Jest ich dwóch. Bodek Macal i Piotr Dul. Ale jeden mają cel: alpejskimi szczytami dotrzeć do włoskiego jeziora Garda. I to na dwóch kółkach.

Bodek jest właścicielem największej w Polsce kolekcji wizytówek. Piotr wprawdzie takowej nie posiada… ale z największą przyjemnością dokłada kolejne egzemplarze do zbioru Bodka. Obaj zamiast korzystać z pełni sezonu grillowego postanowili na rowerach pokonać ponad sześćset kilometrów. Przez alpejskie góry i doliny. I kto wie co jeszcze.

Bodek i Piotrna rowerach przejechali Alpy. (fot. archiwum wyprawy)

Bodek i Piotrna rowerach przejechali Alpy. (fot. archiwum wyprawy)

To ma być prawdziwie męska wyprawa. Pot, kurz i około półtora tysiąca metrów podjazdów dziennie. I to wszystko w zaledwie dziewięć dni. Zanim jednak te dwa Transalpy, bo tak o sobie żartobliwie mówią, wyleją litry potu i wypiją wiadra wody, opowiedzieli nam trochę o sobie i o swoim pomyśle.

– Skąd pomysł na wyprawę?

Piotr: – Idea… no cóż, no cóż, no cóż… Jak to bywa z męskim wyjazdami pomysł powstał nagle pod wpływem Tomasza Pawłusiewicza i opisu jego wyprawy przez Alpy. Również dotychczasowe wyjazdy na narty pozwalały na zapoznanie się trudami, ale też i urokami Alp.

Bodek: – Nie do końca zgodzę się z Piotrem. Pomysł dojrzewał w nas etapami. Początkiem było zakończenie ubiegłorocznej wyprawy Towarzystwa Rowerowego STRADA (którego obaj rozmówcy są członkami – przyp. red.) do Rzymu, które wypadło no właśnie, wcale nie w Wiecznym Mieście, tylko nad przepięknym, położonym we włoskich Alpach jeziorem Garda. Obiecaliśmy sobie wówczas, że my tu jeszcze wrócimy!

Potem trafiliśmy na stronę Tomka Pawłusiewicza, gdzie z wypiekami na twarzach poczytaliśmy o jego wyprawie. Na koniec było pytanie Piotra: To co, jedziemy? i szybka decyzja: No dobra, jedziemy. Poza tym wyprawa jest naturalnym połączeniem rzeczy, które nas kręcą – gór i rowerów.

– A zatem z pasji do dwóch kółek wybraliście rower jako środek lokomocji. Były jeszcze jakieś inne powody? Może jeździcie rowerem zawodowo?

Piotr: – Nie wiem, co oznacza zawodowo… Nie jesteśmy rowerowymi kurierami w naszym mieście, choć po takim przygotowaniu myślę, iż mielibyśmy cień szansy, aby starać się o taką pracę. Nie trenowaliśmy również kolarstwa w żadnej formie – w czasach naszej młodości znane było zresztą tylko szosowe. Ale traktujemy rower jako rewelacyjny środek do przemieszczania się, zwłaszcza w coraz bardziej zatłoczonych miastach. Biorąc przykład z Holendrów czy też z Niemców staramy się jak najczęściej przyjeżdżać do pracy właśnie na rowerze.

Bodek: – Poza tym rower pozwala dostrzec wokół nas znacznie więcej niż pędzący samochód. Daje możliwość zatrzymania się w dowolnym miejscu (choćby po to by zrobić zdjęcie lub porozmawiać z innym spotkanym na trasie bikerem), pozwala jednocześnie pokonywać całkiem spore dystanse. Poza tym jest ekologiczny i zdrowy. No i ludzie lubią rowerzystów… A może to tylko współczucie…? (śmiech)

– Podkreślacie, że ma to być przede wszystkim męska wyprawa.

Bodek: – Jedziemy tylko we dwóch i chcemy by nasz wyjazd mógł być nazywany wyprawą, a nie wycieczką. Chcemy zmierzyć się z własnymi słabościami i ograniczeniami. Sprawdzić, na co nas stać, przeżyć prawdziwą przygodę, coś, co pozostanie na zawsze w naszej pamięci. Chcemy też pokazać, że jak się czegoś naprawdę chce, to można to osiągnąć.

– Jaka jest przewidywana trasa podróży?

Bodek: – Startujemy z północnej strony Alp, z leżącego w Austrii Voralbergu, a dokładnie z Flirsch lub St. Anton. W ciągu dziewięciu dni wyprawy, jadąc w kierunku południowym, przeprawimy się przez szwajcarską i włoską część Alp, by zakończyć naszą eskapadę nad przepięknym, leżącym pośród gór jeziorem Garda.

Trasa wiedzie przez najpiękniejsze zakątki Alp, unikając jednocześnie najbardziej jak to możliwe miejsc obleganych przez turystów oraz asfaltowych dróg. Pokonując kolejne kilometry chcemy cieszyć się majestatem gór, mając nadzieję, że wszyscy ludzie, których spotkamy na naszych szlakach będą, podobnie jak my, zapatrzeni w piękno otaczającej nas natury.

