Jako to jest po powrocie? Tysiące wspomnień, miejsc, przeżyć, ludzi, smaków, widoków wirują w naszych głowach jak w kalejdoskopie.

Czasem nagle przypominamy sobie jeszcze jeden szczegół, jeszcze jedno przeżycie, które pozostały gdzieś schowane. I możemy zanudzać wszystkich chętnych wysłuchania opowieściami bez końca. Jednocześnie kiedy przeglądamy zdjęcia pojawia się nieśmiałe pytanie: naprawdę tam byliśmy? Naprawdę dojechaliśmy 23-letnim mercedesem na przełęcz 2400 n.p.m? Tak, dojechaliśmy. I moglibyśmy jechać dalej.

Friends in Benz w Iranie

Spotkanie mercedesów w Iranie. (Fot. Zofia Smoła)

Nasze dobre przygotowanie

Wielu niemiłych przygód oraz niespodzianek uniknęliśmy z pewnością dzięki naszemu przygotowaniu (trochę chwalenia siebie będzie). I w tym miejscu do znudzenia będziemy powtarzać, że warto korzystać z doświadczenia innych podróżników, z forów internetowych, pytać i szukać odpowiedzi. Sprawdzać jakie zwyczaje panują, zawsze być przygotowanym na kilkudniowy biwak, mieć wszystkie ważne kontakty. No i oczywiście chęć zobaczenia i poznawania.

 Friends in Benz: jak zaplanować podróż z Polski do Iranu

Samochód w długiej podróży

O naszym mercedesie już trochę było, ale wciąż nieustannie jesteśmy nim zachwyceni. Wiemy, że wielu wybrałoby auto terenowe, z napędem na cztery koła, nowsze. Ale takie samochody dobre są do podróży głównie po górach, a kiedy góry stanowią tylko 1/3 trasy, a reszta to autostrady… to w terenówce będzie głośno.

A mercedes nie dość, że okazał się niezawodny, to jeszcze super komfortowy i wyciszony w środku, wiec podróż nie była męcząca. W poprzednim artykule opowiedzieliśmy trochę o pierwszej części naszej podróży przez Turcję – teraz kolejne jej etapy.

Znak drogowy w Iranie

W Iranie życie płynie wolniej. (Fot. Zofia Smoła)

Autonomiczna Republika Kurdystanu wita!

Samochodem do Autonomicznej Republiki Kurdystanu można wjechać bez problemu, Polacy wjeżdżają bez wizy. Jednak tak jak w naszym przypadku, jeżeli nie posiada się Carnet De Passage (CDP), dokumenty samochodu trzeba zostawić na przejściu granicznym i można wjechać na 14 dni. Odbiera się je bez problemu przy wyjeździe z kraju. Niestety oznacza to powrót na to samo przejście graniczne.

Na co na pewno należy zwrócić uwagę to to, że wycieczka w góry w okolicach Zakho możliwa jest tylko porządnym terenowym samochodem – na ulicach miasta widać głównie czerwone toyoty hilux. Dla nas to oznaczało kolejną modyfikację trasy, bo nasz obciążony bagażami mercedes nie dałby rady.

W kurdyjskich miastach Iraku na ulicach widać głównie mężczyzn, z rzadka spotkana kobieta jest zawsze w towarzystwie mężczyzny. Dla nas dziewczyn było to trochę niekomfortowe, ale też nie wzbudzałyśmy jakiegoś widocznego zainteresowania. Zostaliśmy za to poczęstowaniu jednymi z najlepszych lodów na świecie o smaku melona, mango i cytryny!

Po ulicach jeżdżą same dobre samochody, co jakiś czas przejedzie ciężko uzbrojony partol i na każdym kroku widać fryzjerów, oczywiście męskich… chłopaki skorzystali z okazji, żeby za niewielkie pieniądze ostrzyc się i ogolić.

Iracki Kurdystan. Przepraszam, czy tu biją?

Iran inny za każdym razem

Wjazd z Turcji do Iranu okazał się dla nas wielką przygodą i zaowocował białym krukiem w naszych paszportach – na jednorazową wizę do Iranu wjechaliśmy dwukrotnie… Ale po kolei.

