Do Albanii postanowiliśmy pojechać w momencie, w którym zorientowaliśmy się, że to jedyne miejsce w Europie, do którego żadna z krakowskich wypożyczalni nie chce nam udostępnić samochodu.

Potwierdzenie azymutu naszej bałkańskiej wyprawy odnaleźliśmy w zakładzie ubezpieczeń, gdzie kobieta wiercąca się z nudów za biurkiem, zapytana o Albanię pobladła i wydukała, że „tam” w żadnym przypadku ubezpieczenie nie obowiązuje!

Albańskie świńki

Świnie wesoło harcujące w syfie nieopodal miasta Durres. (Fot. Agata Fedczyszyn)

 

Z racji, że na Indie czy Meksyk nie mieliśmy forsy, Albania okazała się idealnym substytutem, by zaspokoić jeden z najdziwniejszych estetycznych gastro jakie kiedykolwiek miałam.

W Czarnogórze Albania to zło

Najbardziej absurdalny był fakt, że jadąc do Albani – do miejsca, przed którym wszyscy nas ostrzegali, jedyne czego się bałam to rozczarowanie, że nasze oczekiwania dotyczące dziczy przerosną to, co tam zastaniemy. Nasz zew przygody i wilczy apetyt na nieznane był regularnie potęgowany przez napotkanych mieszkańców Czarnogóry, którzy na hasło „Albania” trzaskali okiennicami, zamykali swoje małe sklepiki i przestawali znać język angielski, czy wręcz odwrotnie – okazywali się poliglotami i z użyciem zaskakująco skomplikowanych fraz, budowali z szaleństwem w oczach opisy ich nienawiści do tego kraju. Poszturchiwaliśmy się radośnie łokciami, słuchając bluzgów i zawiązywaliśmy sznurówki w naszych butach na dwie kokardki – ot, na wszelki wypadek.

Około południa udaliśmy się w stronę Ulcinj – małego, pirackiego miasteczka położonego tuż przy granicy z Albanią. Tam po przedarciu się przez pola pełne arbuzów przekroczyliśmy wręcz „minimalistyczne” przejście graniczne.

8 powodów, dla których kochamy Bałkany

Oprócz zmiany nawierzchni jezdni na trochę gorszą, Albania przez pierwsze parę kilometrów paliła Jana, że niczym się nie różni od Czarnogóry. Jechałam z policzkiem przyklejonym do szyby i gęsią skórką podniecenia, próbując zarejestrować pierwsze oznaki tego, że wpadliśmy w niezłe tarapaty.

Albańska młodzież

Posiadówka „kwiatu albańskiej młodzieży”. (Fot. Agata Fedczyszyn)

Pierwsze wrażenie z Albanii?

Niesamowity syf. Brud i bałagan zaakceptowany społecznie jako naturalny element życia. Widziałam staruszków grających w stercie gruzu w karty, w śmieciach bawiły się dzieci. Ulica była naturalnie przysposobionym placem zabaw, salonem, kasynem i kontenerem zarazem.

Zawsze zastanawiało mnie następujące pytanie: Jak to się dzieje, że wraz z przekroczeniem granicy – miejsca stworzonego sztucznie, zaledwie logistyczno-politycznej linii – tak bardzo potrafią się zmienić ludzkie gusta i podejście do estetyki? Oczywistym był fakt, że Albania to kraj dużo biedniejszy niż sąsiadująca z nim Czarnogóra. Jasne było także, że psychika człowieka zamieszkującego to miejsce jest utkana z innych przeżyć, narodowych traum i szczęść, nakazów i przyzwoleń. Ale czy zmysł estetyki można kupić?

