Chciałoby się rozpocząć: Liban jaki jest, każdy widzi. Nie dlatego, że każdy go widzi, bo nawet na Google Earth trudno coś ujrzeć, lecz dlatego, że Liban widzi się  p o  p r o s t u. Ameryki tu nie odkryję, analizy kulturalno-geograficznej nie przeprowadzę, opiszę to, co widziałam. Co każdy z Was, który patrzy i widzi, mógłby zobaczyć, będąc tam. Widoki całkiem świeże, bo z ostatniego sierpnia.

Kraj to jest niewielki, nad morzem, z górami i dolinami, z lasami i z półpustynnymi równinami. Trochę kiepsko udali mu się sąsiedzi – z żadnym się nie lubi. Natomiast sprawił bezbłędnie, że zmieniłam swoje zdanie, ogląd, pogląd i optykę. Bo ja wcale nie chciałam jechać do Libanu. Mnie Syria, cel wyjazdu, wydawała się nieprzebranym koszem przykurzonych rupieci, fascynującą i wymagającą destynacją. Dlatego nie chciałam tracić ograniczonego czasu na skoki w bok. Liban na koniec albo na plan B. Jak dobrze, że mam nieustępliwą żonę!

Syria okazała się rzeczywiście rupieciarnią wujka z niezłym gustem, niby nic, a nie da się nie wygrzebać czegoś ciekawego. Możecie spokojnie mnie tam zamknąć, bardzo dobrze mi się tam siedzi. Ale po fascynację, moi drodzy, jedźmy do Libanu!

Różne okoliczności sprawiły, że granicę syryjsko-libańską przekroczyłyśmy dużo szybciej niż zakładał plan. Spontanicznie wręcz. Byłam głodna, nie spodziewałam się niczego poza przetrwaniem i tylko bardzo chciałam, aby żadne spośród wiszących widm katastrofy (ani wizy, ani pieniędzy, ani noclegu, ani jedzenia…) nie spadło. Nie spadło.

Ja się zakochałam w przejściu granicznym! Też tego nie rozumiem, ale powody mogę wyliczyć. Po pierwsze, bo powitał nas wrak spalonego samochodu, beztrosko pozostawiony przy wiadukcie, dziurawa siatka z drutem kolczastym, a za nią plaża i zachodzące słońce… Oraz niebywale szydzący celnik (jak go jeszcze kiedyś spotkam, to wyściskam), z którym wiąże się barwna historia naszych wiz. O barwności kiedy indziej, ważne, że wizy uzyskane, za darmo i na miesiąc!

Radość to chyba uszami nam parowała, więc nic tam, że cały autobus na nas czekał. Nawet nie patrzyli z wyrzutem na nas, turystyczne ewenementy opóźniające podróż. Minęłyśmy uśmiechniętych graniczników popijających yerba mate na zmianę z kawą, a mężczyźni obok zaczynający wieczerzę wołali nas do stołu… Ściemnia się, w drogę, do Trypolis.

Trypolis, Bejrut, Bekaa, Jeita Groto, Saida, Mleeta… i drogi, drogi, drogi. Nie wiem, czy to dużo, czy mało zjeżdżonego Libanu, ale wiem, że przewodników miałyśmy dobrych. Planowanych i przypadkowych. Więc, w końcu, jaki widziałam kraj(obraz)?

Liban jest przede wszystkim po wojnie. Prze do przodu, ale nie da się tego ukryć. Gdzie byście nie byli, zobaczycie szkielety budynków mieszkalnych, wszechobecne ślady po kulach, wraki pojazdów, druty kolczaste, wciąż obecne punkty kontrolne, patrole wojskowe. Czasem to martwe miejsca pozostawione sobie, po które łapę wyciąga natura.

Czasem wciśnięte między nowe budowle. Czasem zostawione celowo, czasem bez powodu. Raz, dwa, trzy… Ja się przyzwyczajam do tego szybko, jakoś to lubię. Bądź co bądź, tutaj są integralną częścią krajobrazu. Patrole powoli ustępują z ulic, wojenne znamiona pozostają.

