Sam środek Ameryki Południowej – tu chyba tylko ludzie nie chcą Cię zabić, a cała reszta tylko czeka na błąd podróżnika. Kraina nieprzebytych lasów i sieci rzek. Jak to możliwe że osiemnastolatek z Polski w ogóle zapuścił się w tamte rejony? Jeszcze bardziej zastanawiające jest, jak on przeżył? Czy istnieje duch opiekuńczy, czy to determinacja i wewnętrzna siła sprawia, ze człowiek wychodzi cało z życiowych niespodzianek?

Emil Witt - młody podróznik z Poznania

Emil Witt, dumny poznaniak, który nie wie, że za chwilę zgubi się w dżungli. (Fot. Emil Witt)

Emil Witt spakował plecak i ruszył samodzielnie odkrywać Amazonię. Czy odkrył to po co przyjechał? Postanowiłem z nim porozmawiać jak mężczyzna z mężczyzną. Nie mogłem osobiście spotkać się z Emilem, a moja własna podróż opóźniła datę wywiadu, więc w końcu zrobiliśmy spotkanie on-line. Echhh… XXI wiek…

– Emil, Co zainspirowało Cię do podróży w selwę? Co skłoniło cię żeby tam jechać? Opowieści podróżnicze, względnie podróżniczo-awanturnicze?

– Ciekawość, przede wszystkim ciekawość. Czegoś, co można zobaczyć tylko samemu, tego czego nie odczujesz oglądając telewizję. Niezbadane rejony. Nie dowierzałem w obrazy odbierane przez media, a kolorowe, olbrzymie motyle chciałem zobaczyć osobiście. Wolę się oparzyć, żeby sprawdzić czym jest ogień – opowieści nie wystarczą.

Podróznik Emil Witt w Amazoni

Droga do Tatoonki. Od tego momentu słowo ”przerąbane” nabrało dla mnie innego wymiaru. (Fot. Emil Witt)

– Kto wspierał Cię w przygotowaniach do wyprawy?

– Radziłem się ludzi doświadczonych w temacie: Wojtka Cejrowskiego, Krzyśka Petka, Jacka Pałkiewicza. Miałem bardzo dobre wsparcie, bo wsumie zaczynałem od zera i nie wiedziałem nic o Amazonii, a zależało mi na radach ekspertów w temacie.

– Jak wyglądało twoje życie przed podróżą do Amazonii?

– Było w nim dużo zamieszania, żyłem w systemie, ale opierałem się mu. Chodziłem normalnie do szkoły, niby tak jak trzeba, ale opuszczałem zajęcia ile tylko mogłem, by ćwiczyć sztuki walki i siedzieć w przyrodzie – to co kocham robić. Z czasem zająłem się również ogrodnictwem. Uczyłem się dużo języków, wiedząc że kiedyś przydadzą mi się w życiu. Generalnie angażowałem się w wiele aktywności pozaszkolnych, były to wielobiegunowe zainteresowania.

Wiele tych umiejętności, w które zaangażowałem się przed wyjazdem, przydało się w Amazonii – bo suma wcześniejszych doświadczeń uczyniła ze mnie człowieka nieco wszechstronnego. Cała wyprawa odmieniła moje życie, bo Amazonia pokazała kim naprawdę jestem i co potrafię – prawda o mnie samym wyszła na jaw. Dzięki temu mam teraz świadomość co mogę jeszcze udoskonalić, w którą stronę iść. Kiedy trzeba było realnie działać, zmierzyć się z realnymi wyzwaniami, wtedy wyszła z człowieka ta cała pierdołowatość wyciągnięta z cywilizacji, brak poczucia własnej wartości, czy brak zrozumienia, wszystkie te niedociągnięcia w rozwoju człowieka. Dżungla wszystko to przeczyściła, pomogła wyrzucić z człowieka.

Indianin zamieszkujący Amazonię

Indianin Yanomami mocujący się z pakunkiem piasawy. (Fot. Emil Witt)

– Czy miałeś jakiś schemat przygotowań do podróży? Miałeś jakiś przemyślany plan, czy poszedłeś na żywioł?

– Przygotowywałem się fizycznie chodząc po bagnach i starając się przywyknąć do ciągłej wilgoci. Czytałem literaturę tematyczną, również internetową, o Amazonii. Uczyłem się też języków i zaliczyłem szkolenie medyczne. To były głównie przygotowania samego siebie, wytrzymałościowe, kondycyjne – mniejszy nacisk kładłem na logistykę itp. Temat konkretnego planu i sponsorów, wyrósł niejako gdzieś przy okazji. Tak na dobrą sprawę to znajomi zasugerowali mi żeby nagłośnić wyprawę i pozyskać sponsorów, a to przyczyniło się do opracowania jako takiego planu.

