Kiedy kilka lat temu Fidel Castro, ze względu na stan zdrowia, ustąpił ze stanowiska na rzecz Raula, podróżująca brać szeptała między sobą: trzeba szybko jechać na Kubę, póki komunistyczna dyktatura trwa! Ostatnia taka szansa! Zapytam jednak: po co się pchać za ocean, kiedy lepszy gagatek siedzi tuż za miedzą?

Rzeczywiście jest chyba tak, że cudze chwalimy, swego nie znamy. W tym sensie “swego”, że w ogóle nas nasi sąsiedzi nie obchodzą. W szczególności: na Peronie Czwartym znajdziecie wpisy z Ameryki Południowej, zapomnianych zakątków Azji i Afryki, natomiast nie zobaczycie NIC o Czechach, Słowacji, Litwie czy właśnie o Białorusi. O Niemcach dwie notki, nieco więcej o Ukrainie (ale tylko nieco).

Knedliki mogą nas nie porywać, słowackie Tatry w sumie podobne są do naszych, a Wilno może dla niektórych nie dorównywać Krakowowi. Zresztą – sam też tam nie byłem. Rzecz jednak w tym, że Białoruś to prawdziwa egzotyka. Niektórzy po egzotykę jeżdżą w tropiki, inni – mając już na myśli stricte egzotykę polityczną – do Iranu czy na rzeczoną Kubę. Wystarczy jednak wydać 25 EUR na wizę i przekroczyć Bug, by naprawdę znaleźć się w innym świecie.

Towarzysz Lenin patrzy

Idziemy ulicami Sowiecką, Młodych Pionierów, Komsomolską czy Internacjonalistów. W środku dowolnie wybranego – nawet najmniejszego – miasta, na placu swego imienia nie spuszcza nas z oczu towarzysz Lenin. Idziemy dalej ulicą Dzierżyńskiego czy, powiedzmy, Komunistyczną.

Wchodzimy do sklepu, gdzie razi nas drożyzna – widząc dwukrotnie wyższą niż w Polsce cenę kiełbasy jedzenie wędlin odkładamy sobie na “po powrocie”  (a przecież średnia pensja na Białorusi to jakieś 350 $). Jednak w barze zjadamy obiad za jakieś 6 zł. Elektronika – znów droższa niż w kraju, ale za bilet komunikacji miejskiej dajemy jakieś 50 gr. Koleje z jednej strony kosztują grosze – np. za 100 kilometrów z Mińska do Gorodzieji zapłacimy jakieś 3 zł. Z drugiej strony bywają znacznie szybsze niż nasze nieszczęsne PKP: pociąg z Baranowicz do Brześcia jedzie z prędkością 140 km/h. Skoro już porównujemy z polskim transportem: autostrady – mają, obwodnice – też.  Ale za to gdy zdecydujemy się na jazdę autobusem możemy zapłacić nawet 5 razy więcej niż za pociąg. O co w tym wszystkim chodzi?

Na stacjach kolejowych – zawsze czystych i zadbanych – zamiast McDonaldów panie w białych fartuszkach odgrzewają w mikrofalówkach smażonki (bułki z krojoną kiełbasą), bułki z parówką i cały zestaw tego typu wynalazków, który nie zmienia się od Brześcia do Orszy. W pociągach, przy większych miastach, przez wagony przechodzą baby z siatami sprzedające podobne specyfiki, baby z ziarnami dyni i słonecznika, a rzutcy przedsiębiorcy oferują łyżki “cztery w jednym”, klej do wszystkiego i inne cudowne wynalazki techniki zachwalając je w wyuczonej prezentacji rodem z telemarketu.

Między tym wszystkim chodzi pani konduktor pytając, czy aby na pewno wszyscy kupili te śmiesznie tanie bilety. Czasem nawet je sprawdza. Pociąg we wschodniej części kraju mija jeziora, na których zimą nad przeręblami pochylają się dziesiątki wędkarzy. Zatrzymuje się na stacjach w środku zasypanych białym puchem lasów. Zza drzew wystaje czasem raptem kilka chałup, ale betonowy peron dworca zawsze jest wzorowo pomalowany i odśnieżony.