Liban, jak przystało na bliskowschodni kraj, jest mozaiką. Ludzi, oczywiście, a przede wszystkim miejsc. Mozaikę mieszała (i miesza) geografia i historia. Górami i dolinami można by przeprowadzić granice, a powstałe obszary pokolorować różnymi wyznaniami. Walid, jeden z naszych przewodników-autochtonów, namalował nam taką mapę. Dopiero potem mógł opowiedzieć co nieco o społeczeństwie i historii.

Mając w ręku prawdziwą mapę, przyjrzyjmy się drogom w Libanie. Poplątane po wzgórzach. Już po pierwszej dobie można spostrzec, jak wiele ich przebieg ma wspólnego z funkcjonowaniem kraju. Piękna, nowa droga od Trypolis do Bejrutu biegnie wybrzeżem. Bilet na wspaniały klimatyzowany bus, wiozący nią przez pół kraju, to tylko 3 dolary. Aby dojechać ze stolicy do pobliskiej Jeita Groto, jednej z głównych atrakcji turystycznych kraju, zapłacić trzeba 10 dolarów.

Chcecie odwiedzić kilka ciekawych miejsc, leżących nie tak daleko od siebie, jednego dnia? Przygotujcie się na to, że za każdym razem trzeba będzie wrócić do Bejrutu. W jakimkolwiek kontekście nie mówi się o tym mieście, śmiało można zwać je sercem Libanu – przepompowuje jego soki. Dla transportu jest węzłem łączącym wszystkie nitki dróg. Droga z Saidy do Mleety uświadamia zaś, że z własnym autem w Libanie można się co najwyżej zgubić lub wylądować u mechanika.

Jakie miejsca tworzą tą mozaikę? Starożytne ruiny, historyczne miasta, lasy cedrowe, zniszczone wojną osady, ukryte plantacje marihuany, błyszczące nowoczesnością ośrodki turystyczne i wioski przesiąknięte zabobonem. A w centrum Bejrut, a w stolicy niezbędnik współczesnego świata: konsumpcja, biznes, technologia i blichtr.

Narysujmy kolejną mapę (bo to inżynier kartografiofil pisze): czy Liban jest liberalny, czy konserwatywny? Dwa największe miasta, niczym bieguny dipolu, wykreślą oś: w Trypolis wiemy, że jesteśmy w kraju muzułmańskim, w Bejrucie możemy mieć uzasadnione wątpliwości.

Reszta kraju ma natężenie zmienne: w chrześcijańskiej wiosce dorówna paryskiemu wybrzeżu stolicy, w meczecie w muzułmańskiej miejscowości poproszą o założenie długiej szaty i chusty, nawet jeśli masz pełne buty, długie spodnie, koszulę i swoją chustkę. W Gemmayzeh mogłyśmy zginąć w tłumie (pomijając nasze sportowe sandały, których tam nikt nie nosił). W busie z Bekaa żołnierz siedzący przed nami o mało nie skręcił szyi, nerwowo sprawdzając, czy blondynka za nim to nie zjawa. A ogółem? Bejrut jest bardzo liberalny poza południowymi dzielnicami, gdzie raczej mało kogo z Was zaniesie. A jak zaniesie, to chyba ze świadomością czego tam oczekiwać. Reszta kraju wymaga raczej postawy zachowawczej. To nie Syria, gdzie gospodarz potrafił być oburzony naszymi chustami i długim rękawem koszuli.

Teraz ulubiona mapa, nosząca tytuł: Jedziecie do Libanu?! Maksymalną ilość punktów na wzbudzanie popłochu w rozmówcach zdobywa południe. Z wiadomego powodu, jakim jest bliskość spornych terytoriów. Odwiedzenie Mleety zapunktowało uznaniem nas za niepoczytalne przez rodowitego Libańczyka w średnim wieku, którego później spotkałyśmy w Syrii. Jaką pozycję zajmuje Bejrut? To miasto, które można rozważać przy wyborze studiów. Bezpieczne i popularne tak długo, dopóki widzimy odbudowane centrum, reprezentacyjne wybrzeża, a nie obozy uchodźców.