Parę kilometrów od granicy w stronę miasteczka Szkodra, tnąc wąską asfaltową drogą, na której samochody ledwo się mijały, można było już zobaczyć przekrój poprzeczny albańskiej społeczności. Mijały nas albo mercedesy o przygaszonych czernią szybach albo zdezelowane skutery, na których zapakowane były ekonomicznie całe drzewa genealogiczne albańskich familii: babcia, mama, tata i trójka dzieci. Powozy rodem ze starożytnego Rzymu w lekko zmodernizowanej wersji: smagły chłopiec stojący na zbitym z desek rydwanie, poganiający krnąbrnego osła; ojcowie rodzin na dziwnych wehikułach złożonych z elementów odnalezionych w rynsztoku; starsi, szykowni panowie w kaszkietach wyblakłych od słońca, kucający przy swoich rozpadających się hacjendach. Jak różni byli ludzie, których mijaliśmy tak wszystkich łączyła jedna cecha: nie mogli oderwać od nas wzroku. Wzbudzaliśmy generalne poruszenie zarówno u starszych pasterek, jak i u młodych dziarskich chłopaczków. Każdy odprowadzał nas wzrokiem, aż nie zniknęliśmy na linii horyzontu. Traktowali nas jak zjawisko.

Albańscy kierowcy lepsi od kawy

Nastała noc. Droga do Durres. Nie ma nic. Wszystko spowija ciemność. Znaków jest niewiele, nie ma pasów ruchu. Są szaleni Albańczycy za kierownicami swoich gangsterskich mercedesów. Tutaj nie trzeba trzaskać kawy na stacji benzynowej, jeśli zostało Ci jeszcze 300 kilometrów do celu. O poziom adrenaliny w Twojej krwi zadbają tutejsi kierowcy. Przydatna się może również okazać wcześniejsza praktyka w grach komputerowych typu GTA.

A jeśli mowa o stacjach benzynowych – w Albanii jest ich nienaturalnie dużo, co 500 metrów przez parędziesiąt kilometrów po obu stronach jezdni. Tutaj nie kupisz chipsów i coli. Myślę, że jedyne co możesz dostać, to w mordę i klucz do kibla, w którym zastaniesz wyłożoną kafelkami dziurę w ziemi. Są mili ale nie chcesz się spotkać z nimi spojrzeniem, choć to nietrudne, bo pożerają Cię wzrokiem. Na półkach stacji benzynowej, na której się zatrzymaliśmy widziałam głównie ogołocone butelki whiskey.

W Durres widoczne są bardzo włoskie wpływy. Bramą do wielkiego świata jest szlaban, który przepuszcza samochody na prom płynący do Italii. Narodowym daniem jest pizza z zamrażarki. Po 20 minutach poszukiwań odnaleźliśmy najbardziej ekskluzywny hotel w jakim kiedykolwiek spałam, za jedyne 10 Euro. W hotelu było tak zimno od klimatyzacji, że po dniu spędzonym w trzydziestokilkustopniowym upale siedziałam otulona grubym kocem. Skąd ta lodówa? Aby kobiety mogły chodzić w futrach?

Ten kraj rozbudza wyobraźnię

Albanię pokochasz lub znienawidzisz. Na jednej z głównych ulic prowadzących do centrum miasta Durres można było zobaczyć wychudłego konia zajadającego przysmaki z kontenera na śmieci. Kilka metrów dalej szukając zjazdu na wybrzeże, znaleźliśmy się na kolosalnym, dymiącym śmietnisku, po którym harcowały dzikie świnie z małymi.

Za to kiedy zanurzyliśmy się w jedną z wiosek, zostaliśmy natychmiast zaproszeni do domu tubylców, gdzie posadzono nas na ganku, między kolbami rozsypanej kukurydzy i podano najlepszą turecką kawę jaką kiedykolwiek piłam. Za flachę rumu i kłamstwo, że to typowy polski alkohol, dostałam od wdzięcznej pani domu oryginalny, ludowy strój albański.

Albania jest niepokojąca przez co wzbudza wyobraźnie. Niedostępna dla masowego turysty, co stanowi genialną odtrutkę dla zblazowanego lenistwem umysłu przeciętnego podróżnika. Jej uroki nie należą do oczywistych. Zwiedzasz ją z szeroko otwartymi oczami. Po spędzeniu czasu na zalanych hordami turystów plażach Chorwacji, tutaj budzisz się z odrętwienia. Chłoniesz każdym zmysłem. Upijasz się wyczuwalną aurą paranoi postsowieckiego reżimu. Rzeczywistość rodem z filmu Kustoricy staje się Twoim udziałem.

