dziennikarz-fotograf. Podróżują z Hanią i Milą. Prowadzą bloga, czytanego już w ponad stu pięćdziesięciu krajach: The Family WithoutBorders.

Komentarze: 4

Danuta 27 listopada 2013 o 19:57

U nas w Santa Cruz de la Sierra tez mieszkaja Mennonici, ale niestety uslyszalam, ze raczej nie uda mi sie dostac do ich kolonii, poniewaz nie wpuszczaja oni przypadkowych gosci. Choc, kiedys ktos powiedzial, ze czasem przybywaja tam wycieczki Niemcow, wiec moze udaloby mi sie z nimi zabrac:) Pozdrawiam!

Odpowiedz

Anna 27 listopada 2013 o 22:26

Nam też tak mówili, nie wierzyć! (w to, że nie wpuszczają)

Odpowiedz

Robb 28 listopada 2013 o 11:16

Przecież mówili, że „przypadkowych” ;)

R

Odpowiedz

Ewelina 10 grudnia 2015 o 22:35

Nigdy nie slyszalam o tej grupie, dziekuje za przyblizenie ich zycia i zwyczajow!

Odpowiedz

Kliknij tutaj, aby anulować odpowiadanie.