Na cmentarzu na wyspie Janitzio niesie się w Zaduszki taki sam zapach, jak w Polsce; cempasúchi – aksamitki wzniesionej, która pachnie jak chryzantema i gorącego wosku ze świec velaladoras, przywodzącego na myśl zapach palących się zniczy. Można przymknąć oczy i byłoby tu prawie jak w domu, gdyby nie szepczące procesje turystów przesuwające się wzdłuż niewielkiego cmentarza, po krawędziach grobów.

Przystają obok tych, co przyszli tu czuwać, robią zdjęcia. Na Janitzo przypłynęli, by obejrzeć „żywą tradycję” obchodów meksykańskiego dias de los muertos (święta umarłych). Tradycję, która sięga trzech tysięcy lat wstecz i wywodzi się jeszcze z wierzeń Azteków. Mieszkańcy Janitzio trzymają się jej mocno, więc wyspa słynie w Meksyku jako miejsce, gdzie najlepiej spędzić noc z 1 na 2 listopada. Uliczne kramy pękają od pamiątek, a cmentarz pęka od ludzi.

Uwolniwszy się na chwilę z ciasnej kolejki, staję z boku, tuż obok rodziny, która czuwa nad grobem swych bliskich. Jest chłodno. Płomienie świec tańczą na wietrze. Kobiety otulają się chustami, patrzą w ogień i chicho rozmawiają. Choć we wszystkich relacjach opisujących meksykańskie dias de los muertos, czytałam, jak bardzo egzotyczne jest to święto, mnie wydaje się prawie jak nasze. Może coś w tym jest?

Dusze wiedzione zapachem i światłem

Wyobraźcie sobie polski cmentarz w Zaduszki, do którego murów przykleiły się tego wieczoru kramy z najróżniejszymi pamiątkami oraz budki z jedzeniem, alkoholem i głośną muzyką. Tak mniej więcej wygląda to na Janitzio. Dzień zmarłych to okazja do świętowania i jednocześnie okazja do… spotkania się z tymi, którzy odeszli. Dekorowanie ołtarzy ku ich czci aksamitkami wzniesionymi (znanymi tu także jako flor de muertos) ma na celu wskazanie im właściwej drogi do ziemskiego domu. W przyciągające właściwości zapachu tych kwiatów wierzyli już Aztekowie, którzy uprawiali je specjalnie z myślą o umarłych.

Na polskich cmentarzach królują chryzantemy, które przypominają nieco aksamitki. Układamy je na grobach, zapalamy znicze i przystajemy na chwilę. Nocą cmentarze mienią się tysiącem świateł. Świateł, które wedle pogańskich wierzeń, miały na celu wskazanie drogi umarłym. Okazuje się, że Słowianie z czasów przed chrześcijaństwem, tak jak współcześni Meksykanie, wierzyli, że ich zmarli odwiedzają ziemię podczas swojego święta. Były to odwiedziny wyczekiwane, które mało miały wspólnego z grozą współczesnych wyobrażeń o mieszkańcach zaświatów. Wraz z przyjęciem chrześcijaństwa, pogańskie zwyczaje i wierzenia stopniowo zanikały, ale ogień na grobach pozostał i póki co nic nie wskazuje, aby zapalanie zniczy miało zniknąć z polskiej zaduszkowej tradycji.

Dom dla gości z zaświatów

Gdyby sam zapach aksamitek nie wystarczył błąkającej się duszy w odnalezieniu jej ziemskiego domu, przygotowuje się dlań specjalny ołtarz ofiarny zwany ofrenda. Przypomina on konstrukcją nagrobek ze zdjęciem zmarłego w centrum, co znów ma na celu pomóc mu dobrze trafić. Tradycja budowania ofrendas wychodzi poza bramy cmentarzy i można zobaczyć je przed domami, na autobusowych dworcach, czy w miejscach pracy.

Polecamy: Nie taki Latynos biedny, jak się sam maluje

Tymczasem Zaduszki po polsku zaczynają się i kończą na cmentarzach. Nie trzeba nawet specjalnie się odeń oddalać, żeby kupić wszystko, czego nam potrzeba. Bywa, że Polacy spędzają kilka dni na przygotowaniach do świąt, czyszcząc i porządkując nagrobki swych bliskich. Choć wydawać by się mogło, że owe przygotowania mało mają w sobie z tradycji, w gruncie rzeczy wywodzą się one z pogańskiego zwyczaju sprzątania domów na przyjęcie gości z zaświatów. Nie tylko wymiatano i myto izbę na połysk, ale też zostawiano tuż przy stole miskę z wodą dla wycieńczonej wędrówką ukochanej duszy. Prastare wierzenia, choć tajemnicze i podniosłe, nie wydają się groźne ani niebezpieczne. Kryją w sobie chęć zrozumienia tajemnicy życia i śmierci. Uderza w nich tęsknota za tymi, co odeszli i próba poznania losu, który kiedyś stanie się też naszym udziałem.

