Historia jest całkiem zwyczajna – człowiek wybrał się w góry autostopem, więc nie dotarł tam wcześnie rano, i tak naprawdę nie miał szans by być w schronisku przed zmrokiem. Jesteśmy więc w szwajcarskich Alpach, jest luty, śniegu po pas, nikogo na horyzoncie, tylko my i pytanie: schodzić na dół (przynajmniej znamy drogę) czy… No właśnie, przecież igloo to największe marzenie dzieciństwa, zaraz po domku na drzewie i rakiecie Misia Koralgola!

Jak się do tego zabieramy? Po pierwsze należy wykorzystać najważniejszy w kontekście innowacji dar Boży – lenistwo. Po co budować igloo, skoro można zbudować tylko pół?

Opodal stał akurat spory, nachylony lekko głaz – miałem już więc jedną ścianę i pół dachu, wystarczyło domknąć konstrukcję. Dzień był piękny – mocne słońce stopiło nieco górną warstwę śniegu. Wieczorna pora okazała się idealna do stawiania igloo, bo chłodny wiatr zamienił wierzchnią śnieżno-wodną breję w lity lód. Z tak utworzonej skorupy z łatwością wykrawa się elementy budowlane wedle uznania. Możliwie duże, ale takie, by dało się je unieść i by nie łamały się pod własnym ciężarem. Dalej można już bez przeszkód i zadziwiająco szybko stawiać nasz blok ze śnieżnej wielkiej płyty (co milionom Polaków, w tym i mnie, pozwala poczuć się jak w domu – brakuje tylko CO i kuchenki Wrozamet). Dziury między taflami łatamy możliwie szczelnie śniegiem, po czym przygotowujemy ostatnią płytę na drzwi. Gramolimy się do środka, zamykamy i gotowe!

Igloo bardzo dobrze chroni od wiatru, jednak nie należy oczekiwać w środku temperatury pokojowej 21 st. C. Warto więc opatulić się w koc termiczny, który częściowo uchroni też śpiwór przed zamoczeniem. A jeśli ktoś nie lubi chodzić rano w skostniałych od lodu butach (bo ja np. lubię) to można wpakować je razem z sobą do śpiwora.

W opisanych warunkach udało mi się przespać (nie napisałem „wyspać”!) w jesiennym śpiworze (komfort +4 st. C) na wysokości około 2500 m n.p.m. w lutym (obecnie wciąż żyję i mam się dobrze). Rano herbatka plus niezrównana panorama Alp pokrytych białym puchem. I widok na wioskę Orsières, gdzie ludzie budzą się w swoich ciepłych (a fu!) domach.

Wojtek Ganczarek

Wychodząc w góry, wracał po tygodniu. Wyjeżdżając autostopem, docierał po dwóch miesiącach. A jak wsiadł na rower, tak go nie ma. Pisze tu: Fizyk w podróży.

Komentarze: Bądź pierwsza/y