Wyjazd do brazylijskiej Amazonii marzył mi się od wielu lat. Jeszcze kiedy tkwiłam w szkolnej ławie mojego liceum w Kielcach, a po nocach pochłaniałam jedną po drugiej książki podróżnicze, na drzwiach mojego pokoju wisiała wielka mapa Ameryki Południowej z National Geographic, która hipnotyzowała mnie ilekroć na nią spojrzałam.

Najdłużej mój wzrok zatrzymywał się wówczas właśnie w okolicach Manaus – największego miasta na Amazonce, największego portu rzecznego na świecie oraz miasta znanego z boomu kauczukowego, który na krótko (1892 – 1914) przyniósł miastu wielkie bogactwo, piękne kamienice oraz niesamowity teatr. Dlatego też, kiedy po raz kolejny zmieniliśmy plan naszego wyjazdu i zamiast z Boliwii jechać prosto na południe do Patagonii, postanowiliśmy odbić na wschód w stronę Brazylii i przez dżunglę, rzekami, dostać się nad Atlantyk, pomysł ten od razu mi się niesamowicie spodobał.

Początki Manaus

Nasze zwiedzanie Manaus rozpoczynam od doków, które stworzyły miasto. Jest to obecnie jego najbardziej klimatyczna część, w której znajduje się tętniący życiem port. Stojąc przez chwilę na wysokim brzegu szerokiej rzeki Rio Negro przyglądam się przybijającym tutaj statkom, łódkom służącym za taksówki, malutkim pirogom, które niemal niezauważone przemykają pomiędzy wielkimi statkami oceanicznymi. Panuje tutaj wieczny harmider.

Na stojące na nabrzeżu statki co chwila wchodzą nowi pasażerowie oraz ludzie sprzedający hamaki, owoce, lody czy biżuterię. Odbywa się załadunek towarów: cukru, mąki, bananów. Na jeden ze statków, nie bez problemu, wjeżdża nawet samochód osobowy. W powietrzu unosi się intensywny zapach smażonych ryb, które są wizytówką kulinarną Amazonii. Dookoła nas porozstawiane są malutkie budki, w których za parę reali można smacznie zjeść świeżo wyłowioną tambaqui czy też pyszną piracuru.

Stojąc tak w dokach myślę o początkach miasta, które zostało założone już w 1669 roku przez Portugalczyków, którzy chcieli zaznaczyć swoją obecność w tym regionie. Liczba mieszkańców nowo założonego fortu szybko rosła i niecałe 30 lat później (w roku 1695) przybyli tutaj misjonarze, którzy wybudowali kaplicę pod wezwaniem Matki Boskiej Poczęcia (Nossa Senhora da Conceição), która była patronką miasta. Nazwa Manaus oznacza „matka bogów” i pochodzi od nazwy plemienia, które zamieszkiwało te tereny przed przybyciem Portugalczyków.

Z zamyślenia wyrywa mnie przeciągły ryk syreny statku. Ruszamy zwiedzać dalej. Przed nami pojawia się Mercado Central, którego charakterystyczny dach został zaprojektowany przez doskonale nam znanego w Europie Gustava Eiffla. Stara hala rynkowa jest obecnie w remoncie. Nie przeszkadza to jednak miejscowym handlarzom, którzy na czas renowacji przenieśli się do znajdującego się obok budynku. Wchodzimy do środka. Na początek wita nas ostra woń świeżych ryb. Porozkładane są niemal wszędzie. Są olbrzymie jak na nasze europejskie standardy. Kiedy jednak zwracam jednemu ze sprzedawców uwagę, na ich niesamowity rozmiar, ten tylko macha ze śmiechem ręką mówiąc: Te? Te są malutkie!

Przeciskamy się pomiędzy ludźmi, którzy kupują, sprzedają, targują się lub tylko wesoło ze sobą rozmawiają. Wszyscy się do nas uśmiechają radośnie pozdrawiając. Przechodzimy do sekcji owocowej. Na straganach porozkładane są owoce, o istnieniu których nie miałam do tej pory pojęcia. Istna feeria kolorów. Na stoisku z sokami czytam obco brzmiące nazwy: cupuaçu, açai, graviola, caju. Próbujemy słodkiego soku z açeroli, której jedna malutka kuleczka zawiera podobno tyle witaminy C co 10 pomarańczy. Dalej są dobrze nam znane warzywa: żywoczerwone pomidory, zielone ogórki, niemal czarne oberżyny, cebula, sałata, kapusta…

Manaus od momentu swojego powstania było dla Amazonii oknem na świat. Przyjeżdżali tutaj ludzie mieszkający i pracujący w dżungli, aby sprzedać swoje wyroby, kupić produkty codziennego użytku, czy też po prostu odetchnąć od trudów życia w niegościnnym lesie deszczowym. Dlatego też Manaus szybko rozwinęło się jako ważne centrum handlowe regionu, którym jest do dnia dzisiejszego. Funkcję tą widać szczególnie spacerując po olbrzymim targu.