W barze (takim jedzeniowym) każdy na początku zamawia wódkę. Dlatego do baru nie chodzi się samemu. Ekspedientka odmierza menzurką zamówioną ilość i wlewa do kulistej, szklanej karafki. Do tego niewielka porcja jakiejś potrawy. Najpewniej z ziemniaków. Ziemniaki starte i smażone (draniki), ziemniaki pieczone w glinianym naczyniu (kartofelnaja babka), ziemniaki z ochłapem białej kiełbasy, ziemniaki z ziemniakami.

Jesteśmy więc na Białorusi

Jesteśmy więc na Białorusi. Zjedliśmy już ziemniaki, trzeba by coś zobaczyć. Białoruski jest znacznie bliższy rosyjskiemu niż polski. Warto więc np. poprosić w muzeum, żeby pani opowiadała nam po białorusku. Wtedy najpewniej okaże się, że to niemożliwe.

Jesteśmy więc na Białorusi. Trzeba się zarejestrować w odpowiednim urzędzie w ciągu pięciu dni od przyjazdu. W tym celu należy wypełnić odpowiednie dokumenty. W jakim języku – pytamy pani urzędniczki – po białorusku? Nie, po rosyjsku.

Jesteśmy więc na Białorusi. Statystycznie grupą, która najczęściej posługuje się językiem białoruskim, są mieszkający w tym kraju Polacy.

Polecamy: Naddniestrze. Szlakiem pomników Lenina

Jesteśmy więc na Białorusi. Z radością nauczyliśmy się kilku słów w tym języku. Idziemy na targ kupić jabłka i – kombinujemy sobie – zwrócimy się do autochtona w jego – myślimy sobie – języku. I się zwracamy. GAWARITIE PA RUSSKI! – słyszymy w “życzliwej” odpowiedzi od puszystej starowinki. Zostaliśmy z pewnością wzięci za opozycjonistę, narodowca czy innego wariata. A od takich lepiej stronić, kiedy nie chce się mieć kłopotów.

A potem wsiadamy do autobusu miejskiego. Wtłaczamy się w dość zbitą masę pasażerów i słyszymy: Dwiery zaczyniajutsa. Nastupny prypunek: ploszcza Lenina. Czyli drzwi się zamykają, następny przystanek: plac Lenina. Po białorusku. A edukacja? Po rosyjsku. Wszystko to bardzo sprytnie zorganizowane: z zewnątrz wygląda wzorowo.

Nie zawsze jednak starowinki są tak “sympatyczne”, zawsze natomiast są puszyste. Kto by się spodziewał, że te ziemniaki tak tuczą… Ale słodycze też są tanie. Do moich ulubionych należą: syrok – czyli jakiś taki serek-twarożek w czekoladzie, oraz zefirki, czyli niezidentyfikowana słodka pianka wyrabiana w Bobrujsku. Jakby ktoś nie miał jeszcze pomysłu na swoje życie, to proponuję import do naszego kraju syroków i zefirków – sukces murowany!

Sumiennie pracując umacniamy Białoruś!

Są na Białorusi rzeczy piękne. Piękne oficjalnie lub piękne (to się zwykle nie łączy). Piękne oficjalnie są: jaskrawe kolory rodem z najgorszych polskich blokowisk typu ul. Hirszfelda w Jelczu-Laskowicach, co się rozumie przez różowy, jadowicie niebieski, wyblakły zielony czy szaro-czerwony (czyli dokładnie te same, które zawsze są na promocji w budowlanym).

Oficjalnie piękne są też wszechobecne plakaty i banery nawołujące do wspólnej pracy o rozwój Białorusi, zszarzałe transparenty na szczytach budynków czy klasyczne sowieckie mozaiki, pomniki żołnierzy Armii Czerwonej, Zwycięstwa, Niezależności (Białorusini zwykli pytać – niezależności od czego?) czy rzeczonego już Lenina, a także obrazy obecnego przywódcy.