Agata Fedczyszyn

Studentka filologii polskiej i dziennikarstwa z dozą zamiłowania do występku. Chorująca na syndrom nadmiernej egzaltacji życiem. Zakotwiczona w małomiasteczkowych realiach, obserwuje mikroscenki i klimaty z życia zobaczonego przymrużonymi oczami. Konkwistadorzy jej umysłu to Tony Gatlif i Emir Kusturica.

Komentarze: 11

Matylda 11 października 2012 o 14:07

Przeczytałam tekst i to, czym mogę podsumować każdy akapit to stwierdzenie: „bez przesady”. Nie jestem żadną fundamentalistką, dla której cokolwiek mniej egzotycznego od szaszłyków z małpich jąder jest nieortodoksyjną komerchą. Wręcz przeciwnie – do Albanii wybrałam się z rodziną, wypożyczonym Oplem Corsą i z lustrzanką w torbie. Śmieci faktycznie są tam wszechobecne, ale poza tym mam wrażenie, że egzaltacja „przygodą” przysłoniła Autorce rzeczywistość. To kraj bardzo odmienny od Polski, ale turyści wzbudzają tam zainteresowanie, a nie – jak twierdzi Autorka – jawią się jako europejscy odkrywcy w wiosce amazońskich Indian. Choć może tak się faktycznie jej zdawało, skoro opis wizyty u „tubylców” przypomina wyimki z dokonań Livingstone’a w Afryce. To jest kraj absurdalny, ale z Pani opisu nie wynika wiele więcej niż kilka klisz – „pokochasz albo znienawidzisz”, „malownicze wysypiska”, „pomarszczeni tubylcy na osiołkach”. a gdzie chociażby jakaś próba nieco większego zagłębienia się w tę rzeczywistość, pytania o to, co ją w taki sposób kreuje?Dostrzeganie odmienności kultury innych nacji jest wartością, ale nie zastąpią tego kalki z filmów Kusturicy.

Odpowiedz

Marteczka_Wu 11 października 2012 o 17:45

Ja jestem z tych którzy Albanię pkochali. Niepowtarzalny klimat tego kraju zachęca do częstych wizyt. Bieda objawia się tam niecodziennym zmysłem improwizacji. Po drogach kursują liczne pojazdy własnej konstrukcji. Panoramy miast i wiosek urozmaicają zbiorniki na wodę umiejscowione na dachach domów. Miliony bunkrów, osiołków, pachnących eukaliptusów sprawia, że można poczuć się tam jak w jakimś innym – zwariowanym świecie. Przepisy, znaki drogowe oraz ogólnoprzyjęte zasady ruchu są tam jedynie małoistotną sugestią. Brud czasem przeraża ale spotykając uśmiechniętych miejscowych zapomina się o wszytskim innym. Ludzie są pomocni i niezwykle przyjaźni. Porozumiewanie się w języku angielskim nie stanowi żadnego problemu (pewnie wynika to z ogromnego „parcia na europę”, poza tym chyba w każdej albańskiej rodzinie przynajmniej jedna osoba przebywa w którymś z bogatych krajów UE). Wypocząć można w bardzo europejskich kurortach typu Durres lub Saranda, ale także w typowo albańskich klimatach (w Szkodrze, Tiranie, Krui, Leży, Ksamilu, Gjirokastrze)…. rozmarzyłam się :-)

Odpowiedz

Monika 13 października 2012 o 12:17

Zgadzam się z Matyldą! Albania jest zakręcona, ale nie żeby aż tak… Mam nadzieję, że czytelnicy tego wpisu poza śmieciami znajdą jeszcze fajne muzeum najstarszych albańskich fotografii w Szkodrze czy fantastyczną przeprawę promem przez Jezioro Koman (tuż obok Szkodry)! I że dotrą do monumentalnej, zakręconej Tirany!
Wszystkiego dziwnego!