Ogólna ocena: w większości wypadków Liban kojarzony był z występującymi u nas zapędami samobójczymi. Na szczęście to tylko wynik niewyważonego obrazu pokutującego w mediach. Nie jest to przytulna przystań, ale nikt tam nie traktuje turystów jak ruchomych celów na strzelnicy. Ważne, by wiedzieć, gdzie włazić śmiało, a gdzie się nie pchać. Kwestia robienia zdjęć to osobna historia.

Z kolei mapa patriotyczna ukazuje pojedyncze punkty, najczęściej związane z rejonami chrześcijańskimi, gdzie pierwszym skojarzeniem jest postać Jana Pawła II. W Trypolis w bibliotece urzędu miejskiego odnalazłyśmy album Bujaka o Polsce w wydaniu francuskim. Zazwyczaj nazwa naszego kraju, wymawiana najczęściej Bolanda (brak głoski p w arabskim), jest kojarzona, ale nie wywołuje większych emocji. Może jedynie u barmanów, potrafiących bezbłędnie wymienić najpopularniejsze marki naszej wódki.

Jak się podróżuje po libańskiej mozaice? Najlepiej uważnie. Żeby nie przegapić okruchów, układając obraz. Można spotkać się z niebywałą gościnnością, a można władować się w niezłą kaszanę. Jak wszędzie.

Z punktu widzenia trampa, warto powiedzieć co jest inaczej. Po pierwsze autostop w Libanie raczej odpada. Nie jest mile widziany, poza tym raczej nikt nas nie podwiezie. To pozostałość po wojnie, kiedy to zatrzymanie auta przy nieznajomym najczęściej oznaczało jego utratę albo przynajmniej tarapaty. Dziś także nie wiadomo, na kogo się trafi.

Po drugie, schodzenie z utartych szlaków warto porządnie przemyśleć. Tak jak i w Syrii, funkcjonuje tu pojęcie włóczęgostwa, choć jednocześnie istnieją już piesze szlaki górskie.

Po trzecie: couchsurfing na Bliskim Wschodzie ma nieuregulowany status. Również w tym względzie Liban jest krok dalej niż Syria – akceptuje nocleg w kwaterze prywatnej, co w Syrii jest wręcz nielegalne. Czasem lepiej jednak utrzymywać, że nocujemy w hotelu, aby zaoszczędzić potencjalnych kłopotów gospodarzowi.

Jaki jeszcze jest Liban? Dla mnie – fascynujący. Ale to musicie poczuć sami, wkładając palec w dziurę po kuli w ścianie rozsypujących się ruin kościółka, leżących w odbudowanym z przepychem centrum stolicy, tuż za meczetem Al Omari. Oraz ucząc się o delikatnej tkance barwnego społeczeństwa, które naraz jest w zgodzie i nie jest. Tudzież oglądając zza szyby auta dzielnicę będącą pod władzami Hezbollahu.

Słuchając ramadanowego koncertu irakijskiej pieśniarki, pomiędzy koszmarnie drogimi sklepami galerii, będącej współczesną interpretacją suku, a straszącą fasadą pozostałą z ogromnego gmachu. Wierząc opowieściom o dyskotekach pomiędzy bombardowaniami. Wożąc swój europejski strach po wioskach, których mieszkańcy troszczą się o Ciebie jak o dziecko.

Liban? To kraj, na który trzeba patrzeć jak na żywy organizm, a nie tło ludzkiej egzystencji. Oglądać cały, a nie w migawkach. Liban, to miejsce, które się zmienia, a Ty to czujesz.

Jagoda Pietrzak

Lubi ciekawe historie i zmieniający się krajobraz. Od pewnego czasu próbuje wrócić z Bliskiego Wschodu. Robi mapy i Peron4.

Komentarze: 2

akemi 5 stycznia 2011 o 13:15

Świetny wpis! Z równą przyjemnością się go czyta, jak chciałoby się ten kraj zwiedzić. :)

Odpowiedz

A W 24 lipca 2011 o 12:09

Świetny tekst. Zazdroszczę takiego wyjazdu ;) Marzę o podróży do Libanu :) Może uda mi się to zrealizować w przyszłym roku!

Odpowiedz