– Podczas podróży do Amazonii poznałeś zupełnie inny świat. Chyba wszystko jest tam inne, ale czy odnalazłeś jakieś analogie do naszego świata?

– Wszyscy jesteśmy gatunkiem ludzkim, więc pewne archetypy i zachowania tkwią w każdym człowieku, pewne podobieństwa między społecznościami można było zaobserwować. To co mnie uderzyło w oczy, to zdolność improwizacji, wśród tamtejszych ludzi, którzy potrafią zrobić coś z niczego np. wykorzystać silnik od łodzi jako mega mikser… Ciekawe jest także to, że z tamtejszymi ludźmi łatwo nawiązać taki intuicyjny kontakt. Czasem w Amazonii łatwiej jest się porozumieć niż w Polsce, gdzie mamy jakby natłok słów, za dużo ich, co utrudnia komunikację.

– Co urzekło cię najbardziej w podróży? Jeden moment. Wiem, trudne pytanie.

– Po miesiącu łażenia po bezustannie parnej i bardzo zarośniętej, płaskiej dżungli, gdzie nie widziałem dalej niż dziesięć metrów przed sobą, pamiętam moment, kiedy po raz pierwszy weszliśmy na górę. Wyrastała z dżungli ponad zielone dachy. Poczułem powiew świeżego wiatru i… zobaczyłem horyzont! Niesamowity moment, aż łza się w oku zakręciła. Zapomniałem, że coś takiego jak horyzont istnieje. Taka reminiscencja Polski, gdzie jadąc w dal praktycznie wciąż widzisz widnokrąg. Mocna chwila. Popatrzyłem wtedy na to wszystko z góry i pomyślałem: eksploracja, to jest to co jednak chcę robić.

I jeszcze jedno – spotkałem Indianina Tatoonke. Okazało się, ze środku dżungli, w odizolowanej chatce, mieszkał Indianin, który odwiedził Gdańsk!

Dżungla amazońska

Zielona monotonia – amazońska codzienność. (Fot. Emil Witt)

– Opowiedz o najgłupszej rzeczy, jaką popełniłeś podczas wyprawy…

– Ludzie w Amazonii piją kawę, z olbrzymią ilością cukru i w dużych ilościach. Wszędzie korzystałem z poczęstunku, a zaniedbałem fakt, ze duże stężenie cukru we krwi może osłabić układ immunologiczny człowieka i jest się bardzo podatnym na infekcje i choroby. Jadłem ponadto mięso tapira, które w połączeniu z jadem meszek wzmaga stany zapalne. Taka dieta, w połączeniu z dużą ilością insektów, których ukąszenia kończyły się zapaleniem ropnym w organizmie, sprawiły że o mały włos nie straciłem życia, a z pewnością nogi. Jedno kolano spuchło mi ponad dwukrotnie i uniemożliwiało poruszanie się. Płakałem z bólu. Kilka dni zalegałem w hamaku i gdyby nie medycyna naturalna i pomoc Indian, przygoda skończyłaby się fatalnie.

– Powiedz jak rozkładały się koszty tej wyprawy i czy można było zrobić to taniej? Co byś doradzał?

– Można było osiągnąć to samo jakieś trzydzieści procent taniej niż ja to zrobiłem.. Lot to koszt od dwóch do trzech tysięcy złotych. W ekwipunek nie ma co inwestować, bo najlepszy jest na miejscu, a to co działa u nas, często nie działa tam. Bajery można odsprzedać miejscowym, lub wymienić na inne dobra. Elektronika się psuje – aparat do robienia zdjęć pod wodą, zepsuł się od deszczu. Telefony nie działają poza dużymi miastami. Warto na dnie plecaka mieć z pięćset złotych – tak na podróż powrotną, gdyby los nie dopisał na szlaku. Paliwo na miejscu jest drogie – kosztuje osiem złotych za litr. Przeciętny twardziel powinien zamknąć budżet w czterech tysiącach złotych.

Łukasz Tulej

Niespokojny duch, przyrodnik, instruktor surwiwalu, płetwonurek. Podróżuje, badając naszą strefę klimatyczną, w poszukiwaniu odpowiedzi na to, jak zaadaptować się do jej warunków, nie posiadając żadnego sprzętu i wyposażenia.

Komentarze: 2

Marcin 7 października 2014 o 10:01

Gratuluję takiej wyprawy w tak młodym wieku, najbardziej zazdroszczę wewnętrznej przemiany :). Przydałaby się większej ilości ludzi.

Odpowiedz

Elektroniczny 20 października 2014 o 17:47

Facet jedzie do dzungli, a wy pytacie czy mozna TANIEJ? Taniej, to sobie wypozycz tv na 1 dzien, to bedziesz mial taniej.

Odpowiedz