Odpowiedz

kamil 4 stycznia 2013 o 21:18

Dużo przesady. Wyolbrzymienia w każdym akapicie. Albo byłem w innej Albanii.
Turystyka tam się zaczeła (miasto Theth, wybrzeże, Gjirokastra, Berat, Butrint..) i powoli zmierza do tego co jest w Czarnogórze (przepełnione kurorty i impreza). Trochę więcej egzotyki jest w głębi kraju (granica z Kosowem) i na północy (wspomniana Szkodra, miasteczka przy jeziorze), ale też nie aż tak..

Poza tym ciekawy artykuł i zdjęcia :)

Odpowiedz

Ryszard 6 kwietnia 2013 o 22:06

Odnoszę wrażenie, że Pani starała się tak ubarwić swoją opowieść, że przesadziła w prawie każdym stwierdzeniu. Przypomina mi jedną turystkę z Polski, która wchodząc na plażę w Ulcinju w Czarnogórze stwierdziła: Idziemy stąd. Zobacz jaki ten piasek jest brudny. A wystarczyło poczytać przewodnik. Widocznie zamiast tego przeczytała podobne sprawozdanie z podróży. Będąc właśnie w Ulcinju wybrałem się samochodem na jeden dzień do Albanii. Dojechaliśmy aż do Durres. Po drodze zwiedziliśmy Kruję. Tak nas zauroczyła i zaciekawiła Albania, że postanowiliśmy pojechać tam jeszcze raz. W ubiegłym roku spędziliśmy w Albanii cały urlop. Bazą było Durres. W hotelu *** codziennie wymieniano ręczniki i sprzątano, a co dwa dni wymieniano pościel. Samochodem zwiedziliśmy Albanię aż do Butrintu. Albańczycy uczyli się jeździć w Grecji i na południu Włoch. Jeżdżą na wyczucie i, wbrew pozornemu chaosowi, bardzo rozważnie, choć nie do końca zgodnie z przepisami. Ważne to, ze nie szaleją. Mnie jeździło się tam świetnie. Trzeba uważać i przewidywać. Najważniejsze to to, że jest to piękny i ciekawy kraj, ludzie są uczynni, życzliwi i bardzo nas lubią.

Odpowiedz

iza 7 lipca 2013 o 22:57

Jak dobrze, że pod takimi tekstami trochę głosu rozsądku. Sama w Albanii pracuję i już mi uszami wychodzą te wszystkie sprawozdania „z dzikiego kraju”. Później Albańczycy dziwią się dlaczego ludzie traktują ich jak przedstawicieli trzeciego świata. Trochę smutne.
Odniosę się do stacji benzynowych z dziurą w ziemi i bez czipsów. Wystarczy trochę spostrzegawczości żeby wypatrzeć super kompleksy i tzw. auto grille. Nigdy mnie tam nikt nachalnie nie gwałcił wzrokiem, nawet na niewielkich stacjach Kastrati. Czipsy też kupiłam i nawet imperialistyczną Coca-cole. Później wsiadłam do „gangsterskiego” mercedesa i odjechałam do kurortu, gdzie woda jest w kolorze lazuru. Może coś takiego wyda się wszystkim zachłyśniętym „stasiukową” wizją Albanii strasznie nudne, ale wolę chyba te plaże, błękity i muzea niż obrazek, który zaczyna być nowym „jeleniem na rykowisku” czyli „świnki/osiołki/krówki na śmietniku”. Trzeba mieć pióro Stasiuka żeby nie wyszedł z tego zwykły kicz lub nie zaczęły autorowi wystawać skarpetki z sandałów.

Odpowiedz

Jacek 30 września 2013 o 22:04

Pewne niedogodności związane z podóżowaniem traktowaliśmy jako egzotykę. Podróżując z dwojgim maluchów, samochodem z przyczepą kempingową przemieżyliśmy różne zakątki Albani od Dures na północ. Tak ludzkiego traktowania człowieka nie doznałem chyba w żadnym innym kraju… Jeśli ktoś lubi podróże, a nie wycieczki i siedzenie w hotelach polecam ten kraj.

Odpowiedz

byłamwalbanii 1 października 2013 o 11:56

Nie mogę się powstrzymać od komentarza, a zatem.