Stadion w Szkłowie, Białoruś

Stadion w Szkłowie. Sport – zdrowie narodu! (Fot. Wojciech Ganczarek)

Uliczne ogłoszenie na Białorusi

Sumiennie pracując umacniamy Białoruś! (Fot. Wojciech Ganczarek)

Obraz Tryptyk: Szczyt ojcostwa

Tryptyk: Szczyt ojcostwa. Obraz w foyer teatru Janki Kupały w Mińsku. (Fot. Wojciech Ganczarek)

Witebsk, Białoruś

Dziwnie znajome symbole na moście w Witebsku. I te symbole są wszędzie. W dalszym ciągu. (Fot. Wojciech Ganczarek)

Są jednak również obiekty piękne po prostu. I jest tego całkiem dużo: od spotykanych wszędzie kolorowych, drewnianych domków, przez drewniane i murowane świątynie, po wspaniałe zamki z czasów świetności Wielkiego Księstwa Litewskiego (w którym – z czego często nie zdajemy sobie sprawy – Bałtów było zaledwie kilka procent, a wszystkie dokumenty sporządzano w języku polskim i starobiałoruskim). Piękna jest przyroda, lasy. Smaczny chleb i naturalne wyroby mleczne.

Drewniane domy na Białorusi

Kolorowe drewniane domki – dostępne w dowolnych ilościach w dowolnej wsi i mieście. Także w stolicy, i to wcale nie jakoś skrajnie daleko od centrum, np. niedaleko metra Gruszewka. (Fot. Wojciech Ganczarek)

Zabytkowe drewniane okiennice

Kolorowe drewniane okiennice to nieodłączna część kolorowych drewnianych domków. (Fot. Wojciech Ganczarek)

Pałac Radziwiłłów w Nieświeżu

Pałac Radziwiłłów w Nieświeżu. (Fot. Wojciech Ganczarek)

Zamek w Mirze

Zamek w Mirze odmalowany glamournie na różowo. (Fot. Wojciech Ganczarek)

Historia na naszych oczach

Nade wszystko jednak Białoruś, to historia, która dzieje się na naszych oczach. Tworzenie się narodu, który do tej pory nie miał na to czasu. Bo choć wydaje nam się, że to nam na przestrzeni dziejów zawsze było najtrudniej, to jednak mamy swoją historię, swoich wielkich ludzi, swój język, przez większość czasu mieliśmy swoje niezależne terytorium.

Białoruś miała swoje niezależne państwo przez jakiś rok po zakończeniu I Wojny Światowej, potem w 1991 roku znów pojawiła się okazja do budowania własnej tożsamości, ale już po kilku latach, w 1994 roku, przyszedł Aleksandr, który kontynuuje budowę człowieka socjalistycznego, opierając historię kraju nie na Wielkim Księstwie i herbie pogoni, a na dziedzictwie ZSRR. Można powiedzieć, że ten projekt na Białorusi niestety się udał, a skutki widać do dziś. Co znaczą słowa “naród” i “język ojczysty” dla kogoś, u kogo w domu zawsze mówiło się po rosyjsku, a ojciec był Rosjaninem z jakiejś odległej republiki, który służył w Armii Czerwonej przypadkowo akurat na Białorusi?

Kuropaty, Białoruś

Władza budująca mitologię na bazie ZSRR nie lubi, by społeczeństwo pamiętało zbyt wiele. Dlatego przez Kuropaty – las mogił tysięcy osób zamordowanych przez KGB – przeprowadza obwodnicę, a obok sytuuje centrum rozrywki. (Fot. Wojciech Ganczarek)

Białoruś to żywa historia, która dzieje się na naszych oczach, a którą możemy obserwować oczami ludzi, z którymi tam rozmawiamy. Z często naprawdę kapitalnymi ludźmi, o których nie wiemy nic, bo myśląc o innych narodach, porównując się z innymi, wzrok kierujemy zwykle na zachód. Nie mamy pojęcia o tym, że Białorusini słyną z tolerancji i uprzejmości, nie mamy pojęcia np. o tym, że w Mińsku wszyscy sobie nawzajem przytrzymują zamykające się drzwi prowadzące na peron metra.