Pomiędzy warzywami porozkładali swoje wyroby Indianie i teraz zachęcają nas do kupna pięknych kolczyków z kolorowych piórek lub olbrzymich korali wykonanych z pestek jakiś lokalnych owoców. Co jakiś czas na naszej drodze pojawia się tajemniczy ziołowy zapach unoszący się ze stoisk zielarzy. Podobno w dżungli amazońskiej można znaleźć leki na każdą możliwą chorobę. Ciekawe czy wśród dostępnych tutaj ziółek mają na przykład lekarstwo na raka?

Boom kauczukowy

Z rynku swe kroki kierujemy w stronę pięknego budynku Urzędu Celnego. W 1906 roku, jako pierwszy tego typu obiekt na świecie, został on wybudowany z prefabrykantów w Anglii i następnie w kawałkach przetransportowany na statkach do Manaus. Jego wieża służyła przypływającym statkom jako latarnia morska oświetlając nocą czarne wody Rio Negro.

Podziwiając misterną architekturę tego fantastycznego budynku myślę ile pieniędzy musiało w tamtych czasach przepływać przez Manaus. Jak powszechnie wiadomo miasto przeżywało swój Złoty Wiek w czasie boomu kauczukowego. Rozpoczął się on pod koniec XIX wieku, kiedy z kauczuku na skalę masową zaczęto produkować gumę dla prężnie rozwijającego się przemysłu samochodowego. Kauczuk stał się surowcem strategicznym, a że w owym czasie drzewa kauczukowe rosły jedynie w Amazonii, Manaus wraz z innymi miastami regionu (Porto Velho, Belem) gwałtownie się wzbogaciły. To właśnie z tego okresu pochodzi większość kamienic, pałaców oraz budowli reprezentacyjnych Manaus.

W mieście powstało wiele parków, a bogaci baronowie kauczukowi mogli sobie pozwolić na import całych budynków, czego przykładem jest między innymi wcześniej wspomniany Urząd Celny zwany tutaj Alfandega.

Idę w stronę największej atrakcji Manaus – słynnego Teatru Amazońskiego. Już z daleka widać jego majestatyczną, acz nieco kiczowatą kopułę. Prześlicznie odnowiony biało-różowy budynek zdecydowanie można uznać za perełkę miasta. Będąc w Manaus wręcz nie wypada go nie zobaczyć. Wyróżnia się spośród otaczających go niskich zabudowań uliczek handlowych.

Wchodzę do środka, kupuję bilet i z zainteresowaniem słucham ciekawej historii Opery, która została ukończona w 1896 roku. Do jej budowy użyto niemal wyłącznie materiałów sprowadzanych z Europy (włoski kryształ, francuski brąz, alzackie płytki, angielskie żelazo). Czerwono-złote wnętrze nieco onieśmiela. Od razu rzuca się w oczy przepiękna, wymalowana kurtyna przedstawiająca złączenie rzek Rio Negro i Solimoes oraz indiańską boginię wody – Iara.

Podnoszę oczy ku górze i momentalnie czuję się jak w Paryżu. Na suficie bowiem namalowana jest wieża Eiffla, ale widziana od dołu. Tak, aby odnosiło się wrażenie, że się pod nią stoi. Na scenie orkiestra przygotowuje się do jutrzejszego koncertu, dzięki czemu mogę usłyszeć fantastyczną akustykę sali. Wychodzę na taras skąd rozpościera się widok na Praça São Sebastiano. Od przewodniczki dowiaduję się, że podjazd pod Operę zrobiony jest ze specjalnej mieszanki kauczuku, gliny i piasku, aby wyciszyć stukot podjeżdżających tutaj koni.

Ameryka Południowa – nie taki diabeł straszny

Słuchając tych historii w wyobraźni znowu przenoszę się na początek XX wieku. Widzę podjeżdżające pod Teatr Amazoński dorożki zaprzężone w najprzedniejsze konie, wysiadające z nich damy ubrane według najnowszych fasonów europejskich domów mody, dostojnych kawalerów, po których na pierwszy rzut oka widać iż są ludźmi sukcesu.

