Siedzę sobie na północy w drewnianym domu pachnącym piernikami. Obok mnie, w czapce świętego Mikołaja, siedzi ośmioletni Pyry. Chłopak milczy i przygląda się mi, chociaż tak naprawdę to ja przyglądam się jemu.

– Co? – pyta mnie.
– Co co? – odpowiadam. Takie tam pogadanki jak zawsze. – Patrzę, bo dawno cię nie widziałam – mówię.

Na przełomie listopada i grudnia wsiadam do samolotu, który zabiera mnie do Oulu. Kiedyś mieszkałam tu w wielkim, drewnianym domu, jadłam renifery i łosie, piłam kawę z kubków z Muminkami i oczywiście zajmowałam się trójką małych Finów: Unną, Pyrym i Olli-Ilarim. Jednym słowem: byłam au pair.

Święty Mikołaj i święta w Finlandii

Joulupukki, czyli fiński Święty Mikołaj. (Fot. Karolina Duszka)

 

Joulu w Oulu

Na zewnątrz ciemno i zimno. Dom jest duży, na piętrze znajduje się sauna, na parterze piec kaflowy. Zapach pierników roznosi się po wszystkich kątach. Razem z pięcioletnią Unną i jedenastoletnim Olli-Ilarim robię ich już drugą turę.

W uszach dźwięczą fińsko-szwedzkie kolędy, znane mi dobrze z czasów, kiedy tu mieszkałam. Jest dopiero koniec listopada, ale okres świąteczny, kiedy Finowie zaczynają przygotowywać się do joulu (po fińsku Boże Narodzenie) właśnie nadszedł.
Za ścianą stoi gotowa choinka, którą, razem z Unną, już skończyłyśmy ubierać. Na stole leżą pierniki, podane koniecznie na białym talerzyku. Ich zapach miesza się z glöggi, grzanym winem, które najczęściej pije się z rodzynkami i migdałami.

Karolina – zagaduje mnie Unna, która nie może się nadziwić, że teraz rozumiemy się po szwedzku o wiele lepiej niż kiedyś. – A czy ty mieszkasz teraz w Szwedach?
– Nie, mieszkam w Polsce – odpowiadam i staram się wytłumaczyć po fińsku, aby lepiej zrozumiała, że teraz studiuję szwedzki. Ale pięciolatka, która nigdy na studiach nie była, nie wie jak to jest.
– Mamo! Karolina mówi lepiej po szwedzku, bo mieszka teraz w Polsce! – Słyszę, jak Unna woła do mamy.

Uśmiecham się i zjadam hatifnata – bo oczywiście nasze foremki do robienia pierników były w muminkowych kształtach.

Poranek w Finlandii

Kilkakrotnie udaje mi się witać ranek słońcem wyłaniającym się zza chmur. A raczej to słońcu udaje się witać mnie. (Fot. Karolina Duszka)

Adwentowe światła

Oulu to miasto położone w centralnej Finlandii, nad Zatoką Botnicką. Leży na 65 równoleżniku, około dwustu kilometrów na południe od koła podbiegunowego. Z początkiem grudnia słońce wschodzi tu około godziny 10, zachodzi o 14, a za dnia i tak jest ciemno i ponuro. Nic więc dziwnego, że Finowie już wtedy ozdabiają domy świątecznymi światłami, a w oknach zapalają adwentowe świece.

Mówi się, że ludzie północy nie widzą słońca od listopada do lutego. Jest to dość względne, bo podczas mojego tygodniowego pobytu udaje mi się kilkakrotnie witać ranek pięknym słońcem wyłaniającym się zza chmur. A raczej to słońcu udaje się witać mnie. Oulu leży również wystarczająco wysoko na mapie, aby nocą móc zobaczyć na niebie zorzę polarną.

Zorza jest teraz na zewnątrz

Odwiedzam Emme, Szwedkę, z którą kiedyś chodziłam na kurs fińskiego. Jej syn właśnie wrócił ze szkoły, zakłada na siebie koc i mówi, że jest Jezusem.

– Byli dziś z klasą w kościele – tłumaczy Emma, po czym dodaje, że w Finlandii, kiedy rozpoczyna się okres przedświąteczny, dzieci często odwiedzają kościoły i czytają na lekcjach fragmenty biblii.

Późnym wieczorem do domu wraca chłopak Emmy. Po krótkiej rozmowie pytam, czy widział już w tym roku zorzę polarną.

– Zorza jest teraz na zewnątrz – odpowiada Fin, wsypując spokojnie frytki do piekarnika.
– Zorza jest TERAZ na zewnątrz?! – powtarzam głośno, po czym już jestem w przedpokoju, zakładam kurtkę i wychodzę z domu. Dookoła śnieg i ciemność, w kościach odczuwalne -10 stopni mrozu.

No rozkosznie, tylko, że zorzy już nie ma.

Eh, ci ludzie północy! W życiu widzieli już tyle zórz, że żadna kolejna nie robi na nich wrażenia. Potrafią wyjrzeć przez okno, zobaczyć to cudne zjawisko, machnąć ręką i mruknąć pod nosem: „Znowu?”.

– Ja jestem z Polski – zwracam się w stronę Emmy i jej Fina, którzy wyszli na zewnątrz zaraz za mną. – Z Polski – powtarzam wyraźnie. – W Polsce nie mamy zórz polarnych. Ale to nic – dodaję, – przynajmniej popatrzę sobie na gwiazdy.
– Gwiazdy? – śmieje się Emma. – Macie w Polsce gwiazdy?

Karolina Duszka

Poszukiwaczka siebie i przygód, które opisuje na blogu Co ja wyprawiam. Jej ulubione miejsca to daleka północ Europy (im bardziej w górę mapy, tym bardziej zainteresowanie wzrasta) i każde miejsce, z którego widać Alpy.

Komentarze: (1)

Michał 21 grudnia 2013 o 18:56

Moje marzenie, pojechać zimą wysoko na północ, usiąść przed kominkiem z książką i gorącą herbatą w dłoni. Coś pięknego! :)

Odpowiedz