Historia, ale nie taka o wielkiej wojnie, rewolucji czy konspiracji. Poza wąskim gronem opozycjonistów są to codzienne zmagania się z rzeczywistością, z kursem Osnowy ideologii państwa białoruskiego, który każdy student przechodzi na pierwszym roku, z obowiązkowym – obecnie już pięcioletnim – odpracowaniem studiów albo obchodzeniem konkretnie tego czy innego przepisu, z piramidalnymi czasem trudnościami w zdobyciu wizy Schengen, z szukaniem miejsca po piwnicach na koncert niezależnej muzyki, z wymyślaniem kolejnych potraw z ziemniaków – bo wszystko inne jest cholernie drogie.

Czasem to walka z wiatrakami, ale pasjonująca. Wszystkie zakazy, ograniczenia – podobnie jak w PRLu – wzmagają ludzką aktywność i oddolną kreatywność. Nie wszyscy potrafią się na to zdobyć i toną w marazmie. My natomiast toniemy w bezczynności dobrobytu zastanawiając się nad tym czy pójść do kina, czy może kupić tani lot do Barcelony.

Muzeum sztuki współczesnej w Mińsku, Białoruś

Zakaz donkiszoterii według Wladzimira Cieślara w państwowym i zupełnie oficjalnym (!) muzeum sztuki współczesnej w Mińsku. (Fot. Wojciech Ganczarek)

Wojtek Ganczarek

Wychodząc w góry, wracał po tygodniu. Wyjeżdżając autostopem, docierał po dwóch miesiącach. A jak wsiadł na rower, tak go nie ma. Pisze tu: Fizyk w podróży.

Komentarze: 10

Mary 19 kwietnia 2013 o 1:47

Kogo masz na myśli mówiąc „my” toniemy w bezczynności dobrobytu? W Polsce też nie wszędzie jest tak różowo, jak się może wydawać.

Odpowiedz

Wojtek 19 kwietnia 2013 o 7:17

… No proszę Cię. Wybacz poirytowanie, ale podobny komentarz zdarza mi się słyszeć/widzieć przy tej czy innej okazji już któryś raz.

Oczywiście, mogłem w przypisie do tego zdania napisać elaborat o sytuacji materialnej ludzi w Polsce. Ale mogłem też uwierzyć, że czytelnik łaskawie domyśli się, że chodzi mi o pewną tendencję, sytuację ogólną, średnią, typową.

Ostatecznie, obojętnie czy nasze narodowe narzekactwo się z tym zgadza czy nie, znajdujemy się w szczęśliwej grupie najbogatszych krajów świata.

Ostatecznie, chociaż jestem stosunkowo ostrym przeciwnikiem obecnego establishmentu i tego, co się promuje jako (niby to) liberalną (niby to) demokrację, to muszę przyznać, że zakres wolności w naszym kraju jest nieco większy niż na Białorusi.

(O co mi chodzi? Bo ja może niejasny jestem jak zwykle. Polecam książkę „Tryumf człowieka pospolitego” Ryszarda Legutki. Zresztą: Białoruś to bardzo dobre miejsce do czytania tej lektury, co też uczyniłem.)

Przu okazji: razu pewnego kiedy rozmawiałem w Mińsku z pewną przeciwniczką Białoruskiej opozycji, znalazłem się nagle w pozycji obrońcy Unii Europejskiej i strasznie mi z tym było dziwnie, bo tak ogólnie, to ja UE specjalnie nie lubię ; )

Przepraszam, za niesympatyczny ton, ale z natury jestem niesympatyczny przed śniadaniem.

Odpowiedz

Grzegorz 19 kwietnia 2013 o 11:20

fajny tekst i ciekawe zdjęcia. Zgadzam się, że nie znamy i na dobrą sprawę niespecjalnie nas ta Białoruś interesuje. A to błąd bo: 1. blisko, 2. ciekawie, 3. to kawał naszej wspólnej historii.
Pozdrawiam,