Baronowie kauczukowi, ze swoimi pieniędzmi, mogli sobie pozwolić na importowanie z Europy kosztownych materiałów, wyszukanego jedzenia, drogich win czy modnych ubrań. Organizowane były dostojne bale, koncerty charytatywne, serwowane wykwintne obiady, na których nie brakowało takich specjałów jak najlepszej jakości szynka z Porto, pasztet z gęsich wątróbek ze Sztrasburga czy masło z Cork. Wszystko popijane było wyśmienitymi winami z całego świata, a na koniec panowie raczyli się doskonałymi cygarami kubańskimi.

Oniemiała i ciągle z głową pełną wyobrażeń o dawnych czasach wychodzę na znajdujący się przed Operą niewielki skwer. Gdzieś w samym kącie placu, tuż pod drzewami, tak aby ich cień chronił przed niewyobrażalnym żarem słonecznym lejącym się z nieba, usadowił się elegancko ubrany skrzypek, który raczy przechodniów dostojną melodią operową. Wokół niego zebrał się spory tłumek gapiów, którzy co chwila wrzucają mu drobniaki do wystawionego futerału.

W parku odnajduję kolejny dowód świetności miasta: pozostałości torów tramwajowych. Już pod koniec XIX wieku Manaus, jako pierwsze miasto w Brazylii miało bowiem sprawnie funkcjonującą sieć tramwajów elektrycznych. Bardzo wcześnie zostało również zelektryfikowane (niektórzy nawet twierdzą, że latarnie uliczne pojawiły się tutaj wcześniej niż w Londynie).

Upadek i ponowne odrodzenie

Kieruję się w stronę głównej ulicy handlowej Manaus – Avenida Sete de Setembro. Różnica pomiędzy nią, a pięknie odnowionym pod turystów placem przy Operze jest oszałamiająca. Idąc co chwila mijam piękne, acz opuszczone i zaniedbane wille. Puste okna z powybijanymi szybami, odpadający tynk, pourywane gzymsy… Domy te z łatwością mogłyby służyć za plan filmowy filmów grozy. Dają one o świadectwo upadku miasta, który był równie spektakularny jak jego sukces. A zaczęło się tak niewinnie: od wywiezienia paru nasion…

W 1876 roku Henry Wickham wykradł bowiem z Brazylii 70 000 nasion drzewa kauczukowego, które udało mu się przetransportować do Wielkiej Brytanii, będącej wówczas jednym z czołowych odbiorców kauczuku. Zaledwie 2700 nasion przetrwało podróż, jednak wystarczyło to, żeby Brytyjczycy mogli założyć swoje własne plantacje w Azji Południowo-Wschodniej. Dla Manaus była to bomba z opóźnionym zapłonem, która wybuchła w 1914 roku. Wtedy to właśnie na rynku pojawił się tańszy oraz lepszy jakościowo kauczuk azjatycki. Ceny surowca drastycznie spadły, a lata świetności Manaus poszły w zapomnienie.

Dochodzę do ostatniego zabytku na dzisiaj: Palacio Rio Negro. Jest to naprawdę imponująca i pięknie odnowiona willa, która została wybudowana w roku 1903 dla jednego z baronów kauczukowych: Waldermara Schoza. Schoz sprzedał posiadłość państwu zaledwie parę lat po ukończeniu jego budowy. Budynek został odnowiony w roku 1980 i obecnie znajduje się w nim centrum kulturalne.

Patrząc na pałac rozglądam się po okolicy. Horyzont upstrzony jest sylwetkami nowych apartamentowców, będących dowodem, na to, że Manaus, po okresie upadku ponownie staje na nogi. W 1966 roku utworzono tutaj strefę bezcłową, co skusiło wiele firm zagranicznych do przeniesienia do serca Amazonii swoich siedzib. Obecnie znajdują się tu między innymi fabryka Hondy, Noki, Siemensa. Manaus jest również ważnym ośrodkiem uniwersyteckim, a w 2014 roku odbędą się tutaj mecze Pucharu Świata.

Moja wizyta w Manaus dobiega końca. Wolnym krokiem wracam w stronę portu skąd odpływa mój statek do Belem. Myślę o tym jak to fortuna kołem się toczy – historia tego miasta położonego w środku Amazonii jest tego doskonałym przykładem. Począwszy od małej nic nie znaczącej wioski, przez jedno z najbogatszych miast świata, zapomnianą metropolię po dynamicznie rozwijające się centrum uniwersyteckie i przemysłowe.

Październik, 2013

Justyna Kloc

Podróżniczka z zamiłowania, turystka z wykształcenia. Wraz z mężem są poriomaniakami.

Komentarze: Bądź pierwsza/y