Jezioro Urmia w Iranie

Urmia – słone jezioro, które wysycha tworząc księżycowy krajobraz. (Fot. Zofia Smoła)

Granicę najpierw postanowiliśmy przekroczyć przez małe lokalne przejście graniczne i prawie się udało. Niestety brak Carnet De Passage sprawił, że przemili i bardzo pomocni celnicy irańscy, którzy poczęstowali nas herbatą, pokierowali nad na duże przejście w Dogubayazit. Anulowano nam pieczątki wjazdowe i zapewniono, że nie będzie z tym problemu na innym przejściu.

Niestety słowa celników okazały się prawdziwe tylko częściowo. Problemy mieliśmy, ale przez źle anulowane pieczątki tureckie. My mogliśmy wyjechać z Turcji, ale samochód nie. Musieliśmy nocować w namiocie rozbitym w strefie niczyjej i czekać ponad 10 godzin na możliwość wyjechania z Turcji.

Po irańskiej stronie poszło już łatwiej. Po trzech godzinach załatwiania papierów, wycenieniu naszego mercedesa na 15 tysięcy dolarów (!!!) i zapłaceniu 200 dolarów mogliśmy wjechać do Iranu samochodem, nie posiadając Carnet De Passage. I jeszcze mogliśmy zrobić zdjęcia!

Północny Iran, który widzieliśmy tym razem znaczeni różni się od tego centralnego – widać duże wpływy azerskie i tureckie, zarówno w kuchni jaki i w strojach kobiet na ulicy.

Mieliśmy też problem ze znalezieniem noclegu w Tabrizie – wszystkie hotele pozajmowane były przez Turków. Na szczęście i tym razem gościnność Persów nie zawiodła. Zostaliśmy zaproszeniu do domu przez młode małżeństwo, które było bardzo szczęśliwe, że mogło nas u siebie gościć. Niestety na ulicach Tabrizu ukradziono nam oznaczenie samochodu – wersji silnika.

Z Tabrizu pojechaliśmy nad jezioro Urmia – słone jezioro, które wysycha tworząc księżycowy krajobraz. Ciekawe jest, że fragment drogi prowadzący przez most nad jeziorem jest płatny – i to jak na warunki irańskie niemało.

Byliśmy również w Sarein – mieście, w którym na wjeździe turystów witają rzucający się na maskę ludzie! I nie jest to żart. Mimo że zostaliśmy ostrzeżeni, zaskoczyło nas to bardzo. Nagle z obu stron na samochód wyskakują ludzie i chcą cię zatrzymać i… siłą zaciągnąć właśnie do ich hotelu. Nagabują napastliwie i wytrwale. Potrafią biec za samochodem długi czas nie rozumiejąc, że nie jest się zainteresowanym.

Miasto słynie z ciepłych źródeł, na których zbudowały swój kapitał dziesiątki hoteli rozświetlonych w nocy jak Las Vegas. Ale koniec końców wyjechaliśmy z niego bez wielkiego zachwytu, za to przerażeni po odkryciu usterki samochodu. Popękany kielich prawego przedniego koła udało nam się zespawać w Mardin, dzięki kolejnemu Irańczykowi, który najpierw załatwił nam nocleg w guesthousie swojego ojca (takie miejsca z zasady nie przyjmują cudzoziemców), a potem o 7 rano pojechał z chłopakami szukać mechanika. Poprawka ich pracy nastąpiła później w Gruzji.

Friends in Benz w Gruzji

Gruzja, droga do granicy z Rosją. (Fot. Zofia Smoła)

Armenia dziurami stoi

W Armenii jeździ dużo mercedesów, ludzie są niesłychanie sympatyczni, ale granice straszą komunistycznymi urzędnikami i zasadami, a drogi dziurami. Pierwszym niemiłym zaskoczeniem było samo przejście graniczne. Zaczynając od wojskowych kontrolujących samochód i pytających czy mogą sobie coś zabrać z naszych rzeczy. Na szczęście jednak nic nie wzięli. Po czym należy wnieść opłatę – równowartość 70 dolarów za: opłatę ekologiczną – OK, drogi – OK, dopóki ich się nie zobaczy, ale płaci się również celnikom za to, że wykonali swoją pracę, nawet jeżeli poza przybiciem pieczątki nic więcej nie zrobili.