– Czy są jakieś punkty na trasie, których wyjątkowo się obawiacie?

Piotr: – Są chyba dwa główne miejsca, o których myśląc mam suchość w gardle… Trzeciego dnia wyprawy czeka nas przeprawa ku granicy szwajcarsko-włoskiej przez wąwóz Val d’Uina – wąską wykutą w skale ścieżkę nad kilkusetmetrową przepaścią. Niebywałej urody wąwóz będziemy pokonywać pod górę, i już myślę o tym, co będzie kolejnego dnia… podjazd do schroniska Furkelhütte (2153 m n.p.m.).

Znając siebie i swoje możliwości czwarty dzień jest zazwyczaj związany z wielkim kryzysem fizycznym. Pomimo, iż nie przewidzieliśmy długiego etapu na ten dzień, już muszę się przygotowywać do pokonania przeciwności jakie z pewnością tego dnia napotkam.

Bodek: – Tak, są takie miejsca, które z pewnością spowodują szybsze bicie serc i szerszy uśmiech na twarzy. Jednym z nich będzie przeprawa przez wspomniany przez Piotra wąwóz Val d’Uina. Droga przez niego wiedzie wąską skalną półką wykutą w skale nad kilkusetmetrowym urwiskiem. Tam sprawdzimy czy lęk wysokości istnieje. (śmiech)

Z pewnością przyśpieszy też bicie naszych serc podjazd na przełęcz Passo dello Stelvio. Ten piętnastokilometrowy, wiodący przez czterdzieści sześć ponumerowanych serpentyn podjazd na położoną ponad 1200 m wyżej przełęcz będzie morderczym testem naszych sił.

– Zamierzacie nakręcić film. Jaki będzie jego temat?

Piotr: – O dwóch takich, co… stracili siły?? Żartuję oczywiście. Mamy przede wszystkim nadzieje, że uda się choć w małym stopniu ukazać to co nas spotka na szlaku.

Bodek: – Film, który planujemy nakręcić ma być przede wszystkim kroniką naszego wyjazdu. Chcemy podzielić się zarówno naszymi przeżyciami, jak i oczywiście widokami z alpejskich szlaków, szczególnie z tymi wszystkimi, którzy sercami będą z nami. Chcemy pokazać piękno gór i być może zachęcić parę osób do ruszenia w nasze ślady.

– Jaki aspekt wyprawy ciszy Was najbardziej?

Bodek: – Cieszą nas same góry, które widokami rozpościerającymi się przed naszymi oczami wynagrodzą nam trud. Mamy nadzieję spotkać dziewczęta w dirndlach i Tyrolczyków w skórzanych spodniach. Aha, chcemy też usłyszeć jodłowanie w dolinach.

– Cała wyprawa będzie trwała 9 dni. W planach macie podziwianie świata z siodełka, degustację lokalnych specjałów i bratanie się z autochtonami. Czy dziewięć dni na to wszystko wystarczy?

Bodek: Dziewięć dni, to rzeczywiście bardzo krótko. Ale mam nadzieję, że uda nam się w tym czasie napić się Obstlera i Schnappsa, a także Gössera, Schwechatera, Stiegla i Zipfera. Wierzymy, że na naszych talerzach wylądują Markknödelsuppy, Frittatensuppy, Racletty, Alpermagaroniny, Schnitzle, GefülltePapriki, Wursty, Krenfleische, Tafelspitze i Apfelkreny, a także słodkie Strudle, Moosbeernockeny, Germknödle, Guglhupfy.

– A na mecie świętowanie?

Piotr: – Zdecydowanie będziemy świętować. Mam nadzieję, że kąpiel w Gardzie będzie pierwszą i najważniejsza nagrodą. Poza tym jeśli możemy świętować to znaczy, że dojechaliśmy cali i zdrowi, a to jest kolejny powód do świętowania. (śmiech)

Bodek: – Rytualna kąpiel w zimnej wodzie jeziora, okrzyk: Yes, we did it!, może szampan albo pieśń zwycięstwa? Nie wiem, zobaczymy, co nam po drodze wykiełkuje w głowach. Ale jakieś fetowanie z pewnością będzie. A wieczorem pewnie pojawi się cień smutku, że to już prawie koniec.

– Czego powinniśmy Wam życzyć?

Piotr: Stopy wody pod kilem. (śmiech)

Bodek: Sił i kondycji!

– Powodzenia! I uwaga na świstaki i tyrolskie dziewczęta!

*****

W kilka dni po naszej rozmowie skradziono Bodkowi rower. Do tej pory nie udało się go odnaleźć, ale chłopaki nie ustają w poszukiwaniach. I zapowiadają, że wyprawa Enkon Transalp 2011 i tak się odbędzie. Nawet jeśli mieliby jechać składakami.

Emilia Wojciechowska

Godzinami mogłaby siedzieć w kinie, całymi dniami jeździć na rowerze, wieczorami słuchać muzyki, nocami snuć plany, a w nieskończonej jednostce czasu - podróżować.

Komentarze: Bądź pierwsza/y