Bangkok jest jedną z tych metropolii, która często występuje w roli wizytówki południowo-wschodniej Azji. Gros mniejszych wycieczek i większych wypraw zaczyna się właśnie tutaj. Dla rzeszy backpackerów stolica Tajlandii stanowi zatem miejsce rozładowania wewnętrznego napięcia, pierwszy punkt konfrontacji podróży wyobrażonej z rzeczywistą.

I obojętnie jakie wnioski zostaną wyciągnięte z tego doświadczenia, jedno jest niemal pewne – czeka nas szok.

Będzie to zaskoczenie nie tylko klimatyczne, które każe ścierając z czoła kolejne krople potu wdychać jedną dziurką od nosa spaliny tuk-tuków, a drugą napawać się zapachami nieznanych dotąd potraw. Nie będzie to również zaskoczenie jedynie kulturowe ukazujące nieznane dotąd konstrukcje domów w których ludzie śpią, jedzą i pracują, czy eksponujące stupy buddyjskich świątyń dumnie strzelających w niebo między brudnymi ścianami metalowych wieżowców.

Khao San Road – mekka sodomicznych rozrywek. (Fot. Krzysztof Dopierała)

Khao San Road – mekka sodomicznych rozrywek. (Fot. Krzysztof Dopierała)

 

Na to wszystko każdy jest przecież mentalnie przygotowany. Bangkok zaskoczy niespotykanym koktajlem chaosu, który łączy najbardziej intensywne smaki, zapachy i dźwięki w trudno interpretowalną całość, wszystko na tle ubóstwa i modernizacji, starego i nowego, zacofania i postępu. Prawdziwy zawrót głowy.

Tiziano Terzani, wybitny dziennikarz i znawca tego regionu już w 1993 roku pisał o Bangkoku jako mieście, które charakteryzuje wulgarna nowoczesność: brudne, chaotyczne, śmierdzące, gdzie woda jest zatruta, a powietrze skażone ołowiem, gdzie jedna osoba na pięć jest bezdomna, jedna na sześćdziesiąt – łącznie z noworodkami – jest nosicielem wirusa HIV, jedna kobieta na trzydzieści zarabia jako prostytutka i co godzina ktoś popełnia samobójstwo.

Mimo odruchowej fascynacji metropolią jako pierwszym punktem styczności z Azją w ogóle, trudno nie przyznać mu racji, szczególnie po upływie kolejnych 18 lat.

Jedyny problem polega na tym, że Terzani posiadał rozsądny punkt odniesienia dla swojej opinii, bywał w Bangkoku już dużo wcześniej w latach 70., gdy postęp w imię rozwoju ekonomicznego nie odcisnął jeszcze na charakterze miasta wyraźnego brzemienia.

My, żyjący i podróżujący współcześnie przybywamy do Tajlandii mając o niej zazwyczaj jakieś pojęcie. Z dozą perwersyjnej fascynacji podchodzimy zatem do tego czym reporter się brzydził. Zatapiamy się w tym smrodzie, brudzie i nieładzie odreagowując smutny modernizm odrapanych polskich kamienic i rozkoszując się żywiołem ekspresji z jaką funkcjonuje tutejsza ulica, tak różna od deszczowej i zamkniętej w sobie rodzimej odpowiedniczki.

Świadomość od dawna realizowanej idei postępu zmieniła niejako nasze oczekiwania. Skoro wiadomo, że Miasto Aniołów nie przywita nas ubranymi w sarongi Tajkami czy dymem z kadzideł odpędzających złe duchy, doświadczamy go we współczesnej wersji, zindustrializowane i złe, ale ciągle tak magnetycznie obce.

Czego zatem można się spodziewać po Bangkoku? Przede wszystkim warto się zreflektować, że to co zwykło się mówić o uprzejmości Tajów można w tym mieście chwilowo odłożyć na półkę. Tu naprawdę wielu z nich czyha na okazję by wcisnąć jakąś ściemę i na niej zarobić.