Odpowiedz

Mary 20 kwietnia 2013 o 8:16

Dobrobyt a wolność to dwie różne rzeczy. Myślisz, że w Polsce się wyborów nie fałszuje, np. samorządowych. Poza tym na Białorusi chyba wolno piwo na ulicy wypić, w Polsce nie. Przepisy, które życie utrudniają są pewnie i tu. Tam może bardziej, ale zobacz ilu ludzi na świecie tęskni za Związkiem Radzieckim. Moi rodzice też komunizmu w Polsce nie wspominają źle. Nie, nie byli żadnymi dygnitarzami. Murarz i sprzedawczyni.
Teraz jestem w Japonii. Dobrobyt no nie? Ale ja tu wolności nie widzę. Dla mnie Ci ludzie są niewolnikami reklamy, gadżetów i produktów markowych.
Zgadzam się, średnio w Polsce jest lepiej (nie byłem na Białorusi, bywam na Ukrainie). Ale jesteś w stanie znaleźć miejsca, które będą bardzo podobnie do Białorusi wyglądały. Więc Twoje „my”, które odebrałem jako mówienie ogólnie o Polakach, uważam za nieuprawnione,
Mamy inne spojrzenie, nic niezwykłego. Chyba wolę też Góreckiego od Jagielskiego.
Nie odbieraj tego osobiście. Podziwiam Twój sposób podróżowania, gratuluję odwagi. Pisania również.

Odpowiedz

Wojtek 20 kwietnia 2013 o 8:59

Jestem jak najbardziej świadom, że kwestia wolności nie jest tak trywialna jak się wydaje, co starałem się w poprzednim komentarzu delikatnie zasugerować, a w sprawie dalszego rozwinięcia skierowałem do lektury Legutki, który dość skrupulatnie „punktuje” kwestię „wolności” w obecnym ustroju panującym w tzw. krajach rozwiniętych.

Na Białorusi można wypić piwo na ulicy, na zachodzie Europy też. Lepszym przykładem jest to, że na Białorusi z tego co pamiętam nie trzeba jak ten kretyn palić świateł mijania przez cały dzień ; ).

Precyzując więc o co mi chodziło z tym dobrobytem i „my”. Sama napisałaś o Japonii: że ludzie toną w reklamie, gadżetach, konsumpcji. To jest właśnie to, o czym napisałem. W Polsce może jest to (jeszcze) na nieco mniejszą skalę, bo mamy trochę mniej pieniędzy niż Japończycy, ale idziemy w ich kierunku. Ba, jeszcze jesteśmy z tego wielce dumni i zadowoleni!

Nie mieszkam w Japonii, ale mieszkam w Krakowie. TO miasto kultury jest, tak przynajmniej słyszałem. Jest mnóstwo kin, teatrów, koncertów, wydarzeń. Włączasz sobie internet, patrzysz, szukasz, wybierasz. Połykasz to wszystko. TO paradoksalnie w pewien sposób zabija kreatywność, bo masz wszystko podane na tacy. Na Białorusi spotkałem się z inicjatywami oddolnymi, które w Krakowie nie mają miejsca. Opresyjny reżim paradoksalnie katalizuje aktywność (co prawda tylko u pewnej wąskiej grupy, bo całą resztę paraliżuje). I właśnie tę różnicę chciałem wytknąć.

Można szukać problemów, braków w Polsce, i na pewno się je znajdzie. Ale generalnie jest tak, że jeśli bardzo czegoś chcesz, to przy pewnym wysiłku i wyrzeczeniach to osiągniesz. Chcesz studiować – studiujesz. Chcesz wyjechać za granicę – wyjeżdżasz. Chcesz protestować – protestujesz. Chcesz założyć firmę – moższ dostać różne dofinansowania i to zrobić. Na Białorusi nie jest to tak oczywiste.

W szczególności wracając do przykładu z lotem do Barcelony, podanym w tekście. Chcesz lecieć do Barcelony? Nie ma problemu, znajdujesz sobie tani lot, kosztuje to jak dobrze poszukasz ze 100zł w obie strony. To nie tak dużo i chyba prawie każdego na to stać. Kupujesz bilet i lecisz.