Albańska maskara bez piły mechanicznej ;) Stworzyłaś mocny, działający na wyobraźnię obrazek, chyba bardziej w stronę Tarantino niż Kusturicy.

Każdy z nas ocenia napotykane zjawiska na podstawie własnego doświadczenia, zainteresowań, wiedzy i poziomu wrażliwości… dlatego wierzę ci, że tak było – zresztą nawet jeżeli nie, wybrałaś pewną konwencję dla swojego tekstu i jako twórca masz do tego święte prawo. Jest zatem subiektywnie, dosadnie, z ironią i egzaltacją, wszystko mocno podlanego kiczem i aurą sensacyjności. I bardzo dobrze się to czyta.

Problem z twoim tekstem polega na tym, że jeżeli traktować go jako źródło wiarygodnych informacji, a nie tylko opinii… cóż, zgadzam się z autorami innych komentarzy, że zagęszczenie przesady, stereotypów, histerii, ignorancji i agresji w twoim opisie Albanii, powoduje irytację i wewnętrzny bunt. I z tego powodu musiałam napisać ten komentarz.

Odpowiedz

albatros 3 kwietnia 2014 o 18:34

Choć podeptałaś kwiaty moich uczuć jestem zachwycony Twoim opisem podróży .A ci którzy piszą negatywne oceny nie wiedza co to podróż w nieznane .Ja wiem .A oni jadąc autem zgodnie z mapą w klimatyzowanym aucie trzęsą dupą na widok brudnego dziecka walczącego o przetrwanie .

Odpowiedz

bun 17 sierpnia 2014 o 9:52

Przed wyjazdem do Albanii naczytałem się właśnie takich-bez urazy- ale bzdurnych artykułów. W Albanii spędziłem 3 tygodnie od Elbasan, przez Tirane, Dures, Berat,Vlore po Sarande. Nie spotkało mnie nic strasznie negatywnego(chyba że dla kogoś krowa na środku drogi, lub sterta śmieci w rowie jest czymś strasznym). Polecam Albanię każdemu, nie ma się czego bać.

Odpowiedz

balkanyrudej 9 września 2014 o 12:42

To zabawne. W 2012 byłam przez prawie miesiąc na Bałkanach, z czego 2 tygodnie w samej Albanii, na przełomie kwietnia i maja. Dziwnym trafem mój ubezpieczyciel nie pobladł, gdy poinformowałam go, gdzie się wybieram. Zielona Karta w końcu tam obowiązywała i nie było powodu do paniki. Decyzja o wyborze Albanii była spontaniczna i choć na początku albański chaos z lekka mnie przeraził, to później było tylko lepiej. Przez 2 tygodnie w Albanii spotykały nas naprawdę miłe rzeczy, a sam kraj zachwycił. A to, że są tam śmieci? W polskich lasach też są, ale to nie powód by pisać artykuł na Peronie 4. Albania niesamowicie się zmieniam, a obserwuję to wracając do tego kraju od 3 lat. Na wybrzeżu jak grzyby po deszczu wyrastają wspaniałe kurorty. Góry nadal pozostają dzikie, miejscowości z nich położone nie są aż tak turystyczne. Każdy więc znajdzie coś dla siebie – i komercyjny turysta co ciągle wybrzydza i turysta szukający ciszy, spokoju i oddechu od zgiełku dnia codziennego. Albanii trzeba się też trochę nauczyć: przestać zwracać uwagę na chaos panujący na drogach i jechać do przodu, pić rakiję i jeść burki, szukać górskiego szlaku tam, gdzie go nie ma; szukać dzikich plaż wśród rozlicznych kurortów; rozmawiać z ludźmi nawet używając tylko gestów; śmiać się z dziwnych budynków czy specyficznych nazw stacji benzynowych (np. Kastrati). Albanię szybko można pokochać i szybko znienawidzić, ale zazwyczaj ci, którzy zdecydują się tam wybrać, wracają z sercem wypełnionym miłością do tego kraju.
Pozdrawiam,
ruda z Bałkanów według Rudej

Odpowiedz