Drogi w Armenii są niestety fatalne, pełne dziur często wyciętych i nigdy nie załatanych. Za to ludzie fantastyczni, a jedzenie pyszne. Przez Armenię właściwie tylko przejechaliśmy, odwiedzając po drodze Tatew – piękny klasztor, do którego można dostać się krętą drogą albo kolejką linową, jedną z najdłuższych w Europie. Przejechaliśmy też wzdłuż całego jeziora Sewan i po uiszczeniu stosownej opłaty na granicy wjechaliśmy do Gruzji.

Gruzja – gościnność gwarantowana!

Przekraczanie granicy gruzińskiej to sama przyjemność. Po przejściu armeńskim wygląda bardzo nowocześnie, czysto i przyjemnie – kontrola paszportów, uśmiech i witamy w Gruzji. Pierwszym naszym celem było Tbilisi – miasto pełne kontrastów, ze starą zabudową obok której budowane są bardzo nowoczesne budynki.

W Tbilisi poprawiliśmy również spawy na kloszu samochodu. Jak znaleźliśmy mechanika? Zapytaliśmy o niego właściciela najbardziej pospawanego samochodu na drodze. Mechanik, podbudowany kilkoma głębszymi, po kilku minutach negocjacji zgodził się zrobić samochód w dwie godziny tak, żeby dojechał do Paryża! A nami w trakcie negocjacji zaopiekował się pobliski hotelarz z żoną, częstując kawą i ciastkiem, a później całą czwórkę wsadził do taksówki i wysyłał do centrum miasta na zwiedzanie. Odebrał też nasz samochód od mechanika.

Z Tbilisi udaliśmy się drogą wojenną do Kazbegi. I w tym miejscu należy podkreślić, że nasz mercedes wjechał po mocno wyboistej drodze na przełęcz 2400 m n.p.m bez większych problemów. Nie udało się nam jej pokonać za dnia, za to nocą mieliśmy niepowtarzalny widok na wielki masyw gór oświetlony księżycem i rozgwieżdżonym niebem. Następnego dnia ruszyliśmy do Rosji, przez jedno z najlepiej zorganizowanych i przyjaznych przejść granicznych na naszej trasie.

Friends in Benz na Ukrainie

Mercedes nie dość, że okazał się niezawodny, to jeszcze super komfortowy. (Fot. Zofia Smoła)

Przez Rosję i do domu

Po wjechaniu do Rosji i przekonaniu się, że Putin faktycznie zrobił porządek z milicją – obecnie policją – poczuliśmy się już swojsko. Drogi dobre, paliwo dobre, policjanci nie chcą łapówek. Idealnie.

Ukraina to już prawie jak w domu. Na Krymie odpoczęliśmy nad morzem dwa dni. Złapaliśmy pierwszą i jedyna gumę w tej podróży i oczywiście wypiliśmy pyszne Krymskie Wino ze Słonecznej Doliny. Wiem też już teraz, że po Ukrainie można jechać dobrymi drogami – wystarczy wybierać te, które prowadzą do Kijowa. Drogę z Krymu do Polski pokonaliśmy w 20 godzin – o 10 mniej niż planowaliśmy.

Znamienne jest, że po przejechaniu ponad 10 000 kilometrów, samochód nie dojechał do Warszawy. Stanął pod Piotrkowem Trybunalskim, ale to już inna historia, która zakończyła się happy endem :)

 

Zosia Smoła i Marcin Ochmian

Odwiedzili już raz Iran, ale ta wizyta im nie wystarczyła. Ich plan powrotu do tego pięknego kraju w 2013 r. zainspirował grupę ich przyjaciół do odbycia podróży naokoło Morza Czarnego starym Mercedesem W 124: do Iranu, Kurdystanu, Turcji i Gruzji. Przygotowania oraz notatki z trasy na Friends in Benz.

Komentarze: Bądź pierwsza/y