Faktycznie, wszyscy są uśmiechnięci i sprawiają wrażenie piekielnie zaangażowanych w niesienie bezinteresownej pomocy, w dużej ilości przypadków to jednak bujda. Na stacji kolejki Skyline – Phayathai, gdzie codziennie wysiadają dziesiątki zdezorientowanych podróżnych, wykwalifikowali się zawodowi naciągacze, którzy żerując na niewiedzy oraz naiwności dają darmowe, nic nie warte wskazówki prowadzące zazwyczaj do informacji turystycznej szwagra lub brudnego hostelu kuzyna.

O ile takie zagrania kosztować mogą jedynie stratę odrobiny czasu, o tyle Taj oferujący wspólną przechadzkę po nieznanych zakątkach typowo lokalnej dzielnicy może oznaczać już kłopoty większego kalibru.

Zdecydowanie nie warto korzystać z takich propozycji, choćby przesłonięte były maską niezwykle spontanicznej i nie do odrzucenia okazji.

Krzysztof Dopierała

Logistyk z wykształcenia, podróżnik z zamiłowania. Mapa świata w pokoju daje mu kopa do ciągłego planowania. Może kiedyś objedzie glob rowerem? Albo opłynie łódkostopem?

Komentarze: 8

Amilopro10 12 lipca 2011 o 10:14

Zdecydowanie fajnie napisany artykuł!!

Odpowiedz

Aetius 16 października 2011 o 18:24

zupełnie jakbym czytał to co sam czułem szwędając się po BKK :) gratuluję tak trafnego wyrażenia odczuć :)

Odpowiedz

Remus 15 stycznia 2012 o 21:59

Fajne, ale przystanki autobusowe są w Bangkoku ;P, a rozkład jest online.
Inna sprawa, że autobus staje jak chce.

Odpowiedz

Sarna 12 kwietnia 2012 o 21:34

……a na przystankach autobusowych jest nawet klimatyzacja – nie mogłam się nadziwić :)
Czapki z głów – artykuł rewelacyjny, soczysty, kolorowy…czekam na inne ….

Odpowiedz

Ewa 12 sierpnia 2012 o 13:18

„Popołudniowa siesta być musi!” – Boże…, ależ to niesmaczny komentarz! Przecież ten człowiek jest tak wychudzony i ma jakiś worek ze sobą. Jaka to siesta?! Ubóstwo raczej, żal patrzeć…komentarz pod zdjęciem nie na miejscu.

Odpowiedz

Krzychu Dopierała 12 sierpnia 2012 o 20:36

Ten człowiek droga Ewo dawał sobie w najlepsze kimono, do tego jak się przebudził wyglądał na bardzo content :-) jeśli czujesz zniesmaczenie jego chudością, zgłaszam sprzeciw jako posiadacz podobnej postury! pozdro! :-)

Odpowiedz

Marek 27 grudnia 2012 o 15:22

Cześć Krzysztof
Przeczytałem powyższy tekst i zastanawiam się czy to ja miałem szczęście czy Ty miałeś pecha.
Odwiedziłem Bangkok 4 razy i nie mogę stwierdzić aby uprzejmość Tajów odłożyć na półkę czy .To nie jest bujda jak to określiłeś.
Ludzie nie są mniej mili niż rybacy spotkani na plaży Hat Yao,sprzedawcy mioteł z Thapae Road albo strażnicy leśni z Chiang Mai. Wybacz ale nie odniosłem takiego wrażenia.
Miałeś pecha.
Gdzie nie znajdziesz naciągaczy… ?
Spotkasz ich od Paryża po Caracas przez Floriańską w Krakowie…
Ale pomyśl…
Gdzie znajdziesz tak miłych i uśmiechniętych jak w Tajlandii ? I w Bangkoku także :-)
Nie ważne czy to uczennica jadąca metrem do pracy czy kelnerka czy kasjerka biletów na łodzi płynącej po Chao Phraya – wszyscy są uśmiechnięci od ucha do ucha ( nie na pokaz )i uprzejmi
Pozdrawiam i życzę szczęścia w poszukiwaniu
Marek

Odpowiedz

Krzychu Dopierała 27 grudnia 2012 o 17:31

hej :-)

napisałem: „w dużej ilości przypadków to jednak bujda” po czym przytoczyłem podobne przypadki – nie uważam zatem żeby moja ogólna wizja Bangkoku ocierała się o zło konieczne ;-)

pozdro!

Odpowiedz