Zapraszamy do stołu!

Obok kwiatów i świec miejscowi z Janitzio przynieśli na cmentarz także koszyki nakryte chustami. Widać spod nich specjalnie wypieki zwane pan de muerto (chlebem umarłych), czasem stoją tu też talerze z gotowymi ciepłymi daniami. Wystarczy rzucić okiem na ofrendas i już wiadomo kto za życia lubił piwo, a kto wolał mocniejszą tequilę.

To chyba jeden z akcentów obchodów święta zmarłych w Meksyku, budzących nasze racjonalne wątpliwości. A jednak warto zdać sobie sprawę, że i nasi przodkowie gotowali i piekli coś specjalnego z myślą o tym, że gościć będą u stołu swych zmarłych. Pan de muerto jest słodki, często wypiekany w formie nawiązującej do kości szkieletu. Jakie były pradawne słowiańskie kołacze, nie wiadomo. Ich wypiekanie i tu i tam miało jednak ten sam cel: pokazać tym, którzy od nas odeszli, że nadal są nam bliscy i dlatego gościmy ich tak, jak tylko potrafimy.

Oswajanie śmierci

Obok koszów z jedzeniem, jest jeszcze jeden symbol, który wywołuje w przeciętnym turyście przyglądającym się meksykańskiemu świętu, mieszane uczucia. To symbol ludzkiej czaszki. Jest wszechobecny i ogólnie dostępny, niekoniecznie w związku z dias de los muertos. Wywodzi się z prekolumbijskich zwyczajów kolekcjonowania czaszek jako wojennych trofeów i wystawiania ich na publiczny widok przy każdej możliwej okazji. Można wnioskować, iż Aztekowie i inne ludy zamieszkujące kontynent amerykański, na tyle obyły się z makabrycznym skądinąd symbolem, że traktowały go jak coś normalnego. Zdaje się też, że ich współcześni potomkowie niewiele zmienili swoje podejście. Czaszki zdobią tu ubrania i biżuterię. Można kupić je jako pamiątki, są wówczas pomalowane w piękne, żywe (sic!) kolory. W czasie święta umarłych kupuje się małe czaszki, które można… zjeść podczas cmentarnych odwiedzin. Wykonane są z cukru z dodatkiem kolorowych barwników, którymi wypisuje się imiona zmarłych, a czasem, dla żartu, także i żyjących.

Wesoło i smutno

Wesołość i nastrój zabawy miały być tym, co tak bardzo odróżnia meksykańskie święto zmarłych od tego, które obchodzimy na naszym podwórku. Mam jednak wrażenie, że imprezowemu nastrojowi, do którego przyczyniały się niewątpliwie porozstawiane wszędzie na Janitzio budki z michelada* i tequilą, ulegali głównie przyjezdni. Bliscy zmarłych czuwali przy grobach. Prowadzili ciche rozmowy, może o przemijaniu, może o przeszłości, może o życiu. Podczas Zaduszek w Polsce nieraz słyszałam takie rozmowy i nie były one przesiąknięte jedynie smutkiem. Nie tańczy się u nas i nie biesiaduje, choć zważywszy na to, jak opisane jest niebo w chrześcijańskiej tradycji, nie zaszkodziła by nam w obchodach odrobina radości więcej. A jednak muszę przyznać, że spokój i cisza polskich cmentarzy przemawia do mnie dużo bardziej, niż noc zmarłych na Janitzio.

Przy następnej okazji wybiorę podglądanie „żywej tradycji” w jednym z bardziej ustronnych miejsc. A jeśli takie nie istnieje, to raczej zostanę u siebie…

* michelada – rodzaj meksykańskiego piwa wymieszanego z limonką, przyprawami i sosami. Ma czerwony odcień i łatwo wyczuć w nim zwłaszcza smak chili i przyprawy maggi.

Natalia Tokarczyk

Pedagog z lekkim zacięciem dziennikarskim, która wraz z mężem i synem z premedytacją opuściła bogatą Szwajcarię, by w ciągu roku szkolnego objechać Amerykę Środkową i Południową, a później pojechać jeszcze dalej. Prowadzi bloga The Traveling Three.

Komentarze: Bądź pierwsza/y