Na Białorusi musisz najpierw wykupić wizę Schengen. Nie dość, że jej wyrobienie jest czasochłonne, to jeszcze pieruńsko drogie (rzędu 500zł z tego co mi niektórzy mówili). Jeśli nie masz zaproszenia, to musisz udowodnić, że masz na końcie zdaje się 15 tysięcy euro. Masz? No to już nie jest tak banalne jak posiadanie 100zł na bilet. A jak już kupisz tę wizę Schengen, to Ryanair na Białoruś nie lata, więc kupujesz coś droższego albo jedziesz najpierw do Polski.

To kto ma łatwiej? My. I mamy tych możliwości milion. Oni ich mają znacznie znacznie mniej. Dlatego oni toną w marazmie, a my w możliwościach. Jedno i drugie ma swoje złe i dobre strony.

Odpowiedz

Mary 20 kwietnia 2013 o 9:26

Ale oni wizy do Wspólnoty Niepodległych Państw nie potrzebują. Wsiadają w pociąg i jadą. Dla mnie to nie jest takie proste. W niektórych krajach chyba jeszcze są 3 taryfy w hotelach i transporcie: obywatele danego kraju, obywatele WNP, innostrańcy. Ich możliwości są na pewno inne niż nasze.
Zgoda. Mamy więcej możliwości, ale do tego trzeba być kreatywnym (na różne sposoby). Jak ktoś chce spokojnie żyć to już nie jest takie proste. Procentowo pewnie najwięcej ludzi pracuje za minimalną krajową, część nie może znaleźć pracy wcale ( http://krosno.olx.pl/jakakolwiek-praca-iid-473970029 ). Wiem, socjalizm rozleniwia, ale niektórzy chcą po prostu żyć:
„Nam znośnie! Nam znośnie! Nam znośnie!
Tak żyjemy niewidocznie i bezgłośnie
Pożyjemy i pomrzemy
Nie usłyszy o nas świat
A po śmierci wypijemy
Za przeżytych w dobrej wierze parę lat „. (Kaczmarski)
Nie wszyscy się cieszą z wzrostu konsumpcjonizmu z Polsce (ja nie). Ale niektórzy będą do zachodnich wzorców dążyć. Ja się mimo wszystko cieszę, że nie mamy w Polsce „drugiej Japonii”. Faktycznie Kraków już tonie w reklamie, okolica skąd pochodzę jeszcze nie. Choć wszystko dąży w jednym kierunku.
A wszystko ma złe i dobre strony. Lem w „Cyberiadzie” się bawi w próby konstrukcji szczęśliwego świata. Wychodzi albo nieszczęśliwy, albo niezrozumiały. Myślę, że z Białorusią, ogólnie innymi krajami, może być podobnie. A to co widzieliśmy to tylko wycinek rzeczywistości jakiegoś kraju. Widzi się też często to co chce się widzieć.

Odpowiedz

Wojtek 20 kwietnia 2013 o 9:32

Ja tylko życzę Białorusi, żeby nie przeszła takiej transformacji jak my: z reżimu komunistycznego w reżim liberalnej demokracji (chwilami równie krwiożerczy), zapatrzenie w „och ten wspaniały” zachód itd. Życzę im, żeby poszli swoją drogą, a nie małpowali innych, jak my.

Niestety, kiedy kraj chce pójść swoją drogą, zaraz przychodzi do niego jakiś dobry wuj typu USA i UE i go z tej „złej drogi” nawraca, czego najlepszym przykładem jest Ameryka Południowa.

Odpowiedz

Agnieszka 15 lutego 2014 o 19:48

Inne spojrzenie na Bialoruś: http://mojepodrozeliterackie.blogspot.com/

Odpowiedz

Bartek 31 marca 2014 o 14:54

Dzięki za ten artykuł. Czekam właśnie na wizę.. i niedługo wyruszam zobaczyć to wszystko na własne oczy.

Odpowiedz

Aga 3 kwietnia 2016 o 14:04

Mi bardzo się Mińsk podobał! Początkowo nie byłam zbytnio przekonana do wyjazdy, ale moja przyjaciółka mnie namówiła i bardzo się z tego cieszę. Najabardziej bałam się przejazdu przez granicę, ale jechaliśmy autokarec Ecolines i tam Pani z obsługi wszystko nam wytłumaczyła i pomogła więc wszystko przebiegło sprawnie i nawet miło ;)

Odpowiedz